Analizy zawsze zaczynają się przed pierwszym gwizdkiem mistrzostw. Tak eksperci, jak i kibice, na papierze przeliczają szanse i rozdzielają miejsca w grupie. Kiedy przygotowywałam tekst o reprezentacji Islandii podszedł do mnie znajomy ─ piłkarsko typowy Janusz ─ i zagadał:
─ Co robisz? Euro? Ale o Polsce?
─ Nie, o Islandii.
─ To fajnie. I jak, silny mają skład?
I co można w tym momencie odpowiedzieć? Statystyczny obserwator reprezentacji Polski i Ligi Mistrzów może nie znać nawet Guðjonsena. Jak można przekonać go do możliwości islandzkiej kadry? Na papierze wszystko wygląda prosto i klarownie.
Gdybyśmy przed rozpoczęciem Euro 2016 mieli wyłonić a priori tak zwaną „grupę śmierci” pewnie większość postawiłaby na grupę D, z Hiszpanią, Chorwacją, Czechami i Turcją. Być może jeszcze E, gdzie prócz outsidera w postaci Irlandii szanse na ostateczny sukces miał praktycznie każdy. Grupa F, ostatnia, jawiła się też jako najmniej atrakcyjna pod względem emocji. Portugalia i marne popłuczyny z piłkarskich peryferii Europy. Węgry, Islandia i Austria? Wyglądało na to, że ekipa Fernando Santosa już na wstępie dostała wybrukowaną ścieżkę ku kolejnej rundzie. Dwie kolejki fazy grupowej pokazały, że silna kadra na papierze nie znaczy nic. A Cristiano Ronaldo i spółka trafili do grupy śmierci.
Wracając do pytania o kadrę Islandii: nazwisk, które dla mojego znajomego ze studiów brzmiałyby pewnie jak zaklęcia z Harrego Potera. Nazwiska nie grają. Truizm? Oczywiście. Właściwie to wyświechtany slogan. A jednak w obliczu nowej formuły mistrzostw Europy wylała się fala kibicowskiego żalu, że „Euro Platiniego” jest już nie takie, że za dużo nieciekawych spotkań, że piłkarski szrot, którego nikt nie zna. Bo co mogą tacy debiutanci? Albo takie Węgry, które wielką piłkę pamiętają co najwyżej z czasów Puskása i Kubali?
Buta ukarana
W tę dialektykę wpisał się także Cristiano Ronaldo. Po pierwszej potyczce Portugalii, w której Islandia wyrwała remis, nie było go stać na podanie ręki rywalowi, jednak werbalnie stać było już znacznie na więcej. Nazwanie drużyny Lagerbäcka i Hallgrimssona ekipą „o małej mentalności” można jeszcze uznać za wyraz frustracji. Jednak słowa na temat tego, że Islandia i tak na tych mistrzostwach nic nie osiągnie, to oznaka wpisania się w niezbyt inteligentny nurt, mówiący o tym, iż to rzeczywiście nazwiska grają. Właściwie trudno w to uwierzyć, ale chyba kapitan reprezentacji Portugalii naprawdę uważa, że przede wszystkim jego własne nazwisko gra. Na sam jego dźwięk rywale powinni się rozstępować i robić szpaler przed własną bramką. Cała tyrada zmierzała do tego, że zwycięstwo, to coś, co się jego reprezentacji odgórnie należy. Bo w końcu jest faworytem. Po dwóch kolejkach lepiej pasują jednak słowa „była faworytem”.
Po meczu z Islandią nie tylko Kari Aranson skontrował wypowiedzi Cristiano, stwierdzając, że łatwiej mówić o strzeleniu im bramki, niż to zrobić. Światowa prasa nie zostawiła na Portugalczyku suchej nitki. Guardian pisał o primadonnie, L’Equipe nabijał się niemal bezczelnie za słów Cristiano, porównując Islandię do jego rodzinnej Madery. Wyspy o niewiele mniejszej liczbie ludności, i pytając jakie możliwości miałby Portugalczyk w jej reprezentacji. Ta fala powszechnego śmiechu mogłaby się nawet wydawać w pewnym momencie okrutna, gdyby nie fakt, że Ronaldo po raz kolejny swoją wypowiedzią sam odtrąbił medialną nagonkę na siebie. I szkoda tylko, że jego deklaracje odbijają się na wizerunku całej reprezentacji. W końcu teraz Portugalia dostaje metkę płaczków, którzy nie potrafią wziąć na klatę niekorzystnego rezultatu. Nawet remisu w meczu z debiutantem.
