
Tego lata po raz czterdziesty czwarty w historii zostanie rozegrany największy piłkarski turniej Ameryki. Odkąd przestały istnieć rozgrywki British Home Championship, Copa América stała się najstarszym międzynarodowym turniejem na świecie. Ta historia rozpoczęła się jednak znacznie wcześniej. Ponad dwieście lat temu, w Wicekrólestwie La Platy, w samym sercu Buenos Aires wybuchła Rewolucja Majowa, która kilka lat później miała przynieść Argentynie niepodległość. Sto lat po wydarzeniach słynnego maja 1810 roku, mieszkańcy La Platy postanowili uczcić centenario rewolucji.
1953 rok, Glasgow, Szkocja
Ojciec-sierota
Gdy przyszedł na świat jako Alexander jego rodzicom, Robertowi i Ellen, w życiu nie przyszłoby do głowy, że kiedyś, ludzie zza oceanu będą nazywać ich syna imieniem Alejandro. Niedługo po jego narodzinach przenieśli się do Edynburga, w poszukiwaniu lepszej przyszłości dla swoich dzieci. Trzy lata później ani jego matki, ani ojca, ani młodszego brata nie będzie już wśród żywych. Sierotę przyjmie do swojego domu babcia, Helen Bowman, jednak i ona umrze nim chłopiec skończy 10 lat. Zbawieniem dla małego Alexandra okaże się Daniel Stewart Hospital School, wiedzione misją darmowej, egalitarnej edukacji. Dzięki temu dorosły już Alexander ukończy filozofię na uniwersytecie w Edynburgu, sam podejmie się zawodu nauczyciela zaś pewnego popołudnia, 1881 roku, poprawi kapelusz i wsiądzie na pokład statku, który z Liverpoolu poniesie go do Nowego Świata. 25 lutego kolejnego roku, po wielu miesiącach żeglugi przez Atlantyk, Alexander Watson Hutton, ojciec argentyńskiej piłki, dotrze do swojego nowego kraju.
Futbol trafił do Argentyny wcześniej. Angielscy i szkoccy emigranci przywieźli ze sobą zza oceanu wiktoriańską ideę wychowania poprzez kulturę fizyczną. Aplikowano ją w brytyjskich szkołach La Platy, rozpowszechniano wśród przybyszy ze Starego Kontynentu. W 1867 roku angielskojęzyczny dziennik The Standard opublikował pierwsze reguły gry w Nowym Świecie. Brytyjskie wizje kultury fizycznej, zamknięte w elitarnym środowisku emigrantów, nie miały szans przyjąć się na argentyńskiej ziemi. Jednak sam sport wyrwał się ze sztywnych ram wiktoriańskich szkół i wypłynął na ulice Buenos Aires. Mieszana krew – kreolska, hiszpańska i włoska – tworząca trzon argentyńskiego społeczeństwa, przyjęła go jak swój, zaanektowała i zmieniła. To nie był już football ale fútbol. Dojrzewał w slumsach tak, jak wiele lat wcześniej rozkwitło tango. Argentyńczycy zaszczepili w tym sporcie zarówno artyzm, jak i egoizm. Piłka nożna w wykonaniu najwcześniejszych amatorów z ulic Buenos Aires stała się sportem niemalże indywidualnym. Tak powstała La Nuestra, „Nasza”. Nasza piłka i nasz styl gry, który określano też mianem criolla viveza, kreolskiej krwi.
Hutton stał się jednym z pionierów piłki nożnej na argentyńskiej ziemi. To tam stworzył klub Alumni AC i został jednym z założycieli Argentine Association Football League, będącej pierwszymi w historii rozgrywkami ligowymi poza obszarem Wysp Brytyjskich. To właśnie ekipa Alumni została pierwszym mistrzem Argentyny i choć sam klub istniał ledwie 15 lat, zdołał się w nim wychować Arnold Watson Hutton, syn Alexandra. Arnold, czy też Arnoldo, jak szybko ziberyzowano jego imię w kraju La Platy, został reprezentantem Argentyny i wziął udział w rozgrywkach, które dały początek niemal stuletniej historii Copa América.
1910 rok, Buenos Aires, Argentyna
¡Viva la Revolución!
