
Gdyby z zaskoczenia zapytać przechodnia w Hiszpanii o najbardziej ekscytujące derby piłkarskie w jego kraju, jednym tchem wymieniłby wojnę domową w Sewilli, Madrycie, Walencji czy Kraju Basków. Z przyzwoitości dorzuci jeszcze coś o wewnątrzkatalonskich potyczkach i w zasadzie skończą mu się pomysły. Czy aby na pewno o czymś nie zapomniał?
Owszem, zapomniał. Albo i celowo pominął. Czy jednak derby Galicji, pomiędzy Celtą i Deportivo, to mecz wagi lekkiej? Może o preferencjach przywołanego pana X decydują warunki klimatyczne. Przecież ten słynący z pielgrzymkowania region państwa jest zarazem najzimniejszym biegunem w krainie topiacej się w słonecznych falach. Nic bardziej mylącego – w chłodnej Galicji o podwyższenie temperatury dbają lokalni piłkarze.
Sfilmowani
By przybliżyć początki rywalizacji La Coruña – Vigo należałoby przewrócić do góry nogami wszystkie hiszpańskie biblioteki. A i to za mało: karkołomnej penetracji trzeba by poddać całą Filmotekę Narodową. Wszystko za sprawą niejakiego Eduardo Villardefrancosa, właściciela Salonu Paryskiego w La Corunii w pierwszej dekadzie . XX wieku. Swoją pasją – filmowaniem – pragnął zarazić Galicjan, stąd też chwytał za aparat oraz kamerę i wyruszał na ulice, dokumentując wydarzenia z życia miasta. 24 czerwca (historycy polemizują z datą, wskazując dzień następujący po 24. – przyp. red.) 1911 r. ze sprzętem dotarł na piłkarski stadion, podczas charytatywnego turnieju. Deportivo mierzyło się z nieistniejącą już Vigo Foot-Ball Club. Obiektywy w głównej mierze kierował w stronę kopiących, jak i piknikujących rodzin. Wtedy kibice z obu miejscowości żyli jeszcze w poprawnych relacjach. Montaż dzieła zabrał Eduardo aż rok. Sukces produkcji uczcił 2 lipca 1912r. w swoim salonie. Projekcję różnorodnych taśm poprzedził wstęp o nazwie “Piłka nożna w rodzinie” , przedstawiający wybrane momenty derbów. Ekranizacja spotkała się z ogromnym zainteresowaniem, portfel Villardefrancosa napęczniał. On sam zapisał kartę w futbolu, stając się reżyserem pierwszego piłkarskiego nagrania w Hiszpanii. Kilka pokoleń później naukowcy z Centrum Badania i Statystyki Hiszpańskiej Piłki Nożnej wzięli pod lupę dokonania filmomaniaka z La Corunii celem ustalenia kilku historycznych faktów. Udało się potwierdzić samo wydarzenie, sprzyjające daty, szczegółową uwagę skierowano na budynki okalające stadion. Z Vigo Foot-Ball Club Dépor przegrało 1:2.
