Była czwarta minuta meczu, gdy Messi zderzył się w polu karnym Las Palmas z Pedro Bigasem. Sześć minut później zszedł z boiska, bo nie mógł kontynuować gry. Diagnoza? Naderwane więzadło poboczne w kolanie i dwumiesięczna przerwa. Co to oznacza dla Barcelony?
Już samo zderzenie wyglądało groźnie, więc nie ma się co dziwić, że fani Blaugrany na kontuzję swojego ulubieńca zareagowali panicznym strachem. Parafrazując, Leo to więcej niż piłkarz… Czym jest Messindependencja i jak wiele w Dumie Katalonii zależy od gry Argentyńczyka, wie chyba nawet największy piłkarski janusz. Dlatego też tak trudno wyobrazić sobie Barcelonę bez niego. W najbliższych tygodniach jednak, Lucho będzie musiał spróbować dokonać niemożliwego, czyli zastąpić La Pulgę.
Messi doznał kontuzji w trudnym dla zespołu momencie. Niby tabela ligowa na to nie wskazuje, ale prawda jest taka, że od początku sezonu Barca po prostu się męczy. Podopieczni Luisa Enrique grają nieprzekonująco – wolno, przewidywalnie, niedokładnie i nieodpowiedzialnie. Raz im się upiecze (jak z Sevillą w Superpucharze Europy), raz nie (jak z Celtą), co już samo w sobie nie napawa barcelonistów optymizmem. A tu nagle los wypłaca Katalończykom takiego niemal nokautującego sierpowego – bez swojego najlepszego zawodnika będą musieli radzić sobie przez osiem tygodni. Najczarniejszy scenariusz przewiduje, iż Leo nie zdąży wrócić nawet na listopadowe Gran Derbi. Szczęście w nieszczęściu, że do tego czasu Blaugrana zmierzy się głównie ze znacznie słabszymi drużynami, takimi jak Rayo, BATE, czy Getafe.
Barcelona tej jesieni wygląda trochę jak… Barcelona z jesieni poprzedniej. Być może znów szykuje formę na wiosnę, według przepisu Jonathana Wilsona? „Czas jest wszystkim. Im więcej go masz, tym płynniej wygląda twoja gra”. Niby tak, lecz Blaugrana nie może pozwolić odjechać już teraz swoim rywalom, bo istnieje ryzyko, że potem owych strat po prostu nie nadrobi. Duma Katalonii potrzebuje natychmiastowego zastępstwa dla swojego dowódcy. W spotkaniu z Las Palmas za Messiego wszedł Munir, co wyglądało jak przesiadka z Ferrari Enzo do Fiata Multipli – nie było to funkcjonalne i bynajmniej nie zostawiło pozytywnych wrażeń estetycznych.
Naturalnie, pałeczkę po Argentyńczyku powinien przejąć Neymar. Najbliższe osiem tygodni będzie dla niego okresem sprawdzającym jego dojrzałość. Odnosząc się do meczu z Los Canarios można jednak powiedzieć, iż pierwszą kartkówkę po prostu oblał, jakby wcześniej nie zdążył zgłosić nieprzygotowania. Niby czegoś tam próbował – wracał się, by pomóc drużynie w rozegraniu, dryblował, urządzał rajdy – ale ostatecznie na niewiele się to zdało. Ponadto Brazylijczyk fatalnie przestrzelił karnego, co całą drużynę wprawiło w lekką nerwówkę, tak bardzo charakterystyczną dla niej ostatnimi czasy.
Wiadomo, jedna jaskółka wiosny nie czyni, dlatego też nie ma co zbytnio czepiać się Neymara. Faktem jest natomiast to, że wobec braku Messiego prawdopodobnie zmieni on nieco swój styl gry, a kto wie czy też nie pozycję. Zespół zacznie bardziej zależeć od niego jeśli chodzi o sposób rozgrywania akcji. Brazylijczyk powinien teraz brać znacznie większy udział w początkowej fazie, a nie tylko odpowiadać za ostatnie podanie, tudzież wykończenie. Czy ucierpi na tym skuteczność Barcelony? Bardzo możliwe. Jak dotąd odpowiedzialność za zdobywanie bramek była rozłożona na trzech piłkarzy, a teraz zostanie nią obciążony głównie Luis Suárez. Oczywiście, Neymar też pewnie coś ustrzeli i to nie raz, ale trzeba liczyć się z tym, że okazji będzie miał znacznie mniej. Zabraknie w końcu piłkarza, który w poprzednim sezonie wykreował najwięcej sytuacji w całej drużynie, a także najczęściej asystował zarówno Urugwajczykowi (7 razy), jak i Brazylijczykowi (5 razy). „Jest wiele aspektów gry, w których Messi nas odciążał, ale trzeba będzie się wzmocnić w aspektach kolektywnych.” – stwierdził Lucho zaraz po meczu z Las Palmas. Nie ma co oczekiwać, że równie dobrym kreatorem okaże się Munir czy Sandro, a nawet Iniesta lub Rakitić – nie ten kaliber.