To będzie pierwszy raz, pod majowym słońcem Argentyny, które odcina się jaskrawo na fladze i przypomina z jakiej okazji zorganizowano ten turniej. Copa Centenario Revolución de Mayo, Puchar Stulecia Rewolucji Majowej, upamiętnienie pierwszej iskry, która powiodła kraj do niepodległości. Wcześniej nikt jeszcze nie próbował stworzyć rozgrywek, w którym zmierzyłyby się ze sobą drużyny z więcej niż dwóch państw. Do Argentyny i Urugwaju, które z inicjatywy Brytyjczyków rozgrywały już pomiędzy sobą pierwsze, raczkujące turnieje, dołączy Chile. Zabraknie za to reprezentacji, która na przestrzeni wieku stanie się jedną z najbardziej utytułowanych drużyn. Sześć lat później, gdy Copa Centenario doczeka się turnieju-następcy, argentyńska La Vanguardia tak będzie tłumaczyć brak Brazylii w wydarzeniach 1910 roku:
Brazylia nie została zaproszona, ponieważ w tamtych czasach brazylijski futbol nie miał jeszcze wystarczających związków z trzema pozostałymi narodami.
W meczu otwarcia gospodarze podejmą Chile. Choć to drużyny narodowe, choć Argentyna gra los colores nacionales a turniej zorganizowano dla uczczenia niepodległościowej rewolucji, duch Wielkiej Brytanii nieustannie unosi się w powietrzu. Zawodnicy gości, w biało-czerwonych koszulkach, dzielonych poprzecznym pasem pół na pół, niemal wszyscy są Anglikami. Znamienny fakt: już w pierwszych minutach, strzałem z niespełna dziesięciu metrów, wynik otworzy reprezentant Chile – Frank Simmons.
Najbardziej ukochany piłkarz w Valparaíso, uwielbiany za swoją szybkość i skuteczność, siejący postrach wśród przeciwników.
Choć Argentyna od początku prowadzi grę po 11. minutach meczu już przegrywa. To jednak ostatni błąd, na jaki gospodarze sobie pozwolą. Minęło ledwie dwadzieścia minut, González rozprowadza piłkę, która wędruje pod stopy Harry’ego Hayesa. Hayes – syn angielskich rodziców, którzy przypłynęli tu na statku z węglem, zostanie na tym turnieju najskuteczniejszym strzelcem Argentyny – pakuje piłkę do siatki, jednak kilka sekund później w powietrzu rozlega się gwizdek arbitra. Sędzia sygnalizuje faul na rzecz Argentyny i wskazuje na jedenasty metr. W tamtych czasach nie istniał jeszcze przywilej korzyści, do piłki podchodzi więc Gincchio, który nie myli się i daje gospodarzom wyrównanie. Gdy rozpocznie się druga połowa Argentyna pokaże wygląda La Nuestra – futbol z ciasnych ulic Buenos Aires. Piłkę po rzucie rożnym przechwytuje Maximiliano Susán – zawodnik Estudiantes, wiodący snajper Argentyny i student chirurgii weterynaryjnej – odgrywa ją do Granta i wybiega do ataku. Futbolówkę od Granta przejmuje Fernández, posyła centrę, która w polu karnym odnajduje… Susána. Napastnik Estudiantes wymierza strzał i tak, po czterech podaniach, Argentyna obejmuje prowadzenie. Już go nie odda. Swoją bramkę, którą wcześniej odebrał mu faul, przed ostatnim gwizdkiem arbitra wyegzekwuje jeszcze Hayes.
To czasy, w których historia, jaką znamy dziś, dopiero zaczyna się pisać. Albicelestes pokonają Urugwaj 5:1, jednak te Derbi Rioplatense nie będą jeszcze tym, czym staną się po mundialowym meczu 1930 roku, gdy to Charruas zwyciężą 4:2. Teraz wszystko jest jeszcze świeże, bez wzajemnych uprzedzeń i ciężaru historii. Także bez bezgranicznej wierności barwom: gdy Urugwaj pokona Chile jedną z bramek dla Charruas zdobędzie Robert Sidney Buck, który ledwie dwa lata później będzie już reprezentować Argentynę. W meczu, w którym gospodarze rozstrzygną losy turnieju, pokonując sąsiadów z La Platy, na listę strzelców wpiszą się Viale, Hayes, Susán i Arnoldo Watson Hutton, którego ojciec już stał się legendą. Dzięki tym bramkom Argentyna wzniesie do góry Copa Centenario, jednak będzie to dopiero początek.
