Iñaki Williams przebojem wdarł się do pierwszej jedenastki Athleticu i póki co ewidentnie nie zamierza opuszczać wywalczonej w drużynie pozycji. Ernesto Valverde stawiając na niego przewrócił klubową hierarchię do góry nogami, ale z pewnością nie jest to efekt jego bezsensownego kaprysu.
Pierwsze przebłyski
Ale zacznijmy od początku. Williams do Athleticu trafił ze skromnego klubu zwanego CD Pampeluna i od razu zachwycił trenerów sekcji młodzieżowych. Pokonując kolejne szczeble w bardzo szybkim tempie stawał się pierwszoplanową postacią każdej z drużyn, ale też w żadnej za długo nie zagrzał miejsca. Paradoksalnie to dowodzi jak szybko rozwijał Iñaki, szczególnie na przestrzeni ostatnich trzech lat. W 2012 roku został wypożyczony do grającej w Tercera División Basconii i to tam po raz pierwszy pokazał się szerszej publiczności. Pół roku wystarczyło, by udowodnił, że czwarta liga jest dla niego za ciasna.
Na reakcję klubu macierzystego długo nie musiał czekać. Cuco Ziganda chciał jak najszybciej włączyć go do rezerw Athleticu, co zresztą uczynił niebawem. Jak pokazał czas, nie mylił się co do Williamsa. W poprzednim sezonie spokojnie wprowadził go do zespołu, natomiast w rundzie jesiennej obecnego zrobił z niego prawdziwą gwiazdę, wokół której zorientował całą formację ofensywną drużyny.
Taki oto mem krążył niedawno po internecie i rzeczywiście, bardzo dobrze definiował on styl gry wychowanka Lezamy z opisanego chwilę wcześniej okresu. Z jednej strony nonszalancki, z drugiej posiadający nutkę rzadko spotykanej gracji. Trudno więc uniknąć porównań do SuperMario, bo faktycznie Iñaki potrafił przespacerować cały mecz, a jednocześnie strzelić w nim hat-tricka – tak było chociażby w spotkaniu z Amorebietą czy Leioą na początku bieżącego sezonu. Ta pozorna niedbałość napastnika usypiała rywali, których obrońcy skupiali się na innych, bardziej ruchliwych piłkarzach rezerw Athleticu. A potem wkraczał Williams i zamiatał w kilka minut zarówno mecz, jak i całą defensywę przeciwników. Łącznie w drużynie rezerw młody napastnik strzelił 21 goli w 32 meczach, a jego usługami zainteresował się nawet Manchester City – to chyba wystarczająca rekomendacja dla każdego piłkarza.
Metamorfoza
Był na jesieni taki moment, kiedy to pojawiły się wątpliwości co do przyszłości wychowanka Lezamy. Mając 20 wiosen na karku wciąż nie udało mu się zadebiutować w pierwszej drużynie, więc kibice oraz eksperci zaczęli zastanawiać się, czy aby rzeczywiście Iñaki jest aż tak utalentowany jak mówiono i pisano o nim wcześniej. Sam piłkarz musiał chyba poczytać trochę gazet i komentarzy w internecie, bo kiedy już Txingurri dał mu szanse, postanowił on zadać kłam wszystkim wątpliwościom co do swojej osoby.
Gdy teraz przyjrzycie się jego grze i porównacie ją z tym co napisałem w poprzednich akapitach, pewnie pomyślicie, że mam za słabe szkła w okularach. Na szczęście jednak jest to nieprawdą. Ja również nie mogę uwierzyć w to jak przez ostatnie pół roku zmienił się Iñaki. Egoizm? Znikł. Nonszalancja w rozegraniu? Wyparowała. Lenistwo? A gdzie tam…
„Jestem jeszcze daleko od poziomu Aduriza. Ciągle się od niego uczę, jest jednym z najlepszych. Wiem, że muszę poprawić się w wielu aspektach, na przykład w grze w powietrzu” – tak na konferencji przed meczem z Celtą mówił Williams. I rzeczywiście, drugim Aritzem to on nie zostanie. Patrząc na to jak wykorzystuje go Valverde bliżej mu raczej do… Toquero. I owszem, zdziwicie się, ale porównanie z nim to komplement! Tak jak sprowadzony z Sestao (sic!) Gaizka za czasów Caparrósa, tak teraz Iñaki jest człowiekiem od wykonywania czarnej (przypadkowe zestawienie!) roboty, z której wywiązuje się niemal perfekcyjnie.
Wzorowy uczeń
„Wszystko sprowadza się do pracy” – do tych słów wychowanka Athleticu można by skrócić opis tego jak wykorzystuje go Valverde. W analizie taktycznej gry Williamsa warto zwrócić uwagę szczególnie na dwa mecze – z Realem Madryt przed tygodniem, oraz sobotni przeciwko Celcie. Ale po kolei.
El Txingurri desygnował Iñakiego w pierwszym składzie na spotkanie z Królewskimi, co na pierwszy rzut oka wyglądało na nieco szalony plan. Biorąc pod uwagę liczne nietrafione decyzje taktyczno-personalne rodziło się pytanie, czy w tym szaleństwie rzeczywiście jest metoda. Była. Williams wcale nie miał nóg z waty, wręcz przeciwnie, niektóre portale przyznały mu nawet miano zawodnika meczu. Gdy pod koniec spotkania schodził z boiska cały stadion zaczął skandować imię swojego nowego ulubieńca.
