
W sobotę zagramy ze Szwajcarią o awans do ćwierćfinału mistrzostw Europy. I będzie to mecz dziejowy. Coś, co zobaczymy po raz pierwszy w życiu. Ja, i podejrzewam większość czytelników, nigdy nie widzieliśmy meczu Polaków na wielkim turnieju w fazie pucharowej. 90 minut emocji, a może jeszcze dogrywka, o być albo nie być. Czujecie to? Nie tam żadne grupowe granie, liczenie punktów czy mecze o honor. Przegrany odpada, wygrany idzie dalej. Powiecie: nic specjalnego. Ale tonowaniu nastrojów jestem przeciwny, bo już jest się czym podniecać.
Ostatni raz mecz w 1/8 finału wielkiego turnieju mieliśmy w 1986 roku w Meksyku. Trochę czasu minęło, prawda? Po raz pierwszy zobaczę, jak reprezentacja Polski gra o awans do kolejnej rundy fazy pucharowej. Po trzech meczach jesteśmy bogatsi w wiedzę. I naprawdę zadziwia mnie, ile problemów znajdujemy po zagraniu trzech meczów na zero z tyłu, wyjściu z grupy z siedmioma punktami oraz zatrzymaniu mistrzów świata. Bo niejedna lepsza reprezentacja zamieniłaby się na taki bilans. Pisząc to, nieprzypadkowo spoglądam na grę Portugalczyków.
Kompleksy kontra emocje
Wydaje mi się, że nie potrafimy się cieszyć ani doceniać tego, co mamy. To znaczy wiecznie coś musi być nie tak. Albo za mało. Skoro możemy mieć jeszcze więcej, to po co cieszyć się z czegoś co już jest zadowalające? Lepiej ponarzekać, że zaraz i tak się zepsuje. Mentalność, w której średnio się odnajduję.
Pisanie, że Adam Nawałka dotarł do tej samej fazy co Franciszek Smuda czy Leo Beenhakker jest nieuczciwe dla obecnego selekcjonera biało-czerwonych. Może i zgadza się liczba drużyn, nadal jesteśmy w najlepszej szesnastce, jednak przede wszystkim Nawałka udźwignął ciężar psychiczny dużej imprezy.
Średnio też obchodzi mnie, że na razie wykręciliśmy wynik na poziomie Irlandii Północnej, Węgier, Islandii, Walii, a może nawet Albanii. Zawsze jest druga strona medalu – potykają się faworyzowane zespoły, a faworyci grają w chowanego. Niemcy wcale nie grają jak mistrzowie świata, Hiszpanów da się pokonać, Francuzi cierpią co mecz, Anglia daleka jest od skuteczności, a na Portugalię w ogóle szkoda tracić słów. Zagraliśmy trzy mecze na dobrym poziomie. Jesteśmy jednym z rozsądniejszych i stabilniejszych zespołów na EURO 2016, mimo słabszego spotkania z Ukrainą. Idziemy jednak wytyczonym planem i realizujemy swoje cele. Nie potrzebuję reprezentacji dominującej ani grającej atrakcyjny futbol, chcę właśnie takiej – wyrachowanej, dojrzałej, kąsającej. W zagranicznych mediach panuje przekonanie, że lepiej nie trafić na Polskę. To może oznaczać cierpienie, bo jesteśmy głodni sukcesów, z atmosferą w kadrze i wiarę w zrobienie dużej rzeczy we Francji.
Dziennikarze są zachwyceni, choć szukają elementów do poprawy – to zrozumiałe. Piłkarze mają nareszcie świadomość swojego potencjału – fantastycznie. Ale głosy kibiców-malkontentów są już dla mnie trudne do zrozumienia. Nie cieszmy się, przecież przed nami Szwajcaria, dopiero teraz zacznie się granie. A jeśli awansujemy, usłyszę: „Hola, hola, to tylko Szwajcaria, dopiero Chorwacja nas sprawdzi”. Stop. Trzy mecze dały nam powody do uśmiechu i dumnych rozmów o reprezentacji. Cieszmy się tym, co jest, bo szybko może się skończyć. Chociażby w sobotę. Widząc jednak przygotowanie i jakość polskiej kadry, jestem dziwnie spokojny o ten mecz. Adam Nawałka ułożył sobie te mistrzostwa Europy od A do Z. I jest przygotowany na każdą ewentualność, co pokazało sprawne wprowadzenie alternatyw przy kontuzjach czy innych problemach. Po co martwić się na zapas? Wyszliśmy z tej grupy bez niepewnych, nerwowych ruchów. I bez straty gola. Naprawdę za mało?
Okno wystawowe
Reprezentacja przeciera szlaki, budując nasz wizerunek w piłkarskiej Europie. Naczytaliśmy się o fenomenie Roberta Lewandowskiego, ale to zaczyna się rozrastać. Po EURO 2016 zobaczymy wysyp transferów naszych kadrowiczów. Grzegorz Krychowiak przejdzie do PSG za 45 milionów euro, co będzie sytuacją niespotykaną wcześniej w kontekście polskiego piłkarza. Jeden z najbogatszych klubów świata wpłaca klauzulę za reprezentanta Polski, a jeden z najlepszych trenerów zażyczył go sobie jako pierwszy cel transferowy. Unai Emery ma tyle milionów do wydania, mógłby rzucać nazwiskami gwiazd, za które szejkowie mają zapłacić, a on wybiera serce swojego zespołu – człowieka od destrukcji, który wiadomo, że nie zawiedzie. Nie z takim podejściem, bliźniaczym czuciem futbolu i kultem pracy. Grzegorz Krychowiak to uosobienie filozofii Unaia Emery’ego.
Kamil Glik przejdzie do Monaco, Arkadiusz Milik i Piotr Zieliński przejdą do większych klubów, w ekstraklasie dłużej nie będą siedzieć Bartosz Kapustka i Karol Linetty, Filip Starzyński też zrobi krok do przodu. Przecieram oczy ze zdumienia, gdy czytam, że kluby z Premier League obserwują Michała Pazdana, ale mistrzostwa Europy budują pomniki i tworzą bohaterów. Ale w sumie dlaczego nie? Skoro jest w stanie udźwignąć ciężar EURO, dlaczego miałby nie pograć gdzieś na Zachodzie? Robimy duży krok do przodu w naszej piłce, rozdajemy wizytówki europejskim klubom i przystemplujemy wspaniały turniej kilkoma transferami kadrowiczów. Głównie do Francji i Włoch, ale nie ma się czego wstydzić.
Chwilo, trwaj!
Piękny sen może się w sobotę rozsypać jak domek z kart i byłby to mocny cios. Może jak strata pierwszej miłości, bo niektórzy po raz pierwszy zakochują się na poważnie w reprezentacji. Nie przeszkadza mi januszowanie ani podniecenie kadrą. Wręcz piszę się na to z wszelkimi konsekwencjami. Dzieciaki wychodzą na boisko, udając Lewandowskiego, Grosickiego czy Krychowkaka, wzrasta zainteresowanie piłką nożną, budujemy mocniejszą pozycję w piłkarskim światku. Także nie szukajmy smutnej wiadomości, kiedy mamy na wyciągnięcie ręki dziesięć radosnych. Nauczmy się szanować sukcesy, doceniać swoje osiągnięcia i cieszyć chwilą. Kurczę, potrafimy grać dobrze w piłkę nożną! I jeszcze będą okazje, by to we Francji potwierdzić.