1912, Buenos Aires, Argentyna
Criolla viveza
Argentyńczycy byli tylko widzami. Gdy w 1867 roku rozegrano pierwszy mecz na ich ziemi, tylko patrzyli na uganiających się po boisku Brytyjczyków. Przybycie don Alejandro Huttona sprawi, że futbol przestanie być ciekawostką i stanie się codziennością, jednak będzie to codzienność angielska i szkocka. Nawet federacja argentyńska, która niedawno przyszła na świat, nie jest tak naprawdę argentyńską. Założona przez brytyjskich emigrantów z konsekwencją odsuwa kreolską społeczność na drugi plan. Ironia losu – wszystko zacznie się zmieniać po odejściu Watson Huttona, który z biegiem lat coraz bardziej skupia się na swojej szkole, coraz mniejsze znaczenie przywiązuje do futbolu… Dwa lata po Copa Centenario Alexander Watson Hutton postanowi przejść na emeryturę. Ojciec argentyńskiej piłki usunie się z futbolowej sceny a wraz z nim zniknie klub, który dotąd wiódł prym: Alumni. Zniknięcie klubu założonego przez Watsona Huttona wyznacza schyłek brytyjskiej epoki na równinie La Platy. Jednak przyroda nie znosi próżni – pustkę po Alumni szybko zapełnią inne kluby o dziwnych nazwach: Boca Juniors, River Plate i pierwszy z wielkich kreolskich klubów – Racing. Powoli nazwiska na meczowych składach coraz rzadziej brzmią anglosasko a w przerwach spotkań nie pije się już herbaty, ale yerba mate.
1916, Buenos Aires, Argentyna
Czas cudów
Od 1910 roku minęło sześć lat. To znów ma być jeden turniej, znów centenario, tym razem dla upamiętnienia niepodległości Argentyny. Stanie się jednak tradycją, która – kto by podówczas pomyślał – sama przetrwa sto lat.
Jest początek wieku w Nowym Świecie – to czas cudów, spodziewajcie się wszystkiego! Gdy zawodnicy Argentyny udają się do szatni Gimnasia y Escrima, klubu, na którego stadionie przyjdzie im zagrać z Brazylią, jeden z piłkarzy zgłasza kontuzję. Nie ma szans, nie jest w stanie wyjść na murawę. Przepisy nie dopuszczają jeszcze wykonywania zmian a kadry powołane na mecz składają się z dokładnie jedenastu zawodników. Ale zaczekajcie! Czy to tylko złudzenie czy ktoś widział na trybunach José Lagunę, napastnika Hurácanu? To czas cudów i piłkarz powołany do reprezentacji na kilka minut przed meczem, niemal siłą ściągnięty z trybun, da Argentynie remis, zdobywając dla niej jedyną bramkę w tym spotkaniu. Albicelestes – wbrew nazwie w zielono-żółtych koszulkach, które wyglądają, jakby ktoś przypadkowo rozlał farbę na narodowe barwy Argentyny – zejdą z boiska przybici. To ich pierwszy remis. Ostatni, bezbramkowy, padnie w meczu z Urugwajem i będzie ich kosztować pierwsze w historii trofeum Copa América, które powędruje do Charruas. Teraz jednak reprezentanci Argentyny jeszcze o tym nie wiedzą, opuszczają płytę stadionu Gimnasia y Escrima a u ich boku idzie Carlos Fanta. W tym meczu pełnił rolę arbitra. Mógł sobie na to pozwolić, w końcu Chile, którego jest selekcjonerem, już rozegrało wszystkie trzy spotkania.
Urugwaj trenera Rivadavii, pierwsza reprezentacja, która zdobędzie Copa América, znane podówczas jako Campeonato Sudamericano, nie będzie mógł jeszcze wznieść w górę pucharu. Trzeba go dopiero zamówić. Srebrny puchar, za trzy tysiące franków szwajcarskich, wykona francuski jubiler z Buenos Aires. Już za rok, na swojej własnej ziemi, Urugwaj będzie mógł wznieść go do góry, zdobywając drugi z kolei tytuł. Za rok. Z początku Copa América miało być corocznym turniejem. W 1918 roku ma się odbyć w Rio de Janerio, jednak nie pozwoli na to szalejąca w Brazylii epidemia grypy. Turniej zostaje przeniesiony na kolejny sezon. Ironia losu bywa jednak okrutna. Na Estadio das Laranjeiras, mitycznym obiekcie Fluminense, w meczu pomiędzy Urugwajem a Chile, Roberto Chery, napastnik Charruas, zderzy się ze słupkiem bramki. Gdy tylko jego drużyna zwycięży 2:0 będzie mógł opuścić boisko, choć nie o własnych siłach. Zostanie przewieziony do szpitala, gdzie umrze dwa tygodnie później. Podczas turnieju, który przełożono by uniknąć śmiercionośnej grypy.
***
Od tamtych czasów Copa América rozegrano już czterdzieści trzy razy; w tym roku, w Chile, niemal sto lat od pierwszego turnieju, Ameryka po raz czterdziesty czwarty odtańczy piłkarskie tango. Kto tym razem podniesie puchar, którego nie było dane zdobyć ani Pelé, ani Maradonie?