Potyczkę Lwów z Królewskimi można podciągnąć pod piłkarskie szachy. Ten wyświechtany slogan jednak bardzo dobrze obrazuje odrobioną przez Valverde pracę domową, na czym skorzystał właśnie młody Bask. Athletic w tymże meczu nie próbował przejąć inicjatywy – co ogólnie w tym sezonie udało mu się może ze dwa razy – lecz wręcz przeciwnie, nastawił się na wykorzystywanie słabych punktów rywali. Sam Iñaki wystąpił w nieco nietypowej dla siebie roli, bo choć grał stosunkowo wysoko, to jednak najbardziej widoczny był, gdy to przeciwnik miał piłkę. Biorąc aktywny udział w pressingu zmuszał gości do gry bardziej bezpośrednimi, ryzykownymi podaniami, na czym korzystali jego partnerzy – szczególnie Beñat i Rico, którzy razem skutecznie interweniowali aż 37 razy(!) – oraz on sam. Wąsko ustawione formacje pomocy i obrony odpowiednio przesuwając się miały bardzo łatwe zadanie jeśli chodzi o przechwytywanie niecelnie zagranych lub bezpańskich piłek. W efekcie sam Williams, który bardzo często cofał się na 25-35 metr przed swoją bramką, zaliczył w tym spotkaniu czternaście interwencji, z czego trzy w naprawdę groźnych sytuacjach we własnym polu karnym. Oglądając jeszcze raz ten mecz (czy chociażby skrót) warto również zwrócić uwagę na to jak mądrze ustawiał się młody Bask. W pressingu pilnował linii, dzięki czemu wraz z partnerami skutecznie wypychał rywali na ich własną połowę. Z kolei gdy Królewscy zmuszali Lwy do głębokiej defensywy zajmował miejsce w linii pomocy, by w ten sposób stworzyć przewagę liczebną i utrudnić rywalom posyłanie prostopadłych podań. Zwieńczeniem jego świetnego występu była ruleta w stylu Zidane’a, którą popisał się tuż przed zejściem z boiska.
W pierwszej połowie meczu z Celtą Valverde ustawił swój zespół bardzo podobnie. Głównie ze względu na różnicę klas między Galicyjczykami a Królewskimi mógł pozwolić sobie na bardziej ofensywne nastawienie. Iñaki pełnił tym razem nieco inną rolę – ponownie cofał się pod swoje pole karne, lecz nie po to by odbierać futbolówkę, tylko w celu upłynnienia przechodzenia z obrony do ataku. Szczególnie było to widoczne, gdy podopieczni Toto Berizzo tracili piłkę po czym szybko doskakiwali do rywali. Wtedy to Williams pojawiał się w bocznym sektorze by pomóc partnerom wyjść spod pressingu lub samemu zainicjować atak. W kolejnej fazie natomiast, dzięki swej ruchliwości, pozwalał na błyskawiczne tworzenie przewagi liczebnej w ofensywie oraz wyprowadzanie kontr, będących ostatnio, obok stałych fragmentów, najgroźniejszą bronią w arsenale Athleticu.
Ślepa uliczka?
“Gdybym miał zespół złożony z jedenastu Azpilicuetów wygrałbym Ligę Mistrzów” – mówił swego czasu Mourinho. Z kolei Ernesto Valverde zapewne chciałby mieć jedenastu Williamsów, choć posiadanie tylko jednego już i tak daje mu sporo komfortu. Iñaki bowiem wciąż nie do końca odkrył swoje piłkarskie ja. Z tej nieukształtowanej materii Txingurri może dowolnie formować piłkarza, by z korzyścią dla drużyny maksymalnie wykorzystać jego potencjał. A sam napastnik póki co chłonie te wszystkie taktycznie niuanse jak gąbka, precyzyjnie je realizując, więc można się spodziewać, iż nadal będzie jednym z pierwszych wyborów trenera co do wyjściowej jedenastki.
Jednak nie można do końca popadać w hurraoptymizm. Z Williamsem jest ten problem, że gdy ustawia się go jako „defensywnego napastnika” staje się on za bardzo uzależniony od swoich partnerów – to koledzy ciągną jego grę, a nie odwrotnie. Włożenie go w taktyczne dyby to zatem topór obusieczny, bo jednocześnie Iñaki daje wiele drużynie, ale z drugiej strony nieco hamuje jego rozwój. Nie wiadomo też jak reagowałby młody Bask na znacznie większą presję, kiedy drużynie by nie szło, a on musiałby wziąć na swoje barki jakąkolwiek odpowiedzialność za losy formacji ofensywnej.
Dalszy losy Williamsa zależą również w dużej mierze od tego, czy Valverde zostanie w Athleticu na kolejny rok. Jeśli tak, to Bask może być spokojny o swoją przyszłość, natomiast w innym wypadku… Możemy tylko gdybać. Jedno jest pewne – Iñakiego warto obserwować w każdym meczu, ponieważ tkwi w nim naprawdę spory potencjał. Szkoda byłoby go zmarnować.
¡¡MIL GRACIAS A TODOS POR LOS MENSAJES APOYO!! Mas que feliz… pic.twitter.com/MKw8jLYeO4
— IÑAKI WILLIAMS (@Williaaams45) luty 20, 2015