
Wszystkie drogi tegorocznej Ligi Europy prowadzą do Turynu. Nawet te wyboiste i kręte jak ta Sevilli. Dla zespołu z Nervión obecny sezon oznaczać miał nowy początek. „ Zacznijmy od nowa”, „Wszystko co najlepsze dopiero przed nami” – głosiły hasła pretemporady. Nie podejrzewano nawet, iż to „najlepsze” może zacząć się nawet dziś. Jak do tego doszło?
Miniona kampania kończyła się dla Sevillistas niepowodzeniem. „Ten sezon to porażka.”- grzmiały znamienne słowa Del Nido. Dziewiąte miejsce w lidze w istocie było potwornym zawodem, tym bardziej, że tą samą pozycję „Duma Nervión” okupowała rok wcześniej i to z kadrą, od której można było oczekiwać o wiele więcej. Konferencja, na której padły te słowa posłużyła za manifest. Na niej przedstawiono i uzasadniono ambitny plan przebudowy zespołu. W całej tej atmosferze rozczarowania jedynie dwie kwestie dawały pocieszenie i nadzieję. Nowy projekt oraz udział w Lidze Europy. W prawdzie prawo do startu w kwalifikacjach Sevilla otrzymała nie tak jak wszyscy by sobie tego życzyli – poprzez walkę na boisku, ale przecież darowanemu koniowi w zęby zaglądać nie wypada.
Nervionenses dostali możliwość startu w kwalifikacjach do Ligi Europy w zastępstwie dwóch klubów. Z powodu licznych niespłaconych zobowiązań, Málaga już w grudniu została wykluczona z udziału w przyszłych rozgrywkach europejskich (postanowienie było ważne przez 4 kolejne lata, jeśli drużyna nie zajęłaby odpowiedniego miejsca w lidze, aby sankcje mogły wejść w życie). Ponadto, w przypadku gdyby do marca klub nie naprawił swojej sytuacji CAS (Sportowy Sąd Arbitrażowy) rozszerzyłby karę na jeszcze jeden rok. Rayo także z powodu złamania zasad finansowego Fair -Play nie otrzymało od RFEF (Królewskiego Hiszpańskiego Związku Piłki Nożnej) licencji UEFA. Władze „Błyskawic” odwołały się w tej kwestii do CAS, lecz ten poparł decyzję związku. Tym samym prawo do reprezentowania Primera División w Lidze Europy przeszło na dziewiątą w tabeli Sevillę.
„Szeroka jak morze, jasna, długa, prosta…”
Pierwszym przeciwnikiem Rojiblancos w kwalifikacjach była amatorska drużyna Mladost z Podgoricy. Na rozpoczynający dla Sevilli sezon mecz przybyło około 27.500 widzów. Rzecz w Hiszpanii rzadko spotykana na tym etapie rozgrywek. Nervionenses pewnie pokonali ekipę z Czarnogóry wygrywając w dwumeczu 9:1 . Następnie, jak zapewne pamiętacie, podopieczni Emery’ego zmierzyli się ze Śląskiem Wrocław. Nasz rodzimy klub w pierwszym pojedynku stworzył trochę problemów Andaluzyjczykom otwierając wynik spotkania za sprawą Marco Paixão. Jeśli jednak, pomimo rezultatu, można było mieć cień zadowolenia po walce zielono-biało-czerwonych na Ramón Sánchez Pizjuán, o tyle rewanż we Wrocławiu ukazał pełną dominację Rojiblancos. Identyczny bilans jak z Mladost oznaczał różnicę klas.
Fazę grupową z Freiburgiem, Estoril i Slovanem Libierec, Sevillistas przeszli bez większych przeszkód, ale też bez spektakularnych zwycięstw. Drużyna przez większą część tego okresu jeszcze się docierała, a Emery w spotkaniach Ligi Europy chętnie sięgał również po zawodników rezerwowych. Ostatecznie, co może nieco dziwić, najłatwiejszym przeciwnikiem dla Sevilli okazał się Freiburg (dwa zwycięstwa po 2:0). Niemiecki klub borykał się wówczas z własnymi problemami, bowiem od sierpnia do stycznia znajdował się strefie spadkowej Bundesligi i w przeciwieństwie do Betisu dyspozycja ta także miała przełożenie na wyniki w Lidze Europy. Z kolei największym wyzwaniem dla ekipy z Nervión były zasieki niespodziewanej rewelacji grupy H – Slovana Liberec. Oba spotkania z tą świetnie przygotowaną taktycznie drużyną zakończyły się remisem 1:1. Czesi awansowali nawet do fazy play-off, plasując się na drugiej pozycji za Andaluzyjczykami.
