
Zwolnienie Zubizarrety? Jak najbardziej trafione. Jego decyzje personalne, transfery i polityka to gigantyczne nieporozumienia. Jasne, mamy w pamięci osiągnięcia kalibru Luisa Suáreza, ale przecież chodzi o to, by drużynę budować globalnie. Tych pomyłek było jednak znacznie więcej — niedopilnowanie kwestii defensywy, dopuszczenie do transferów Douglasa czy Vermaelena, moglibyśmy wymieniać długo.
Choć to właściwe posunięcie, takich decyzji nie podejmuje się w ferworze przegranego spotkania czy dwóch. Pracę dyrektora sportowego powinno się oceniać z szerokiej perspektywy, chodzi o całokształt działań, w oderwaniu od wyników pojedynczych meczów. Musi przyjść stosowny czas podsumowań, a Bartomeu i zarząd Barcelony zrobili to po prostu w niepoważnym stylu. Odejście Carlesa Puyola prawdopodobnie jest konsekwencją tego, że Zubiemu palił się grunt pod nogami. Mieli współpracować, więc poczuł się współodpowiedzialny za podjęte decyzje. Stąd rezygnacja.
Mam wrażenie, że obecni sternicy są jakby oddaleni od tego, co dzieje się w klubie. Do wszystkiego podchodzą z pewnym dystansem. Nie są wizytówką ani symbolem “barcelonismo”, tak jak powinno to prawidłowo wyglądać. Zupełnie inny styl prezydentury prezentował Sandro Rosell, szczególnie inaczej wyglądało to u Joana Laporty. Oni sprawiali wrażenie, że są spięci oraz scaleni z całym środowiskiem, bliższy kontakt z drużyna, lepsze zrozumienie ze sztabem trenerskim. Nawet kiedy byłem w Barcelonie kilka razy, dało się odczuć to poczucie przywiązania i atmosferę jednej, wielkiej rodziny. W przypadku Bartomeu odnoszę wrażenie, że to zwykły urzędnik albo przedstawiciel firmy. Jak wyobrażam sobie jego pracę? W klubach, które już bankrutują, zawsze pojawia się gość odpowiedzialny za zarządzanie długami, zasiada sobie w garniturku w biurze, nikt go tak naprawdę nie zna, nikt nie wie, skąd się wziął ani kim tak naprawdę jest. Po prostu wykonuje przydzieloną mu robotę. Bartomeu widzę dość podobnie — nie ma tam poczucia walki o wizerunek.
Postępowanie obecnego zarządu jest dla mnie skandalem. Brak wyborów prezydenckich to już w ogóle absurd. Sandro Rosell odchodzi z klubu w wiadomych okolicznościach, więc naturalną koleją rzeczy są wybory. Bartomeu miał być wyłącznie prezydentem technicznym, wyznaczonym na określony czas, natomiast on w ogóle nie ma poczucia, że ktoś spisałby się w jego roli lepiej.
Co do ultimatum dla Luisa Enrique i jego pracy — po pierwsze, w Barcelonie nadal panuje przekonanie, że złote czasy trwają wiecznie. Niestety nie. W stolicy Katalonii był wybór: albo poszukać innego rozwiązania i uznać, że tamta epoka to przeszłość, albo kontynuować pogoń za “guardiolismo”. Myślę, że to raczej temat na piękną powieść, która została już napisana i lepiej schować ją do szuflady. Pewne schematy są, rzecz jasna, nie do ruszenia, ale zabrakło tego, by wziąć trenera wielkiej klasy i jemu zaufać. Real postąpił słusznie sięgając po Ancelottiego, tutaj nawet zgłoszenie się po Louisa van Gaala byłoby zasadne.