Wracając jednak do samego Neymara, paradoksalnie dla niego taka sytuacja to nic nowego. Spotyka się z nią regularnie w reprezentacji Brazylii, w której jest praktycznie alfą i omegą ofensywy. Wystarczy sięgnąć pamięcią do ostatniego Copa America, by przekonać się, jak wygląda gra Canarinhos bez „11” Barceolony. Problem w tym, że Neymarowi tak duże obciążenie psychiczne wcale nie pomaga. Bo co z tego, że okrzepł piłkarsko – rzadziej nurkuje, poprawił tężyznę fizyczną, na boisku podejmuje coraz lepsze decyzje – skoro wciąż zdarzają się chwile, kiedy po prostu puszczają mu nerwy? „Frustracja jest autodestrukcji krewną”. Pokazało to chociażby pamiętne spotkanie z Kolumbią, które zakończyło się dla Brazylijczyka czerwoną kartką, a także późniejszym kilkumeczowym zawieszeniem za wywołanie awantury zaraz po końcowym gwizdku oraz ubliżanie arbitrowi. A nie był to przecież pierwszy, ani zapewne też ostatni wyskok Neymara.
Czy jest on więc gotowy, by wejść w korki Messiego? Kibic Barcelony to znacznie bardziej wymagający kibic niż ten, regularnie przychodzący na Maracanę. Tu wystarczy jeden mecz i już spada na ciebie fala krytyki. Pod nieobecność Leo większość oczu zwróci się właśnie w kierunku Neymara, upatrując w nim opoki w tych nadchodzących trudnych tygodniach.
Oczywiście absencja Argentyńczyka nie wpłynie tylko i wyłącznie na Brazylijczyka, ale też resztę drużyny, a także samego trenera. Lucho otwarcie przyznał, że kontuzja Leo to dla zespołu „próba oraz dodatkowa motywacja”. W najbliższym czasie warto zatem zwrócić uwagę na samego Luisa Enrique, dla którego obecna sytuacja jest chyba najtrudniejszą z dotychczasowych, odkąd prowadzi Barcelonę. Nie tylko ogromne sukcesy, lecz także umiejętność reagowania w momentach trudnych, stanowi o prawdziwej wartości trenera. Asturyjczyk ma nad czym myśleć – znany jest z częstych rotacji, koniecznych w związku z dużą częstotliwością rozgrywanych meczów. Inna sprawa, że w tej materii po kontuzjach Messiego i Rafinhii oraz przekwalifikowaniu Sergiego Roberto na prawego obrońcę ma bardzo ograniczone pole manewru. Lucho jednak od razu zapowiedział, iż nie zamierza drastycznie zmieniać koncepcji. „Będziemy grać tak samo” – stwierdził lakonicznie na konferencji. Cóż, pożyjemy, zobaczymy. Patrząc na obsadę poszczególnych pozycji oraz głębię składu, słuszność takiej postawy można poddać w wątpliwość.
Gdy jakiś czas temu pisałem, iż Xavi wybrał sobie zły moment na opuszczenie Barcelony, wiele osób kwitowało to ironicznym uśmiechem. A prawda jest taka, że w dobie obecnych problemów klubu jego obecność byłaby na wagę złota. To samo tyczy się Pedro. Kanaryjczyk może nigdy nie aspirował do miana rasowego goleadora, ale na pewno wniósłby więcej jakości niż Munir czy Sandro. Niestety, z niewolnika nie ma pracownika. Ktoś powie, że trzeba było chociaż zostawić w klubie Halilovicia lub Traoré, ale z drugiej strony, wtedy do kontuzji mogłoby nie dojść, a młodzi piłkarze po prostu straciliby czas… Jakby jednak na tę sytuację nie spojrzeć, wychodzi na to, iż Barcelona źle przygotowała się do końcowego okresu zakazu transferowego. Być może jej włodarze poczuli się zbyt pewni i nie przewidzieli takiego rozwoju wydarzeń? Ale czy w ogóle dało się to przewidzieć?