Wertepy, serpentyny i powroty z bezdroży głębokiego lasu
W losowaniu 1/16 finału Sevilli sprzyjało szczęście. Pojedynek przypadający na końcówkę środkowo-sezonowego kryzysu (6 ligowych spotkań bez zwycięstwa, w tym 3 porażki), musieli stoczyć ze słoweńskim mistrzem – Mariborem. Ostatecznie po zaciętej walce zakończył się on remisem 2:2. Drugie spotkanie odbyło się już po ligowym przełamaniu. Na własnym terenie Nervionenses zagrali bardziej zdecydowanie i w pełni kontrolowali przebieg meczu zwyciężając 2:1. Słoweńcy w prawdzie nie odpuścili, lecz ich honorowe trafienie w doliczonym czasie gry nie miało już większego znaczenia.
Ślepy traf sprawił, iż o awans do ćwierćfinału drużyna z Nervión musiała mierzyć się z lokalnym rywalem z dzielnicy Bellavista-La Palmera. W spotkaniu otwierającym podwójne Euroderby Beticos zaskoczyli Sevillistas skuteczną taktyką i zasłużenie wywieźli zaliczkę w wyniku 2:0. Na przekór problemom kadrowym – Emery na rewanż miał do dyspozycji jedynie dwóch środkowych pomocników, Rakiticia, oraz wracającego po kontuzji (czytaj nie zdolnego do rozegrania pełnych 90 minut) M’Bię – Rojiblancos przeprowadzili remontadę i po wyrównanej dogrywce doszło do konkursu rzutów karnych. Pierwszego z nich zmarnował Vitolo, lecz kolejni strzelcy obu ekip umieszczali piłkę w siatce. Verdiblancos strzelali bardzo pewnie. Gdy wszystko zależało już od rywali nagle karta się odwróciła. N’Diaye trafił w słupek, a uderzenie Nono obronił Beto.
W ćwierćfinale Sevilla podejmowała Porto. Dla kibiców mecz ten jawił się jako okazja do zemsty, gdyż trzy lata wcześniej to właśnie Smoki (zresztą późniejsi tryumfatorzy) wyeliminowali Nervionenses w 1/16 Ligi Europy. Po przeciętnym meczu na Estádio do Dragão pyrrusowe zwycięstwo odnieśli Portugalczycy. Pyrrusowe, ponieważ obarczone stratą kluczowych zawodników – Fernando i Jacksona Martíneza. Ukarani odpowiednio czerwonym i żółtym kartonikiem nie mogli wystąpić w Sewilli. Na Ramón Sánchez Pizjuán Sevillistas wspięli się za to na szczyt swoich umiejętności rozgrywając najlepsze spotkanie w tegorocznych pucharach. Nawet grając w osłabieniu potrafili podwyższyć prowadzenie na 4:0, tracąc tylko jedną bramkę w w samej końcówce.
Półfinał okazał się kolejnym bratobójczym pojedynkiem, tym razem z Valencią. Był to dwumecz pełen dramatyzmu i ze szczyptą kontrowersji. W jego pierwszej odsłonie doszło do następującej sytuacji: po dośrodkowaniu Rakiticia z rzutu wolnego podanie przedłużył Carriço. Piłka trafia pod nogi M’Bii, a ten sytuacyjnym strzałem tyłem do bramki otworzył wynik rywalizacji. Sędziowie nie zauważyli jednak tego, że Portugalczyk trącił futbolówkę, co sprawiało iż Kameruńczyk zdobył bramkę ze spalonego i nie powinna zostać uznana. Ostatecznie mecz zakończył się zwycięstwem Rojiblancos 2:0, dzięki koncertowej akcji Bakki i Vitolo. Obie strony przystąpiły do rewanżu bardzo zmotywowane. Ches zapowiadali vendettę za pierwsze spotkanie i już od początku rozpoczęli zaciekłe szturmowanie bramki zespołu Emery’ego. Po golach Feghouliego, Jonasa i Mathieu pełna reAMUNTada stała się faktem. Nietoperze miały Sevillę na widelcu, jednak dopuściły do tego by goście chwycili się ostatniej szansy. Ponownie, w kilka sekund marzenia Sevillistas stały się rzeczywistością.
Sevillismo i kompani w podróży
Jeśli ktoś zastanawiał się dlaczego z dwóch gołębi siedzących na dachu włodarze Sevilli postanowili uganiać się za tym z tabliczką finał Ligi Europy, niż tym podpisanym jako kwalifikacje Ligi Mistrzów 2014/15? Dlaczego nie wybrali włoskiego scenariusza – odpuszczenia tzw. „trofeum pocieszenia” i skupienia się na walce o czwartą lokatę w La Liga? Najlepszą odpowiedzią na to zagadnienie są słowa Emery’ego – „Pamiętam pierwsze spotkaniu tegorocznych pucharów w sierpniu, przeciwko Mladost, i kiedy zobaczyłem 4 000 fanów w Estoril. Wiedziałem już dokładnie co te rozgrywki oznaczają dla Sevilli”. Do tego należy dodać chociażby całonocne oczekiwania w kolejce po bilety, marea roja – ponad 5000 kibiców na Estadio Mestalla, czy kolejne tysiące czekających do trzeciej nad ranem pod Ramón Sánchez Pizjuán na powrót zawodników z Walencji (link do filmiku). Włodarze zapewne nawet nie zastanawiali się nad tą kwestią, bowiem jako Sevillistas czują to samo. Pomijając już fakt, iż gablota klubu nie ugina się pod ciężarem trofeów i każdy z nich jest na wagę złota. Wspólnego przeżywania emocji przez kibiców – radości i goryczy, poczucia zjednoczenia, zapisywania wspomnień – nie da się przeliczyć na pieniądze.