Jakby nie patrzeć, Lucho wcale nie jest złym trenerem. Podejmuje kontrowersyjne decyzje, ale musi prowadzić zespół zblazowanych gwiazd. Trzeba to sobie jasno powiedzieć: zawodnicy pokroju Piqué, Alvesa czy Messiego swoje już zrobili i teraz stać ich na różne fanaberie. Znacznie łatwiej było operować w Celcie Vigo, ale tam też mieliśmy wahania nastrojów i walkę ze środowiskiem. Jesienią przecież wszyscy chcieli powiesić Luisa Enrique za jaja — kibice za jego metody pracy, za odcięcie zawodników od świata i kreowanie swoich niezrozumiałych ideałów. Natomiast wiosną już wszyscy go wielbili i błagali, by tylko został na dłużej. Trenera należy oceniać w szerszym wymiarze — głównym wyznacznikiem są sukcesy. Barcelona jeszcze nie wypadła z gry o mistrzostwo, Real też przegrywa, co zobaczyliśmy w niedzielę. Kto wie, czy zaraz znowu się nie potkną, na rozkładzie mają przecież Atlético. To otwarta rywalizacja, wobec której nie wolno jeszcze nic wyrokować. W Pucharze Króla? Barcelona gra. Zapewne rozbije Elche, a potem trafi na któryś z wykrwawionych madryckich kolosów. Otwarta droga. Liga Mistrzów? Owszem, przegrała jeden mecz z PSG, ale w drugim już zwyciężyła — chociażby tam pokazała klasę.
Trzeba podkreślić coś innego. Nie da się budować zespołu w oparciu o trzech wielkich gwiazdorów, którzy czarują i tworzą z przodu, a linia środkowa — w dzisiejszym futbolu newralgiczna — nie potrafi wyprodukować z siebie odpowiedniej jakości potrzebnej do obsługi i współpracy wspomnianej trójki. To zwykły błąd w koncepcji. Luis Enrique nie jest cudotwórcą. On musi próbować zmian i zresztą chce ich szukać. Nie da się wiecznie grać na zasadzie “stoimy i podajemy, a inni ze strachu oddają nam pole”. To się skończyło, to przeszłość. Lucho potrzebuje czasu, by wcielić w życie swoje pomysły. Każdy powinien mieć świadomość, że Ivan Rakitić nie będzie drugim Xavim, bo nie posiada do tego predyspozycji. Nie ma aż tak oczekiwanego błysku i geniuszu, to po prostu dobry, ba, bardzo dobry piłkarz. Do geniusza mu jednak daleko. Enrique wydawało się, że Rakitić będzie w stanie zarządzać nową Barceloną, ale to błędne podejście. Przyjęte na zasadzie metody prób i błędów. Okazało się, że Chorwat nie czuje się specjalnie dobrze w tym korowodzie wielkich gwiazd. Na Messim nie robi wrażenia, że ma za plecami Ivana Rakiticia. Owszem, lata temu na Messim robiło wrażenie, że ma za sobą takiego wirtuoza jak Xavi w formie. Teraz Argentyńczyk sprawia wrażenie człowieka strzelającego fochy na lewo i prawo, mającego wiele problemów, wiecznie mu coś nie pasuje. Dla mnie to tak skomplikowany człowiek, że nie ośmieliłbym się podsumować, co się dzieje w jego głowie — jakie ma potrzeby, czego mu brakuje i tak dalej.
Myślę jednak, że nadal mówimy o zblazowanych gwiazdach. Tata Martino to nie idiota. Jego pomysły i koncepcje były przemyślane oraz całkiem logiczne. On zwyczajnie nie mógł nic ugrać w sytuacji, kiedy próbował coś zaaplikować w szatni, a zespół działał mu “pod włos”. Nie dało się tak współpracować. Niewiele wniósł do stylu Barcelony, bo wszyscy i tak grali to, co chcieli. Messi jest w szatni bogiem i wszystko jest uzależnione od niego. Do momentu kiedy klub nie znajdzie sobie nowej identyfikacji, problemy będą się powtarzały. Nie chodzi o wyłączenie Leo, ale o małą reorganizację. O to, by nauczyć się grać również bez niego. By nie trzeba było mówić o uzależnieniu. W tym momencie Argentyńczyk jest wartością totalną. Potrzeba małego przewiewu. Sam czekam, aż ludzie, którzy kochają Barcelonę, zrozumieją, że era Guardioli się skończyła, tak jak kiedyś skończyła się era Cruijffa.
