
W Getafe ewidentnie mają problem z matematyką. Chcąc znacząco zmienić wizerunek klubu, dokonano ruchów, które przeobraziły go nie o 180, lecz 360 stopni.
Optymiści twierdzą, że dno jest po to, aby się od niego odbijać. Z takiego też założenia wyszedł poprzedniej wiosny Ángel Torres, prezydent Los Azulones, który najpierw wpędził klub w ogromne długi, by zaraz potem osobiście go z z nich wyciągnąć. Logiki w tym nie szukajmy, nie ma sensu, to przecież Getafe. Właściwie to wszyscy powinniśmy być przyzwyczajeni do tego, że na obrzeżach Madrytu dzieją się dziwne rzeczy. Na przykład jakiś czas temu ten sam Ángel Torres wpadł na pomysł, by rozbudować stadion, choć od kilku sezonów frekwencja na Coliseum Alfonso Pérez leci w dół na łeb, na szyję. W tamtym sezonie średnia zapełnienie stadionu wyniosło jedynie 44,6%. Fatalnie? W bieżącym jest dużo gorzej, bo wyniki wahają się w okolicach 30%.
I temu też nie należy się dziwić. Każdy kto choć trochę śledzi Primera División wie, że Getafe to niemal synonim słowa „nuda”. Na przestrzeni ostatnich lat drużyna spod Madrytu zajmowała lokaty w dolnej połowie tabeli, a w najlepszym przypadku w jej środku. I może nawet nie byłoby w tym nic złego – ba, z perspektywy klubu to nawet niezłe wyniki – gdyby nie styl, w jakim El Geta zapewnia sobie rokroczne utrzymanie. Da się to przecież zrobić zarówno dzięki dyscyplinie taktycznej, jak Espanyol, czy w sposób przyjemny dla oka, co udowadnia Rayo. Los Azulones nie chcieli jednak iść żadną z tych dróg. Tu nie było mowy o żadnych piłkarskich szachach czy walorach estetycznych i to od ładnych kilku sezonów. Mieliśmy za to dużo gry na aferę, jakby kick & rush w wersji soft, a to na pewno nie zachęcało nikogo do regularnego zaglądania na Coliseum Alfonso Pérez.
Ángel Torres nie miał zatem wyboru i musiał w końcu pochylić się nad kwestią pobudzenia zainteresowania fanów Los Azulones. Mniej więcej w tym samym czasie gdy Escribá i jego podopieczni rozpoczynali pretemporadę, prezydent Getafe ruszył z kampanią marketingową pod tytułem “Znów będziemy wielcy”, mającą ocieplić wizerunek klubu i zbliżyć go do kibiców. Początkowe ruchy, takie jak organizowanie drzwi otwartych czy wprowadzanie przecen na karnety, były bez wątpienia trafne.
Zachęceni pierwszymi sukcesami włodarze poszli za ciosem, uruchamiając oficjalne profile klubowe na portalach społecznościowych. Lepiej późno niż wcale, bo przecież do niedawna Getafe było jedynym klubem z Primera División, który w social mediach praktycznie nie istniał. Ángel Torres i jego współpracownicy i tak długo oszukiwali się twierdząc, iż te nie są godne uwagi. Mało? W Getafe aktywniej zaczęto korzystać z kanału YouTube, odświeżono design oficjalnej strony internetowej klubu oraz usprawniono jej działanie, zwiększając znacznie bazę danych, które można z niej uzyskać. Wcześniej nawet my, tworząc Przewodnik Kibica La Liga, doświadczyliśmy tych informacyjnych braków – długo grzebaliśmy w czeluściach internetu zanim dotarliśmy do liczby karnetowiczów Getafe, danych osobowych niektórych piłkarzy czy nawet ich oficjalnych zdjęć. Na szczęście już w tym roku obyło się bez tym podobnym przebojów…
Bienvenidos a tod@s al twitter oficial del #GetafeCF. #VamosGeta #AupaGeta pic.twitter.com/2gDh0V0nJU
— Getafe C.F. (@GetafeCF) September 7, 2015
Jednak nawet najlepsza kampania marketingowa nie zachęci kibiców do przychodzenia na stadion tak jak dobra gra drużyny. Nie zapomniał o tym Toni Muñoz, dyrektor sportowy klubu od 2007 roku, architekt długowieczności El Geta w Primera División. Również i tego lata wziął na siebie odpowiedzialność za przebudowę drużyny i… Cóż, na razie trudno ocenić jak to wyszło. Z jednej strony znacznie odmłodził skład, naściągał piłkarzy ze sporym potencjałem do grania atrakcyjnej, ofensywnej piłki, ale z drugiej, z owych nabytków mało kto ma pewny plac w pierwszym zespole. Escribá woli stawiać na doświadczenie niż na młodzieńczy polot, a więc wizja nowego Getafe według Muñoza póki co nie ma większego przełożenia na rzeczywistość. Szkoda, bo przecież Moi Gómez, Bernard Mensah, a nawet Emi Buendía czy Wanderson mogliby wnieść sporo ożywienia do przednich formacji. Póki co jednak więcej czasu
Podstawowym zadaniem Escriby jest jak najszybsze uratowanie zespołu przed widmem spadku. Dopiero potem będzie można mierzyć wyżej. Trzeba dać im czas – Juancar Navacerrada
Co dalej z Los Azulones? Niby wreszcie doganiają świat w sferze komunikacji z otoczeniem, a z drugiej strony, dzięki akcjom takim jak ta z Getafinderem, wciąż wystawiają się na pośmiewisko. Zresztą, chyba nie po to przychodzi się na mecze, by przesiedzieć 90 minut z nosem w komórce, prawda? Strzałem w stopę tego typu ruchów nazwać nie można, ale też nie zwiększają frekwencji na meczach, a przecież właśnie o to chodzi Ángelowi Torresowi i spółce.
Oprócz personaliów niewiele zmieniło się również piłkarsko. Fran Escribá niemal na pewno bez większych problemów utrzyma drużynę w Primera División, zapewni jej dalszą stabilizację, ale czy zrobi z nią znaczący krok do przodu? Życiowego majątku bym na to nie postawił. To wciąż to samo stare, (nie)dobre Getafe, tylko z nieco lepszymi perspektywami na przyszłość, niż jeszcze kilka miesięcy temu. Tylko czy ktoś je wykorzysta…