Do Walencji przyjeżdżał jako no name, ale przekonywano, że drzemie w nim spory potencjał. Rúben Vezo, bo o nim mowa, potrzebował kilku lat, by na dobre przekonać do siebie kibiców Valencii i to w najmniej spodziewanym momencie.
Poznawanie się
W styczniu 2014 roku Rúben Vezo, nieznany w zasadzie nikomu, przybył do Walencji. Wcześniej o istnieniu takiego piłkarza wiedzieli nieliczni, wszak trudno znaleźć kibiców pasjonujących się meczami Vitórii Setúbal, z której stoper został sprowadzony. Za 19-latka Nietoperze zapłacili półtora miliona euro i wówczas ciężko było ocenić: dużo czy mało? Do klubu przychodził nieznany szerszemu gronu piłkarz, ale reklamowany przez klub jako utalentowany. Miał zastąpić Adila Ramiego, który w trakcie sezonu został odsunięty od drużyny.
Miałem kilka ofert, ale na Mestalla chcieli mnie najbardziej. Wiem, że w Valencii będę mógł się najlepiej sportowo rozwijać — Rúben Vezo podczas pierwszej konferencji prasowej w Valencii.
Kibice Blanquinegros zadawali sobie także inne pytanie. Skoro sprowadza się 19-latka z ligi portugalskiej, na dodatek niereprezentującego wcześniej barw Porto, Benfiki czy nawet Bragi, to czy taki gracz jest na pewno lepszy od wychowanków aspirujących do gry dla pierwszego zespołu? Odpowiedź mieliśmy poznać dopiero na boisku, jednak zgodnie z przewidywaniami, Vezo nie wskoczył od razu do jedenastki. Przez pierwsze kilka tygodni młodzian musiał walczyć o to, by w ogóle znaleźć się w meczowej osiemnastce.
Debiut przypadł na lutowy mecz z Betisem, ale było to tylko kilka ostatnich minut przy bezpiecznym wyniku 5:0. Prawdziwy test miał miejsce miesiąc później w spotkaniu przeciwko Granadzie. Podopieczni Juana Pizziego wówczas znajdowali się na fali wznoszącej, ale z uwagi na kłopoty pozostałych środkowych obrońców Rúben wskoczył do wyjściowego składu. Nie zawiódł, swoje zadania w defensywie spełnił, a na dodatek został bohaterem strzelając decydującego o zwycięstwie gola w doliczonym czasie gry na 2:1.
W późniejszej fazie sezonu na sześć spotkań z Vezo w składzie Valencia wygrała cztery, zaś pozostałe dwa zremisowała, zdobywając przy tym trzynaście bramek, a tracąc pięć. Portugalski defensor nie przebił się do podstawowego składu, ale generalnie kiedy otrzymywał szansę po prostu nie zawodził, gwarantując przyzwoity poziom. Walencki dziennik “SuperDeporte” nazwał go nawet talizmanem drużyny — przy jego obecności Los Ches nie ponosili porażek.
Niechciane wypożyczenie
Przez kolejne dwa sezony Vezo wciąż pozostawał solidnym zmiennikiem, jednak daleko było mu do tego, by przebić się do wyjściowej jedenastki. Konkurencja w postaci Nicolasa Otamendiego czy Shkodrana Mustafiego okazywała się zbyt duża. Po dwóch i pół sezonach spędzonych na Mestalla doszło do wypożyczenia piłkarza do Granady, ale jego okoliczności były co najmniej niesmaczne. Działający na ostatnią chwilę ówczesny dyrektor sportowy Valencii, Suso Pitarch, w końcowych minutach okienka „opchnął” Portugalczyka, by zwolnić miejsce Ezequielowi Garayowi.
Pomimo tego, że urodzony w Setúbal stoper nie był podstawowym piłkarzem VCF, to jego intencją było pozostanie w stolicy Lewantu. Gdy 31 sierpnia przybył do biur klubu, dowiedział się, że został wypożyczony. Na dodatek nowym zespołem miał być klub bez większych perspektyw, złożona z przypadkowych graczy Granada, która potem z hukiem spadła do Segunda División. 22-latek opuścił Walencję ogromnie wściekły. Wszak padł ofiarą tego, że nie znalazł się chętny na innego obrońcę, Aderlana Santosa, i pod presją czasu okazało się, że łatwiej będzie pozbyć się Portugalczyka.
Sezonu spędzonego w Andaluzji nie mógł zaliczyć do udanych. Nie ma sensu przywoływać żadnych jego statystyk, bo gra w jednej z dwóch najgorszych drużyn ubiegłego sezonu mówi sama za siebie. Zlepek wypożyczonych piłkarzy spadł z ligi nie prezentując w niej niczego ciekawego. Sam zawodnik niewiele zyskał na wypożyczeniu, a po powrocie z niego był jednym z kandydatów do opuszczenia Valencii na stałe.
Zapraszamy również do wysłuchania najnowszego odcinka #FdeJ!Przekonanie Marcelino
Vezo długo był wymieniany w gronie piłkarzy, którzy są do odstrzału podczas kolejnej rewolucji, tym razem przed bieżącymi rozgrywkami. Walenckie media donosiły, iż były gracz Vitorii Setúbal nie przypadł do gustu nowemu trenerowi Nietoperzy, Marcelino. Wiele zmieniła jednak ciężka praca obrońcy podczas pretemporady, mecze kontrolne i w końcu dwie pierwsze potyczki ligowe. Po wystawieniu Portugalczyka w pojedynku pierwszej kolejki z Las Palmas szkoleniowiec Los Ches przekonał się do Vezo i miał zakomunikować zarządowi, iż absolutnie nie chce jego sprzedaży.
Tydzień później Vezo zagrał kolejne znakomite zawody na Santiago Bernabéu, pokazując, że pod skrzydłami Marcelino jego forma wzrasta. Niestety do piłkarza przyplątał się uraz śródstopia i we wrześniu musi pauzować, co z pewnością mu nie pomaga. Niewykluczone, że ta kampania będzie właśnie należeć do portugalskiego defensora, który ostatnio potwierdził, że może częściej dostawać kredyt zaufania od szkoleniowca. Warto jednak dodać, że nie będzie o to łatwo, bowiem konkurencja na Mestalla ponownie jest spora — w klubie pozostał Garay, a sprowadzeni zostali Jeison Murillo oraz Gabriel Paulista.
Marcelino, szkoleniowiec Valencii od tego sezonu, postrzegany jest przez kibiców jako człowiek, który ma odbudować markę klubu. 52-latek cieszy się sporym zaufaniem, jakiego nie miał żaden z jego poprzedników na przestrzeni ostatnich kilku lat, dlatego też jego decyzja o pozostawieniu Vezo w zespole może przekonywać, że sam zawodnik rozpoczął drogę ku odrodzeniu. Oby ją kontynuował po wyleczeniu kontuzji!