
Był 16 lutego 2014 roku i 79. minuta meczu ligowego pomiędzy Granadą a Betisem. Wtedy to Dani Benítez, piłkarz gospodarzy, w brutalny sposób skosił zawodnika drużyny przeciwnej równo z trawą, za co sędzia poczęstował go czerwoną kartką. Prawdziwa kara spadła na niego jednak dopiero po spotkaniu. Urodzony na Majorce piłkarz został bowiem wytypowany do kontroli antydopingowej, która wykazała, że niedługo przed meczem zażywał kokainę.
Gdyby nie fakt, że do owych badań zawodników wybiera się drogą losowania, można by przypuszczać, iż wyznaczenie do nich Beníteza nie było przypadkowe. Tamtego wieczoru Dani niemal kipiał od energii – ciągle biegał, pokazywał się do gry, wychodził z pressingiem, pomagał w obronie… Chciałoby się powiedzieć, że jak na skrzydłowego zachowywał się wzorowo, ale choć na murawie pojawił się dopiero w drugiej połowie, na tle innych zawodników i tak wyglądał, jakby miał ADHD. Normalnie daleko mu było do boiskowego pracusia, bliżej raczej do flegmatyka, który wrzuca wyższy bieg tylko wtedy, gdy ma ochotę. Tym razem jednak bieg zmienił automat. Efekty? Udinese oraz Granada (był na wypożyczeniu z włoskiej drużyny) rozwiązały z nim kontrakt, a on sam został zawieszony w prawach do wykonywania zawodu na dwa lata.Po tym wydarzeniu, Benítez przez długi czas pozostawał w cieniu. Wyszedł z niego dopiero na początku bieżącego roku, kiedy to udzielił kilku wywiadów dla hiszpańskich mediów. Najczęściej padało pytanie – dlaczego? Dani nigdy nie umiał odpowiedzieć. „Sam nie wiem. Byłem na imprezie, wypiłem trochę, a potem po prostu wziąłem kokainę, bo miałem ochotę. Ludzie plotkują, iż jestem uzależniony, ale to nieprawda. Można powiedzieć, że znalazłem się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie, w dodatku z niewłaściwymi ludźmi obok”. Ot, żadnych głębszych przemyśleń czy usprawiedliwień, w które pewnie i tak mało kto by uwierzył.
Nie zlitował się nad nim nawet Quique Pina, prezydent Granady, choć wcześniej nie raz wspierał go, kiedy ten zmagał się z problemami prywatnymi. „W swoim życiu nikomu nie pomogłem tak jak Daniemu. Był z nami od czasów, gdy graliśmy w Segunda B. Teraz bardzo mnie rozczarował, zasługuje na najsurowszą karę” – podsumowywał zaraz po tym, jak afera wyszła na światło dzienne. Nie ma się mu co dziwić, w gruncie rzeczy i tak był co do niego nad wyraz wyrozumiały. Na przestrzeni wielu lat Pina przymykał oko na jego różnorakie wybryki, jak chociażby słynne „botellazo”, kiedy to rzucił w sędziego bidonem z napojem podczas jednej z boiskowych awantur. Tolerował także, inną obok piłki, wielką pasję Daniego, czyli pokera, w którego regularnie grywał w kasynie. Z płazem uchodził mu nawet hulaszczy tryb życia. W związku z nim Benítez dorobił się nawet specjalnego, aczkolwiek niezbyt chlubnego pseudonimu – „Dani Beefeater” od nazwy ginu produkowanego w Wielkiej Brytanii.
Z drugiej strony zaś wychowywał się w demoralizującym środowisku, które utrwaliło w nim wiele złych nawyków. „Z moich starych znajomych najlepiej ustawił się ten, co został DJ-em. Pozostali wciąż żyją na ulicach, ze swoimi historiami. Gdyby nie futbol, pewnie skończyłbym tak samo źle jak oni” – mówił swego czasu w rozmowie dla La Ideal. W kontekście ratunku praktycznie to samo mógłby powiedzieć o swojej matce. Zawsze traktował ją jak autorytet. Jej śmierć w 2010 roku bardzo wstrząsnęła Danim. Wiąże się z tym pewien rytuał, który kultywuje od tamtego czasu – choć jest zadeklarowanym ateistą, przychodzi na jej grób niemal przed każdym swoim meczem.
* * *
Cała ta kokainowa przygoda Beníteza wygląda jak najbardziej szyderczy uśmiech ironii losu względem akcji charytatywnej, z którą ruszono w Granadzie na około dwa miesiące przed jego wybrykiem. Przedsięwzięcie to, pod wymowną nazwą „Hijos del futbol”, miało polegać na pomocy dzieciakom wychowującym się w warunkach podobnych do tych opisywanych wyżej przez Daniego. Potencjalnych kandydatów na pewno nie brakowało, wszak Andaluzja miała wówczas największy odsetek bezdomności, bezrobocia oraz przestępczości w całej Hiszpanii! Podstawą działania fundacji były organizowane co tydzień licytacje. W ramach wygranej dana osoba, lub też spółka, mogła umieścić swoje logo na koszulkach Granady, w których to w weekend piłkarze rozgrywali mecz ligowy. Na owej akcji korzystały zatem wszystkie strony; klub finansowo oraz wizerunkowo, poszczególne firmy względem promocji własnych marek, a i młodzież dostała prawdziwą szansę na lepsze życie.
Teraz w podobnym kierunku chce iść sam Benítez – „Pragnę pokazać dzieciakom, że nie warto jest podążać moją drogą popełniając te same błędy”. Dani świeci przykładem szczególnie w Constancii, klubie grającym obecnie w Tercera División, który przygarnął go do siebie na początku bieżącego roku. Urodzony na Majorce piłkarz oczywiście nie może reprezentować barw nowego zespołu w meczach oficjalnych, ale dzięki treningom chce utrzymać odpowiednią formę, bo jak sam zapowiada, nie zamierza rezygnować z piłki – „Moim celem jest jak najszybszy powrót na boisko i pokazanie wszystkim, że oceniając mnie pochopnie bardzo się pomylili.” Jego kara kończy się wiosną 2016 roku.
„Mi vida loca” głosi napis, który Dani wytatuował sobie na plecach. Teraz na szczęście on sam jest świadomy, iż nie było warto żyć według tego hasła. Dobrze wie, jak wiele stracił przez własną głupotę. Swego czasu interesowały się nim naprawdę poważne kluby, takie jak Valencia czy Atlético, ale przeważnie na zainteresowaniu się kończyło. Kto by chciał zainwestować w tę chodzącą, tykającą bombę? Najlepszą szansę na wielki transfer Benítez odrzucił jednak świadomie, ponieważ akurat urodziło mu się dziecko. Inne zaprzepaścił przez wszystko, co zostało wyżej opisane. „Jestem najlepszym przykładem na to, jak łatwo można w jednej chwili spierdolić sobie życie”.
– – –
Felieton nominowany do tytułu „Tekst Roku ¡Olé! 2015”. Zobacz wszystkie nominacje ►