Bohaterem niedzielnych derbów Mediolanu nie został Mauro Icardi, Carlos Bacca, ani żaden z rewelacyjnych bramkarzy. Ostatecznie nie został nim także Suso, gdyż jego dwa gole dały Milanowi tylko jeden punkt, ale wychowanek Cádiz przypomniał światu dlaczego kilka lat temu musiał przebierać między ofertami Liverpoolu, Realu Madryt czy Barcelony.
Zwycięstwo Milanu z Interem pod dwóch trafieniach Suso, byłoby idealnym zwieńczeniem dobrego roku Hiszpana, który dzień wcześniej obchodził 23. urodziny. Zawodnik liczy więc pewnie, że tym ukoronowaniem będzie zdobycie w grudniu Superpucharu Włoch. Niezależnie jednak od najbliższych spotkań pomocnik ma za sobą najlepsze miesiące w karierze, która jeszcze w styczniu tego roku wydawała się zmierzać w dół po równi pochyłej.
„Od Sinisy Mihajlovicia dostał tylko jedną szansę. Trener mu nie zaufał, więc musimy poszukać go gdzie indziej” – mówił zimą zeszłego roku agent Andaluzyjczyka. W rundzie jesiennej hiszpański pomocnik rzeczywiście wystąpił tylko w jednym spotkaniu. W styczniu 2016 został więc wypożyczony do Genoi. „Poszedłem tam, żeby udowodnić, iż stać mnie na grę w Milanie” – powiedział już po powrocie. Gra w Genui była być może jego ostatnią szansą. Gdyby mu się tam nie powiodło, musiałby szukać nowego pracodawcy, ponieważ dotąd jego pobyt w Mediolanie traktowano jako rozczarowanie. Sprowadzenie Suso było w ogóle próbą udowodnienia, że Milan wciąż potrafi znaleźć i przyciągnąć utalentowanych graczy. Miał też być spełnieniem oczekiwań Silvio Berlusconiego, któremu marzył się młody zespół. Hiszpan jednak sobie nie radził. „Mogę grać na wszystkich pozycjach w ofensywie, ale najlepiej czuję się za plecami napastnika” – tłumaczył przychodząc do Włoch. Problem polegał na tym, że w Milanie zwykle takiej pozycji nie było. Grał więc na prawym skrzydle, gdzie przypominał Kevina-Prince’a Boatenga z końcówki pierwszego pobytu w Milanie. Obaj uciekali od linii bocznej i oddawali mnóstwo strzałów z nieprzygotowanych pozycji. Suso pokazywał niezłe panowanie nad piłką, ale brakowało mu błyskotliwych podań, a obrońcy nie chcieli nabierać się na jego zwód polegający na zejściu do środka i strzeleniu lewą nogą. A nawet jeśli to się powiodło, to Hiszpan nie trafiał w bramkę. Przegrywał więc rywalizację nawet z Adelem Taarabtem, Alessio Cercim czy Valterem Birsą.
Kilka lat wcześniej nie udało się Il Cardellino (z wł. „Szczygieł”, jak nazywają Andaluzyjczyka dziś we Włoszech) udowodnić, że Real Madryt miał słuszność starając się o 16-letniego Suso. W 2010 roku bowiem był bliski przejścia do klubu, któremu kibicował w dzieciństwie. W ostatniej chwili dostał jednak telefon od Rafaela Beniteza. Hiszpański trener hurtowo ściągał rodaków do Liverpoolu i przekonał nastolatka, że w The Reds szybciej przebije się do seniorskiego zespołu. Liczono, że Suso dla Liverpool będzie kimś pokroju Cesca Fàbregas a dla Arsenalu. Ostatecznie porównywani byli tylko ze względu na fakt, że do Wielkiej Brytanii trafili mając po 16 lat. Wychowanek Cádiz nie potwierdził też zasadności porównań do Andresa Iniesty, którego miał zostać kiedyś następcą.
Tym ważniejsze było więc odbudowanie pewności siebie na wypożyczeniu w Genoi i udowodnienie, że wcale nie był kolejnym zdolnym nastolatkiem, którego niesłusznie kreowano na przyszłą gwiazdę. W Ligurii trafił pod skrzydła Giana Piero Gasperiniego, szkoleniowca znanego ze świetnej pracy z młodymi piłkarzami, czym wykazał się budując formę M’Baye Nianga i Stefano Sturaro, a teraz potwierdza prowadząc młody zespół Atalanty Bergamo będący na piątej pozycji w Serie A. W Genoi Suso ponownie zabłysnął talentem, równie jasno jak za czasów wypożyczenia z Liverpoolu do Almerii. Gasperini uwierzył w Andaluzyjczyka, a ten szybko zaczął mu się odpłacać. Suso wyrobił sobie taką markę, że już w pierwszych meczach wykonywał rzuty wolne. W trzecim i czwartym spotkaniu w nowym klubie zdobył po bramce, a potem zaliczył hat-tricka z Frosinone oraz zdobył dwie bramki w derbowym starciu z Sampdorią, czym zdobył dozgonny szacunek wielu fanów Genoi.
Po świetnej rundzie w zespole z Ligurii działacze Milanu wcale nie byli jednak przekonani co do przydatności Suso w drużynie Rossonerich. W Genoi pełnił on rolę podwieszonego napastnika, a często wręcz wolnego elektrona, nie przypisanego do konkretnej pozycji. W Milanie nie mógłby sobie na to pozwolić. Vincenzo Montella uparł się jednak, żeby Andaluzyjczyk, którego Milan wypatrzył podczas mistrzostw Europy U-19 w 2012 roku, był częścią jego zespołu. Decyzja szkoleniowca okazała się słuszna, bo Suso szybko został podstawowym i liczącym się graczem zespołu.
Jego firmowym zagraniem wciąż pozostaje ścięcie akcji do środka i uderzenie lewą nogą w stylu Arjena Robbena, ale teraz częściej dostrzega partnerów. Choć jest dynamiczny i potrafi dryblować do linii końcowej, to jednak repertuar zwodów ma ograniczony, a główną słabość stanowi gra prawą nogą. To było widoczne również w niedawnych derbach Mediolanu, przy drugim strzelonym przez Hiszpana golu. „Wcale nie chciałem uderzać prawą stopą. Po prostu Miranda zablokował mi możliwość uderzenia lewą” – wyjaśnił po meczu. Jego szczęście polegało na tym, że był blisko bramki i Samir Handanović nie zdołał odpowiednio zareagować na lekki strzał pomocnika Rossonerich. Dzięki temu został pierwszym Hiszpanem, który zdobył dwie bramki w derbach Mediolanu i pierwszym od 54 lat, który w ogóle trafił w starciu Milanu z Interem. Poprzecznio uczynił to Luis Suárez Miramontes.
Stale poddawany próbom Suso, po znakomitej jesieni wyrasta na jednego z liderów odradzającego się Milanu. „Marca” pisała ostatnio nawet, że 23-latek zainteresował Julena Lopeteguiego i być może dostanie w końcu powołanie do pierwszej reprezentacji Hiszpanii. To byłby jego debiut dla La Furia Roja. Na razie jednak istnieje ryzyko, że gdy rywale przestaną nabierać się na jego firmowy drybling, to podobnie jak kiedyś Stephan El Shaarawy, popadnie w przeciętność. Suso będzie musiał więc dostosować się do bardziej wymagających przeciwników i… znów coś udowodnić. Tym razem, że potrafi utrzymać się wśród najlepszych skrzydłowych i najlepszych asystentów Serie A.