Lepiej słuchać trenera
Gdybym wierzyła w karmę uznałabym pewnie, że słowa po meczu z Islandią właśnie się na Cristiano zemściły. W zmarnowanym karnym w meczu z Austrią, który mógł dać drużynie Santosa trzy punkty. A że w karmę nie wierzę, uznam to jedynie za namacalny dowód na to, że nazwiska nie grają. Grają ludzie, jak Robert Almer, którego postawa w bramce zapewniła Austriakom czyste konto. Kadra Portugalii to też ludzie, a nie nazwiska. I choć w porównaniu z rywalami w ogromnej większości występują oni w bardziej renomowanych klubach, gdzie wywalczyli więcej tytułów i konkurują na wyższym poziomie, gdy przychodzi co do czego nie ma to znaczenia. Bo można ─ jak oni w meczu z Austrią ─ mieć ogromną przewagę na przeciwnikiem i równie ogromną nieskuteczność. I jak tu nie zgodzić się z Aransonem, że „łatwiej mówić, niż strzelić”?
Łatwiej też mówić, niż zrobić. W końcu przed mistrzostwami Fernando Santos deklarował, że jego piłkarze będą „szanować każdego rywala”. Prócz szkoleniowca wzorem szacunku powinien być właśnie kapitan. Gdy on zawodzi, nie tylko na boisku, ale także pod względem mentalności poza nim, drużyna z marszu traci morale. I ląduje na trzecim miejscu, z nożem na gardle przed ostatnim spotkaniem. I to z liderem grupy.
Z zimną krwią
W tej chwili grupa F jest najciekawsza, jakkolwiek zakrawałoby to na szaleństwo, nie boję się tego stwierdzić. Kolejność Węgry, Islandia, Portugalia, Austria przed ostatnią kolejką? Jeśli ktoś to obstawił pewnie jest już bogaty. W tej chwili grupa F jest tak naprawdę jedyną, w której może się jeszcze wydarzyć dosłownie wszystko. Dosłownie, bo każdy jeszcze może awansować i to z dowolnego miejsca.
Jeśli jednak mowa o mentalnych zwycięzcach ─ w końcu to Cristiano rozpoczął dywagacje na temat mentalności ─ tych mamy już wyłonionych. W końcu każdy z outsiderów ugrał już swoje i osiągnął coś, co z perspektywy przedturniejowych oczekiwań uznać należy za sukces.
Islandia w swoim debiutanckim meczu na międzynarodowym turnieju do końca zachowała zimną krew i urwała punkty niekwestionowanemu faworytowi. Reprezentacja Marcella Kollera też była w stanie tego dokonać, konsekwentnie zamykając Portugalczykom drogę do własnej bramki. Być może od Austrii niektórzy oczekiwali więcej, po tym jak pewnie przeszli oni przez turniejowe eliminacje i zapewnili sobie awans na dwa mecze przed końcem. Jednak patrząc trzeźwo na reprezentację Austriaków i zdając sobie sprawę, że jakiekolwiek osiągnięcia na międzynarodowych turniejach w ich wykonaniu należą do piłkarskiej prehistorii, trudno nie poczytywać wczorajszego wyniku za osiągnięcie.
No i Węgrzy, w tej chwili lider grupy. Drużyna, która wg Transfermarkt wyceniona jest na 25,3 miliona euro ─ przeliczcie sami ile węgierskich kadr mieści się w kwocie za jaką Real Madryt nabył Cristiano Ronaldo. Drużyna Bernda Storcka przed rozpoczęciem Euro jednym tchem mogła być wymieniana wraz z takimi ekipami jak Albania czy Irlandia Północna. Którym brakuje nie tylko doświadczenia na wielkich turniejach, ale też zasobów kadrowych. Reprezentacji złożonych głównie z noname’ów, których znają jedynie ich rodacy. Nieliczni z zawodników pokazali się w niemieckiej Bundeslidze, lub w naszej Ekstraklasie. Tylko czy pierwszy lepszy kibic piłkarski z Europy Zachodniej wie jak nazywa się król strzelców naszej ligi?
W meczu z Islandczykami nie tylko ich zdominowali, ale też okazali zimną krew, będąc w stanie przy niekorzystnym wyniku doprowadzić do remisu. Przed piłkarzami Bernda Storcka najtrudniejszy sprawdzian ─ starcie z faworytem grupy, Portugalią. Faworytem, którego jak na razie zatrzymały zarówno Islandia, jak i Austria. Mogłoby się więc wydawać, że ekipa z Półwyspu Iberyjskiego jest do pokonania ─ a przynajmniej do zablokowania ─ dla wszystkich, w szczególności dla Węgrów. Mogłoby i być może jest to nawet prawda. Mam jednak nadzieję, że Madziarzy okażą więcej rozsądku i posłuchają słów Fernando Santosa. Że każdego rywala należy szanować.