Pryncypia pozostają, ale idziemy dalej, do przodu, przed siebie. Trzeba szukać nowych rozwiązań, dbać o to, żeby inne aspekty funkcjonowały prawidłowo. Czy La Masia naprawdę się sprawdza? Munir, Adama Traoré, oni nie zastąpią obecnych gwiazd. Mówimy o wyjątkowym pokoleniu. Mnóstwo słyszałem opinii, że La Masia wiecznie będzie produkowała geniuszy, a La Fabrica pozostanie tylko dostarczycielem przeciętniaków. Okazuje się, że to zwykłe uproszczenie. Wszystko dotykają pewne cykle i zmiany. Spójrzmy na futbol na przestrzeni lat — pomijając już 50. i 60. — nie ma drużyn będących wiecznie w ścisłym topie. Manchester United obecnie przeżywa swój kryzys, nawet Bayern Monachium, mimo ładowania w ten projekt monstrualnych sum pieniężnych, musiał się borykać z problemem pod nazwą Borussia. Real długo szukał swojej décimy, Barcelona teraz ma gorsze lata, Chelsea też nie potrafi absolutnie dominować, bo zdobycie Ligi Mistrzów kosztowało londyńczyków wiele cierpienia, chociażby w lidze. Przykłady można mnożyć. Nie da się być wiecznie na górze, bo nie można opierać się na tych samych piłkarzach. Xavi, o którym wspomniałem wcześniej, był kosmiczny, genialny, zaznaczam naprawdę boski w zupełnie innych latach. Można wymieniać: 07, 08, 09, 10 czy 11. Ale spójrzmy w kalendarz: rok 2015, Xavi ma 34 lata, Eto’o, Henry, Villa, a nawet Puyol to przeszłość. Iniesta jest starszy, nadal wyjątkowy, ale coś już w nim pękło. Wszystko przemija, dlatego nie można nierozerwalnie trzymać się historii. Należy ją włożyć do książek, do szuflady, gdziekolwiek. Nie do walki o najwyższe cele piłkarskie.
Zaczęło się od Zubizarrety i problemów współczesnej Barcelony, a cofnęliśmy się do samych początków Guardioli. Bo to nie jest problem, który funkcjonuje od paru dni. Po prostu dopiero teraz wszystkie błędy zaczynają wychodzić na powierzchnię. Jeśli podsumować to, co się dzieje: zwolnienie Zubiego jest słuszne, ale nie w tym momencie, lepiej było to zrobić pod koniec sezonu. Teraz nowy dyrektor sportowy nie zrobi nic specjalnego, nie odczaruje zakazu rejestracji piłkarzy; ultimatum dla Lucho w niczym nie pomoże. Co najwyżej Enrique zostanie zwolniony, ale to nie rozwiąże problemów. Piłkarze, jeśli konflikt faktycznie istnieje, mogą się znów podłożyć, by się go pozbyć. Kogo z najwyższej półki można wziąć w jego miejsce? Kolejne eksperymenty to jedynie mnożenie kłopotów. Taki zespół nie może spacerować po boisku — to wystarcza na Cordobę czy Espanyol, ale nawet na Real Sociedad było zbyt mało. Trzymam kciuki, żeby Lucho został na stanowisku. Wydaje mi się, że konflikt interesów będzie dotyczył niemal każdego szkoleniowca. Tu trzeba jasno ustalić, kto rządzi. Piłkarze czy trener? Przychodzi fachowiec, który jest głową projektu, a komu się to nie podoba, może pakować walizki — to byłoby sięgnięcie po normalność. Dopóki nie będzie autorytetu w szatni, problem nie zniknie. Bartomeu zaś powinien podać się do dymisji, bo zwyczajnie nie ma honoru. To klub należący do kibiców. Niech socios decydują, a nie tymczasowy prezydent. Jeśli ktoś życzy Barcelonie dobrze, a ja zdecydowanie jestem jedną z tych osób, jak wszystkim hiszpańskim klubom, to najrozsądniejsze byłoby sięgnięcie po Laportę i jego ludzi. Tamta Barcelona funkcjonowała oraz tworzyła prawdziwy futbol. Teraz to wyłącznie zbiorowisko ludzi, którzy tworzą przeszłość i wierzą, że piękne chwile zaraz wrócą. Niestety, potrzeba trochę więcej wysiłku. Coś trzeba zostawić za sobą. Inaczej nigdy nie zrobi się ruchu do przodu.