90 lat nienawiści
Minęła I wojna światowa, futbol w Europie nadal raczkował. W 1923 roku idea rozwoju tej dyscypliny dotarła do Vigo. Tamtejsze kluby: Fortuna de Vigo oraz Vigo Sporting szybko scalono w jedno ciało, nowy twór nazywając Real Club Celta de Vigo. Fuzja nie przypadła do gustu wszystkim. Pierwszym, który wyszedł przed szereg był Luis Otero z dawnego Sportingu. Jemu szczególnie nie spodobały się nowe porządki, dlatego bez żalu opuścił Celestes, wzmocniwszy szeregi Deportivo. Za sobą – do nowego klubu – pociągnął trzech kolegów: bramkarza Isidoro, Ramona Gonzaleza Figueroę i Chiarroniego. Architekci zjednoczenia w Mieście Oliwnym (tak w Hiszpanii mówi się o Vigo – przyp. red.) zdrajców upatrzyli nie tylko w osobach trzech dezerterów, złością wycelowano także w Dépor. I się zaczęło. Pojedynki Celestes z Blanquiazules nabrały wymiaru poza sportowego. Premierowe O Noso Derbi (z galicyjskiego `nasze derby`) datujemy na sezon 1927/1928. Wówczas nie słyszano jeszcze o profesjonalnej lidze w Hiszpanii, grywano głównie w czempionatach poszczególnych regionów, bądź w Pucharze Króla. Szczególnie okazale prezentuje się wynik pierwszej potyczki – 3:3. Mijały lata, nowe pokolenia kibiców wciąż gardziły wzajemnym pojednaniem. Z czasem wirus niechęci zaraził też piłkarzy, trenerów i działaczy. Po dziś dzień obrażanie w wywiadach, rzucanie mięsem z trybun, biletowe wojny na wyjazdach czy chamskie zagrywki na boisku wpisują się w stały repertuar derbów Galicji. To w końcu publika z Balaidos nazwała Biało – niebieskich obraźliwie “Turkami”, co zrodziło przyjaźń pomiędzy fanatykami Dépor i tureckiego Fenerbahce. Zatargi z nieodległej przeszłości stara się wyciszyć nowy szef Deportivo Tino Fernández, przedsiębiorca prężnie inwestujący w Vigo (też w Celtę). „Nie mam żadnych problemów z Celtą i nie jestem nastawiony przeciw niej. Po prostu mam tam swój biznes i później wszyscy razem (z pracownikami firmy – przyp. red.) wspieramy nasze ekipy. Zdaje sobie sprawę, że przez to jestem źle odbierany. Ludzie tutaj są niezadowoleni, jeśli nie zachowujesz się niegrzecznie w stosunku do Celty, będąc prezydentem Deportivo” – rzucił przed wyborami prezydenckimi.

Foto: abc.es
Ostatnie ligowe derby przed erą Fernándeza zapewne przypomną o sobie. Na wiosnę 2012/2013 obie ekipy chwytały brzytwy, punkty były tlenem. Już przed pierwszym gwizdkiem Hugo Mallo rozjuszył byka z El Riazor. Do Internetu trafiło zdjęcie z klubowego autobusu, w którym defensor Celestes trzymał tabliczkę z godłem Deportivo i napisem “Na sprzedaż”, uderzając w kryzysowa sytuację ekonomiczną wroga. Przegiął też, umieszczając w jego obszarze portugalską flagę (w przywołanym sezonie trzon Blanquiazules tworzyli właśnie Portugalczycy). Na nic oczywiście zdały się jego przeprosiny – Celta na obiekcie rywala uległa 1:3, już w pierwszej połowie tracąc Iago Aspasa za brutalne zachowanie. Tyle, że to ostatecznie przyjezdni uciekli spod topora na koniec rozgrywek.
Na plus dla Dépor
Do tej pory na płaszczyźnie La Liga O Noso Derbi odbyło się 62 razy. Na razie palmę pierwszeństwa dzierży Dépor z 24 zwycięstwami na koncie, Celcie brakuje trzech wygranych, by wyrównać ogólny rachunek. Na Balaidos fanatykom z obu miast na pewno nie zamkną ust. Przekleństwa, a nawet rękoczyny mile widziane u jednych i drugich. Bliżej utarcia nosa przeciwnikowi będą wtorkowi gospodarze, zacierający ręce po sobotniej demolce Deportivo z Realem 2:8. Podopieczni Victora Fernándeza (notabene byłego szkoleniowca drużyny z Vigo) jak mało kiedy na odwiecznego rywala muszą patrzeć z dołu. Cokolwiek by się zdarzyło – niech futboliści z najzimniejszego skrawka Hiszpanii rozpalą tłum na początku szarej jesieni!