
Zdobyć cztery razy z rzędu tytuł mistrzowski to wielki wyczyn. Ale jeżeli trzy z tych tytułów zdobywasz w ostatniej kolejce, za każdym razem wykorzystując potknięcie rywala, to wiedz, że przejdziesz do historii futbolu.
Kiedy czyta się ostatnio wydaną biografię Cruyffa, o tych mistrzostwach nie jest napisane zbyt wiele. Ot wielki trener, więc nic dziwnego, że z Barceloną zdominował krajowe podwórko i cztery razy z rzędu wygrał La Ligę. Podobnie jest w książce „Barca. Zycie, pasja, ludzie”, gdzie ten epizod został omówiony dość szczątkowo, zdominowany przez wygraną Barcelony w Pucharze Europy z Sampdorią. Tym bardziej warto przypomnieć sobie tę historię, która pokazuje jak cienka jest granica między legendą, a zapomnieniem.
Teneryfa i Stoiczkow!
Pierwsze lata pod wodzą holenderskiego trenera obyły się bez większych emocji ligowych. W dwóch premierowych sezonach Cruyff musiał zadowolić się drugim miejscem, zaś w trzecim sezonie wreszcie wskoczył na pozycję lidera. Z przewagą dziesięciu oczek nad Atletico, ekipa Dumy Katalonii mogła świętować odzyskanie miana najlepszej drużyny w Hiszpanii. Rollercoaster rozpoczął się dopiero od rozgrywek w sezonie 1991/1992.
Real Madryt przewodził wówczas lidze praktycznie od samego początku, pewnie dążąc do odzyskania trofeum. Pokazał to dobitnie wygrywając w derbach Madrytu na kilka kolejek przed końcem, kiedy to pozbawił marzeń o tytule Atletico. Jednak niespodziewany remis Królewskich z Osasuną w 36. kolejce oznaczał, że przed ostatnią serią gier sytuacja była bardzo prosta. Real miał przewagę jednego punktu nad Barceloną. Królewscy mieli też grać z rywalem potencjalnie łatwiejszym, z będącą na piętnastym miejscu Teneryfą, zaś Katalończycy podejmowali u siebie Athletic Club.
Nadzieja kibiców Barcelony została ugaszona dość szybko, bowiem Real nie chciał pozostawiać kwestii mistrzostwa losowi. Po bramkach Hierro i Hagiego, Królewscy prowadzili 0-2 w 28 minucie meczu. Kibiców na Camp Nou nawet nie ucieszyła już tak bramka Stoichkova, który wyprowadził Barcelonę na prowadzenie. Wszyscy wiedzieli, co się dzieje na innym ligowym stadionie. Zapewne w wielu domach zaczynało się już rozliczanie Johana Cruyffa i zastanawianie się, które zgubione w trakcie sezonu punkty, były tymi najbardziej istotnymi. Jednak wszystkie te rozważania, przerywa gol Quique Estebaranza, który przed przerwą strzela w Teneryfie bramkę kontaktową. Teraz walka o mistrzostwo znów jest otwarta, a piłkarze z Teneryfy walczą, jakby to chodziło o zdobycie mistrzostwa przez ich drużynę. Wreszcie w 76 minucie gola samobójczego strzela Richardo Rocha. Real jest już na łopatkach, co pokazuje kolejna akcja. Jeden z defensorów zagrywa długą piłkę do własnego bramkarza, lecz robi to bezmyślnie, górą, w światło bramki, przez co prawie lobuje Buyo. Temu udaje się wybronić piłkę, lecz ta pada prosto pod nogi napastnika gospodarzy, który jednym trafieniem doprowadza do euforii zarówno stadion w Teneryfie, jak i Camp Nou. Cud się ziścił, Blaugrana zostaje mistrzem Hiszpanii w dramatycznych okolicznościach. Nazajutrz katalońskie „Mundo Deportivo” na okładce zamieszcza jedynie zdjęcie zapłakanego piłkarza Barcelony, który nie wierzy w to co się stało, na drugiej stronie zaś zamieszczony jest wielki tytuł, którego nie trzeba tłumaczyć „El Barca es campio, gracies Tenerife”.
Historia lubi się powtarzać?
Kiedy sezon później przed ostatnią kolejką sytuacja była analogiczna, mało kto wierzył w kolejny tryumf ekipy Cruyffa. Przed ostatnią serią spotkań, zaplanowaną na 20 czerwca 1993 roku, znów to Real był liderem, znów jeden punkt przed Barceloną i znów swój ostatni mecz miał grać na wyjeździe z Teneryfą. Z jednej strony wydawałoby się, że to idealna sytuacja, by odgonić złe duchy sprzed roku, z drugiej piłka nożna to jednak emocje, a sami zawodnicy to często przesądni ludzie. Wiarę w nadprzyrodzone siły przejawiał też holenderski trener Barcelony, który na przedmeczowej konferencji obwieścił: „nadal uważam, że wygramy ligę”.
