Przenosinami do Hiszpanii był zdziwiony nawet on sam. Trafił na Półwysep Iberyjski w wieku 25 lat, a w wieku 30 przeprowadził się z Madrytu do A Corunii. Choć w teorii blisko mu było wtedy do końca kariery, spędził w drużynie Depor 10 lat, zostając idolem tamtejszej publiczności. Przed wami Donato Gama da Silva, czyli po prostu Donato.
Transfer z przypadku
Jest rok 1988. Donato gra w swej ojczyźnie, jego klubem jest Vasco da Gama. Z nim zdobył dwa mistrzostwa stanu Rio de Janeiro z rzędu. Campeonato Carioca, bo tak zwie się ten tytuł, jest ceniony w Brazylii, bowiem do rywalizacji przystępują takie ekipy jak Fluminense, Flamengo, Botafogo czy właśnie Vasco da Gama. Wielka czwórka tamtego regionu. A ci ostatni mieli wtedy świetną drużynę.
Byłem szczęściarzem, należąc do jednego z najlepszych zespołów, jaki Vasco miało w swojej historii: Dunga, Tita, Roberto Dinamiea, Romario, Mazinho… Tworzyłem też najlepszą obronę Vasco: Paulo Roberto na prawej stronie, Donato i Fernando w środku i Mazinho na lewej. Do tego Acacio w bramce
Właśnie w 1988 roku ekipa Bahalcau wylatuje do Hiszpanii, by zagrać w towarzyskim turnieju o Trofeo Carranza. Zawody, organizowane przez Cádiz, cieszą się dość dużą renomą i sporą tradycją, ich pierwsza edycja rozegrana została już w 1955 roku. Na przestrzeni lat ich tryumfatorami zostawała Barcelona, wygrywał też Real czy Atlético Madryt. W tamtej edycji to właśnie ostatni z tych klubów przybywa mierzyć się z resztą rywali. A także by sprowadzić do siebie Paulo Roberto, prawego obrońcę Vasco.
Ostatecznie zespół Rojiblancos zajmuje w turnieju drugie miejsce. Tryumfują Brazylijczycy, a szczególną uwagę w ich ekipie zwraca na siebie defensywny pomocnik – Donato. Jest to o tyle warte wspomnienia, że zagrał na tej pozycji… z konieczności. Przed turniejem w ekipie Vasco wypadło kilku graczy i to bohater tej opowieści został ze środka obrony przesunięty do tej formacji. Zaprezentował się tam na tyle dobrze, że włodarze Atleti nie zastanawiają się ani chwili i, za 80 milionów peset, sprowadzają go do siebie. Szok, zwłaszcza dla samego zainteresowanego: “Byłem na lotnisku, wracałem do Brazylii. Już sprawdzono moje bagaże i nagle powiedziano mi, że muszę zostać w Madrycie, bo zakontraktowało mnie Atlético”.
Jesusów dwóch
Trudno stwierdzić, która z postaci noszących to imię, była w życiu Donato ważniejsza – Gil, prezydent Atlético, który sprowadził go do Hiszpanii, czy Chrystus, do którego Brazylijczyk zwrócił się w trudnych chwilach, na długo przed przeprowadzką do Europy i którego rolę, co charakterystyczne dla niego, podkreślał potem na każdym kroku.
Nie ulega wątpliwości, że łatwiej ocenić rolę pierwszego z nich. Donato był jednym z pierwszych transferów, jakie Gil przeprowadził. Dziś, zmarłego kilka lat temu prezydenta, brazylijski zawodnik wspomina z sympatią. “Jesús Gil traktował mnie jak członka swojej rodziny. Mam zdjęcie, na którym moja córka zdmuchuje świeczki w trakcie urodzin prezydenta na Vicente Calderón” mówił niedawno. Zresztą, Gil przez bardzo długi okres nie dawał Donato powodów do niezadowolenia. Doszło do tego, że w sporze na linii zawodnik-trener wybrał pierwszego z nich (choć w przypadku byłego prezydenta Atlético to akurat nie może dziwić).
Jestem bardzo prostą osobą – jesli nie jestem szczęśliwy w danym miejscu, porozmawiam z kimkolwiek, z kim porozmawiać muszę i odejdę. Nie mogę zaprzeczyć, że miałem duży problem z Clemente. Na koniec Jesús Gil zajął jedną ze stron i zwolnił Clemente
Ostatecznie jednak ich relacje uległy pogorszeniu. W 1993 roku prezydent zadzwonił do Brazylijczyka i poinformował go, że Atlético nie wypłaci mu wszelkich należnych pieniędzy. To stało się kością niezgody, która ostatecznie doprowadziła do odejścia Donato z zespołu. Po kilku latach obaj panowie pogodzili się i już do końca nie żywili wobec siebie wrogich uczuć. Gil, znany ze swego porywczego temperamentu, przyznał nawet, że popełnił błąd, pozwalając odejść swojemu zawodnikowi, bo bez niego Colchoneros prezentowali się znacznie gorzej.
