Brazylijski mundial kwitnie w najlepsze. Rozkwitł do tego stopnia, że dzieją się rzeczy rzadkie, na przykład trafienie Harisa Seferovicia dające trzy punkty Szwajcarom właściwie w ostatniej akcji spotkania przeciwko Ekwadorowi. Wczorajszy dzień przyniósł zaś małe święto jednego Portugalczyka, ale także klęskę całej Portugalii. Tym szczęśliwcem w morzu opuszczonych głów nie jest ani Ronaldo, ani Paulo Bento, ale selekcjoner Iranu Carlos Queiroz.
Zacznę jednak od Portugalii. To jak wczoraj rozprawili się z nimi Niemcy widzieli wszyscy i zostało to już omówione na każdy sposób. Kto miał zostać wychwalony nad niebiosa został wychwalony, a kto został kozłem ofiarnym ten został. Chciałem jednak podzielić się z wami pewnym spostrzeżeniem o Cristino Ronaldo i portugalskiej kadrze, oraz jego klubowymi kolegami, obecnym i byłym. Mam na myśli Garetha Bale’a oraz Ryana Giggsa, z którym Ronaldo miał przyjemność grać w barwach Manchesteru United.
Przed turniejem w Brazylii każdy wiedział o słabościach Portugalii, o braku kolektywu i problemie z wykorzystaniem jakości zawodników na murawie. Liczono na Ronaldo, który zarzuci na dolegliwości trapiące portugalski organizm aspirynę i dzięki cudownemu ozdrowieniu wprowadzi zespół na wyżyny. Dokładnie w taki sposób jak wczorajszy mecz piłkarzy z Półwyspu Iberyjskiego lata temu wyobrażałem sobie ewentualny występ na Mistrzostwach Świata reprezentacji Walii.
Skład Walijczyków na papierze zawsze prezentował się przyzwoicie, była jakość, kilku wyróżniających się zawodników i jeden lider. Najpierw Giggs, teraz Bale. Nie było tylko wyników w eliminacjach (dekadę temu odpali po dwumeczu z Rosją w barażu o udział w portugalskich Mistrzostwach Europy). Portugalia gra o ten szczebel wyżej, ma lepszych piłkarzy, ale zachowując odpowiednie proporcje są dla mnie bliźniaczą reprezentacją, skazaną w pewnym momencie na klęskę. Różnica polega na tym, że porażkę tych pierwszych widzą tysiące, a tych drugich miliony.

Foto: 360nobs.site.com
W przypadku Giggsa mówi się, że brakuje mu tego występu z reprezentacją „Smoków” na mundialowych arenach chociaż grał dla kadry prawie 17 lat. Giggs jest pamiętany jako wielki piłkarz, który na mundial nigdy nie pojechał. A Cristiano? Licznik wskazuje już jedenasty rok i jeżeli nic się nie zmieni będzie tylko wielkim, który na mundiale tylko jeździł.
Nie przekreślam zespołu Paulo Bento po pierwszym spotkaniu, wciąż mają przecież szanse na wyjście z grupy. Problemem jest jednak to, że ciężko jest pokładać wiarę w ten zespół. To nie jest inwestycja z gwarancją zysku.
Na przeciwnym biegunie na razie jest zaś Carlos Queiroz. Jego reprezentacja była przez wielu traktowana raczej jako ciekawostka, aniżeli drużyna mogąca przysporzyć jakiejś reprezentacji zawrotów głowy. Tak jednak było przed turniejem, dzisiaj już jest inaczej. Były trener Realu Madryt przypomniał o sobie szerszej widowni osiągając to, co zawsze było dla niego bardzo istotne. Na tablicy wyników po ostatnim gwizdku przy nigeryjskiej fladze widniało 0. To tak naprawdę jedyna godna zapamiętania rzecz z tego spotkania.
Ostatni poniedziałkowy mecz przyniósł triumf Klinsmanna. Jest to też zarazem porażka wszystkich tych, którzy wieścili rychłą klęskę reprezentacji Stanów Zjednaczonych pozbawionej Landona Donovana. Pomysł Niemca na swoich piłkarzy sprawdza się znakomicie, szczególnie chwalony jest Michael Bradley. Największym wygranym jest zaś John Brooks, strzelec zwycięskiej bramki, który z miejsca stał się bohaterem narodowym. Jeśli bank centralny Stanów Zjednaczonych zdecyduje się na emisję banknotu dwustudolarowego to wiadomo czyja twarz będzie ów banknot zdobiła.

Źródło: Twitter
Zaimponowało mi bardzo to jak błyskawicznie amerykański zespół potrafił się podnieść i przeważyć szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Po szybko zdobytej bramce cofnęli się, Ghańczycy wykorzystali ten manewr dopiero w końcówce, ale i tak stracili punkt, na który tak ciężko pracowali całe spotkanie. Pierwsze skojarzenie? Manchester United u schyłku epoki sir Alexa Fergusona. Strzelają bramkę wtedy kiedy jej potrzebują, to przecież takie proste.
Podsumowując. Wczorajszy dzień przyniósł nam kilka wartych zapamiętania rzeczy, a więc po kolei:
- Najszybsza bramka – Clint Dempsey w 30 sekundzie spotkania USA – Ghana
- Najszybszy sprint do sędziego – Cristino Ronaldo po niepodyktowaniu rzutu karnego dla Portugalii przez Milorada Mazica
- Językowe zabójstwo dla komentatorów meczu Nigeria – Iran – Reza Ghuczanneżad
- Przypomnieliśmy sobie nazwisko Chrisa Wondolowskiego, przymierzanego kilka lat temu do gry w reprezentacji Polski.
- Pepe, niestety, wrócił do nawyku z przeszłości.