I cud znów się ziścił. Znów dla Barcelony trafił Christo Stoichkov, który zapewnił wygraną z Realem Sociedad. Ale ważniejsze było to co działo się z Teneryfie. Tam już od jedenastej minuty prowadzili gospodarze, po golu Oscara Dertycia, a na przerwę schodzili z dwubramkowym prowadzeniem po trafieniu Chano. Real starał się jak mógł, ale nawet takie gwiazdy jak Luis Enrique, czy pozyskani z Barcelony dwa sezony wcześniej Luis Milla oraz Ivan Zamorano nie byli w stanie odwrócić losy tego spotkania. Kanaryjskie fatum było zbyt silne, Barcelona drugi raz z rzędu zdobywa ligę po potknięciu się lidera w ostatniej kolejce meczu. Katalońskie media oraz kibice byli zachwyceni, bowiem nic nie smakuje lepiej niż wygrana wydarta największemu rywalowi w „ostatniej akcji meczu”. Mundo Deportivo pisało następnego dnia o „sojuszu Barcelony z Teneryfą”. Sam Cruyff zaś, na pytanie czy uważa się za szczęściarza, odpowiedział po meczu: „Tak uważam się za szczęściarza, ale uważam też, że to nigdy nie przychodzi samo, trzeba pomóc szczęściu się znaleźć”.
Do trzech razy sztuka!
W kolejnym sezonie Barcelona przed ostatnią kolejką znów była na drugim miejscu w tabeli. Tym razem jednak liderem nie był Real Madryt, a Deportivo La Coruna, które miało jeden punkt przewagi nad Blaugraną. Dodatkowym smaczkiem rywalizacji był fakt, że w przedostatniej kolejce Duma Katalonii miała wyjazdowy mecz z Realem Madryt. Królewscy wygrywając nie poprawiliby swojej trzeciej pozycji, ale mogli odebrać szanse na mistrzostwo największemu rywalowi. To się jednak nie udało, bowiem po golu w 77 minucie Guillermo Amora, Barcelona wywiozła niezbędne zwycięstwo i przed ostatnią kolejką mogła marzyć o kolejnym cudzie.
O ten było o tyle trudno, że Deportivo grało na swoim stadionie z Valencią. Wsparcie trybun miało uskrzydlić gospodarzy walczących o pierwsze mistrzostwo w historii klubu. Pomimo jednak obecności w ataku takich gwiazd jak Bebeto, kibice nie ujrzeli żadnej bramki i spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. A szanse Los Blanquiazules mieli ogromne, w tym nawet rzut karny, którego na gol nie potrafił zamienić Miroslav Djukic. Później w jednym z wywiadów Serb sam przyznał, iż był to “najsmutniejszy moment w jego życiu”.
To oznaczało, że na drugim stadionie Barcelona musi po prostu pokonać Sevillę. Andaluzyjczycy nie chcieli jednak tanio sprzedać skóry. Już w dwunastej minucie Camp Nou zostało uciszone przez Diego Simeone, który wyprowadził gości na prowadzenie. Osiem minut później do remisu doprowadził niezawodny w ostatnich kolejkach Chirsto Stoichkov, ale to wciąż było za mało by sięgnąć po tytuł. Zwłaszcza gdy tuż przed przerwą na 1-2 strzelił Davor Suker. W przerwie wirtualnym mistrzem było więc Deportivo. W drugiej połowie Barcelona ruszyła tym bardziej do ataku. Wyrównanie przyszło dość szybko, a bramkę strzelił znów bułgarski napastnik. Minuty jednak mijały, a Barca nie potrafiła zadać decydującego ciosu. Dopiero w 70 minucie na 3-2 podwyższył Romario, doprowadzając do euforii Camp Nou. Podłamana Sevilla straciła cały impet i dała sobie później wbić jeszcze dwie bramki, ale to było mniej istotne. Najważniejszy był fakt, że Barcelona znów w niesamowitych okolicznościach wygrywa mistrzostwo kraju, pokazując, że walczyć należy do samego końca.
Kolejny sezon nie był już tak dobry dla Barcelony w ligowych rozgrywkach, bowiem na nic zdała się wygrana w ostatniej kolejce, skoro wcześniejszych dziesięć porażek pozwoliło na zajęcie dopiero czwartego miejsca. Nie zmienia to jednak faktu, iż historia trzech kolejnych mistrzostw zdobytych przez ekipę Johana Cruyffa w ostatnich ligowych kolejkach pokazuje, iż klasową drużynę najlepiej poznać po tym jak kończy sezon, a nie jak go zaczyna. Z jednej strony takie sukcesy można określić jako „szczęśliwe”, ale tutaj warto wrócić do cytowanej już wypowiedzi holenderskiego trenera, iż takiemu szczęściu najpierw trzeba solidnie dopomóc.