Jeden karny
O sezonie 1993/1994 w wykonaniu Deportivo napisano już mnóstwo, także na naszych łamach. Z perspektywy Donato był to jednak sezon szczególny – pierwszy po odejściu z Atlético, które stało się jego hiszpańskim domem. W A Corunii musiał walczyć. Z kontuzją, wiekiem i opinią kibiców na swój temat. Opinia ta zresztą nikogo dziwić nie może, do zespołu Depor sprowadzono wówczas kontuzjowanego trzydziestolatka. Ale złe wrażenie szybko zostało zamazane.
Donato skorzystał z kontuzji innego Brazylijczyka, Mauro Silvy i wskoczył do składu na pozycję defensywnego pomocnika. Gdy Silva wrócił, okazało się, że w ekipie jest miejsce dla obu, wystarczyło tylko przesunąć pierwszego z nich na środek defensywy. To zresztą na tej pozycji najczęściej występował w ekipie Los Turcos, choć w ostatecznym rozrachunku zagrał niemal wszędzie. Nie wystąpił jedynie w ataku, ale zdarzyło mu się nawet stanąć między słupkami.
Świetna forma Donato pokryła się ze znakomitą dyspozycją reszty zespołu i wyniosła Deportivo na szczyt… a przynajmniej tak się zdawało. O mistrzostwie zadecydował wtedy jeden niewykorzystany karny Miroslava Djukicia. Zdjęty wcześniej z boiska bohater tej historii, mógł się temu tylko bezradnie przyglądać. Dla niego były to równie złe chwile, jak dla Serba. Gdyby został na murawie, to najprawdopodobniej on odpowiadałby za strzał z jedenastego metra. “Zostałem z poczuciem, że gdybym był na boisku, wykonywałbym karnego, strzelił i Deportivo zostałoby mistrzem” mówił po latach. Ale tego, co się stało, nie można już było zmienić i to Barcelona cieszyła się z czempionatu.
Wesołe jest życie staruszka
Donato odbił sobie to wszystko w 2000 roku, gdy wraz z Blanquiazules zdobył upragnione mistrzostwo, jedyne na skalę całego kraju w karierze. Zrobił to w wieku 37 lat, zdobywając zresztą jedną z najważniejszych bramek, w meczu przeciwko Espanyolowi. O tamtym sezonie również pisaliśmy, więc nie będziemy się tu powielać.
Przeskoczmy więc trzy sezony do przodu. Po drodze, w roku 2002, Deportivo pokonało jeszcze Real Madryt w finale Copa del Rey, ale w tamtym starciu Brazylijczyk nie mógł wystąpić – przeszkodziła mu kontuzja ścięgna Achillesa. Wystąpił za to w kilkunastu meczach kolejnej kampanii, czym ustanowił dwa rekordy. Pierwszy z nich wiąże się z golem, zdobytym 17 maja 2003 roku w meczu przeciwko Valencii. Donato miał wtedy 40 lat i 138 dni, co czyniło go najstarszym zdobywcą bramki w historii Primera División. Pobił w ten sposób 43-letni rekord legendy Barcelony, Césara. Drugi dotyczy liczby rozegranych spotkań – z 466 meczami w La Liga na koncie, Brazylijczyk jest najlepszym obcokrajowcem w historii ligi pod tym względem. Oba rekordy “trzyma” do dziś.
Gdy kończył 40 lat, mówił w wywiadzie: “Teraz bardziej ceni się wkład weteranów. Widziałem ludzi, którzy kończyli grać w wieku 32-33 lat. Oni tracili chęć do gry, bo byli nazywani starymi ludźmi. Kluczem jest konsekwencja”. Okazało się jednak, że o ile jemu konsekwencji nie brakowało, o tyle zabrakło jej władzom Deportivo, które w pewnym momencie po prostu zdecydowały się Brazylijczyka pozbyć.
Byłem na wakacjach w Brazylii, przygotowałem się do powrotu i rozpoczęcia presezonu, kiedy okazało się, że prezydent zadzwonił do mnie, by powiedzieć mi, że na mnie nie liczy. Byłem rozczarowany – nie wiedziałem, czy będę dalej grać, czy przejdę na emeryturę. W dodatku moja córka zaszła wtedy w ciąże, więc to wszystko było dla mnie bardzo skomplikowane
Tak zakończyła się ponad dwudziestoletnia profesjonalna kariera, jedna z ciekawszych we współczesnej piłce nożnej. Piętnaście sezonów spędzonych w Hiszpanii sprawiło, że Donato stał się bardzo rozpoznawalną twarzą w La Liga, uwielbianą zarówno przez fanów Atlético, jak i tych z Riazor.
A jeśli ktokolwiek zastanawiał się, skąd ta piłkarska długowieczność, Brazylijczyk wyjaśnia z uśmiechem na ustach, mówiąc o swym tacie: “Grał w pomocy, ale też gdziekolwiek go ustawiłeś, jak ja. Zawsze grał mecz lub dwa w tygodniu, teraz jest zły, bo ma 87 lat i może grać tylko raz w tygodniu”. To właśnie ojcu zadedykował niedawno wydaną biografię, która przypomniała Hiszpanom o prawdziwym nestorze i ulubieńcu dwóch stadionów.