Najjaśniejszy okres w historii klubu z Nervión wyrósł na zwycięstwach w Pucharze UEFA. Niesamowite chwile z tych rozgrywek są nierozerwalnie splecione z istotą sevillismo, niczym pielęgnowanie pamięci o Antonio Puercie. Gol M’Bii budzi skojarzenia z trafieniem Palopa przeciwko Szachtarowi czy golem Puerty w dogrywce z Schalke (po 190 minutach bezbramkowego dwumeczu). Oprócz tego, konkurs rzutów karnych z Betisem oraz w finale w Glasgow, gdzie Andrés wybronił trzy jedenastki. W tych niezwykłych momentach, które o 180 stopni zmieniają bieg wydarzeń kibice Nervionenses dostrzegają coś szczególnego. U części fanów budzi to przekonanie o tym, że los sprzyja Sevillistas. Nawiązuje do tego prezydent José Castro: „Jeśli przegramy to nic wielkiego się nie stanie, rywal to przecież drużyna z najwyższej piłkarskiej półki. Ale wierzę w ten dobry scenariusz. Ten tytuł może być nam przeznaczony i pokazuje to cała niezwykła nasza droga do finału”. Z kolei osoby mniej przesądne lub bez skłonności do fatalizmu na pewno zgodzić się mogą ze słowami Rakiticia: „To imponujące jak wszystko się ułożyło, przez to nasze osiągnięcie jest jeszcze bardziej wyjątkowe”.
Pisanie historii
Finał w Turynie to również spełnienie ambicji zespołu. Sevilla dokonując rewolucji sprowadziła w swoje szeregi piłkarzy młodych lub na dorobku – głodnych sukcesów, którzy nie posmakowali jeszcze zwycięstwa w pucharach. W prawdzie Beto oraz Marko Marin, odpowiednio, z Porto i Chelsea „zdobywali” Ligę Europy, ale żaden z nich nie rozegrał w finale nawet minuty. Jedynie Reyes brał czynny udział w pokonaniu Fulham przez Atlético w 2010 roku. Podobnie miało to miejsce w sezonie 2005/06 roku. Po znaczących zmianach kadrowych, dokonanych przez Monchiego, Sevilla nieoczekiwanie wdarła się na sam szczyt. Kolejne analogie dostrzega ówczesny kapitan – Javi Navarro: „W obu tych kampaniach odpadliśmy wcześnie z Copa del Rey, w obu ukończyliśmy ligę kwalifikując się do Pucharu UEFA, obecnie Ligi Europy, oraz w obu dotarliśmy do finału europejskich rozgrywek”.
Benfica uchodzi za faworyta pojedynku w Turynie, i słusznie. Z pewnością jest to zespół bardziej doświadczony, regularnie biorący udział w europejskich bataliach i obdarzony zawodnikami o wysokich umiejętnościach. Sevilla dopiero odbudowuje swoją pozycję po gorszych sezonach. Należy podkreślić, że obecna kampania już jest sukcesem Nervionenses. Dowodzi ona, że rewolucja się opłaciła i klub znajduje się na właściwym kursie. Powstała prawdziwa Drużyna, jak wyznaje Carriço – „Jesteśmy jak rodzina i to dzięki temu osiągnęliśmy tak wiele. Doświadczyliśmy trudnych chwil w trakcie tego sezonu, ale byliśmy zjednoczeni , jak się później okazało jest to nasza największa siła”.
Sevilla mierzyła się z Benfiką w swoim debiucie w europejskich pucharach w 1957 roku. Pierwsze spotkanie na Ramón Sánchez Pizjuán zakończyło się zwycięstwem Nervionenses 3:1, w rewanżu padł bezbramkowy remis. Dziś Portugalczycy są rywalem w innym historycznym dla klubu momencie. W przypadku zwycięstwa Sevilla będzie czwartą drużyną – po Liverpoolu, Interze i Juventusie, której udało się zdobyć trzykrotnie Puchar UEFA/Ligę Europy. Jednak co najważniejsze jest to wielkie święto dla Sevillistas. Finał ten obejrzy zarówno uczestnik debiutu Sevilli na arenie europejskiej, obecnie 83-letni, Marcelo Campanal, wielki kapitan Javi Navarro, Palop, Kanouté, Navas, Negredo… wszyscy kibice i wspólnie będą go przeżywać. I to jest w futbolu najpiękniejsze.