Sezon wkracza w decydującą fazę, kiedy to możemy zacząć oceniać, kto spisze go na straty, a kto skończy jako zwycięzca. Pierwsze pucharowe rozstrzygnięcia przyniesie nam wieczorny finał Pucharu Króla. Mimo nieco osłabionych składów, El Clásico nadal ma swój urok. Kto dołoży sobie trofeum do jakże rozbudowanych galerii tryumfów?
Jakub Kręcidło:
Znowu El Clásico. Można narzekać na natężenie tych spotkań, jednak poziom obu tegorocznych meczów zdecydowanie nie należał do najgorszych, ba! – ostatni mecz obu drużyn na Santiago Bernabéu był bodaj najlepszym spotkaniem, jakie widziałem w tym roku. Było w nim wszystko – bramki, niesamowite akcje, walka do samego końca, błędy sędziowskie. Żaden kibic nie mógł być rozczarowany poziomem spotkania i modlę się o to, aby dziś było tak samo.
Ostatnie tygodnie w wykonaniu obu zespołów mogą jednak wskazywać na to, że czeka nas dość jednostronne widowisko. W sytuacji gdy Barcelona w ciągu czterech dni odpadła z Ligi Mistrzów i praktycznie pożegnała się z możliwością triumfu w La Liga, Real Madryt kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa, wygrywając cztery z ostatnich pięciu spotkań. Pomijając rewanżowe starcie z Borussią, Królewscy grają ofensywnie, ładnie dla oka i wręcz miażdżą swoich rywali, podczas gdy tego samego zdecydowanie nie można powiedzieć o ich dzisiejszym rywalu.
W Barcelonie od dobrych kilku tygodni trwa kryzys praktycznie na każdym polu. Zarząd klubu z każdym dniem pogrąża się coraz bardziej, prasa nieustannie krytykuje Tatę Martino za grę zespołu, a i samym piłkarzom obrywa się dość mocno, że z łaskawości wspomnę tylko o – moim zdaniem idiotycznej – krytyce w kierunku Leo Messiego. W dzisiejszym wywiadzie z El Mundo całą tę sytuację dość dobrze podsumował Johan Cruyff, który powiedział, że niezależnie od tego co się mówi o zamknięciu szatni przed informacjami z mediów, mury te nie są na tyle szczelne, aby zatrzymać wszystkie informacje, a piłkarze nie są otoczeni jakimiś warstwami chroniącymi i ostatecznie cała atmosfera wokół klubu ma na nich wpływ.
Na przedmeczowych konferencjach prasowych piłkarze Barçy wielokrotnie zapowiadali, dziś liczy się dla nich tylko zwycięstwo i że dadzą oni z siebie absolutnie wszystko. Nikt nie ma podobno zamiaru odpuszczać Copa del Rey, które – po prawdzie – może być dla Barcelony wyłącznie pucharem pocieszenia, gdyż ciężko porównywać jego znaczenie do wygranych w La Liga czy Champions League. Lepszy jednak rydz niż nic.
Przed poprzednim El Clásico w La Liga cytowałem tekst Diego Torresa z El Pais, który pisał wówczas, że piłkarze Realu uważają, iż zmiotą Barçę z powierzchni ziemi, że zrewanżują się za upokarzające 2:6 i 0:5 czy że Messi nie gra na 100%, bo czeka na nowy kontrakt. Pisałem wówczas, że piłkarze czytują prasę i biorą takie słowa do siebie. Nie pomyliłem się, bo zobaczyliśmy zmotywowaną Barçę walczącą na całego. Przypominam o tym, bo wczoraj na konferencji prasowej Iker Casillas powiedział, iż nie interesuje go stan Messiego czy to w jakiej znajduje się formę. Cóż – oby i tym razem takie słowa zmotywowały piłkarzy.
Nie wydaje mi się, aby dzisiejsze El Clásico było teatrem jednego zespołu. Problemy instytucjonalne czy sportowe nie miały raczej zbyt wielkiego znaczenia na występy Dumy Katalonii w meczach z Królewskimi. Piłkarze Barçy zawsze na spotkania z odwiecznymi rywalami wykrzesywali z siebie 110% możliwości i nie wydaje mi się, aby dziś było inaczej, szczególnie biorąc pod uwagę, że stawką spotkania jest trofeum – Puchar Króla.
PS Ciekawostka – jeśli Barça wygra dziś Puchar Króla, dostanie trofeum na własność. Jak dotąd, kataloński klub ma już 4 oryginalne trofea w swoim muzeum (pozostałe 22 to tylko repliki). Poprzedni oryginalny puchar Barça zdobyła w 1990 roku po wygranej 2:0 nad… Realem Madryt w finale na… Mestalla. Historia znowu się powtórzy?

Fot. WhoScored
Dominik Piechota:
„Puchar Pocieszenia”, jak wielokrotnie w ostatnich latach zwykło się nazywać Copa del Rey, tym razem przybiera znacznie większe rozmiary, zwłaszcza dla Barcelony. Ostatnie tegoroczne El Clásico niesie ze sobą wiele znaków zapytania — weryfikacja wielkości Królewskich bez Ronaldo, dalsza praca Gerardo Martino, ale przede wszystkim otwarta pozostaje kwestia: kto wzniesie trofeum? Bowiem zarówno dla jednych, jak i drugich może to być wyłącznie niewielkie wynagrodzenie wobec pozostałych ewentualnych niepowodzeń.
Musimy otwarcie przyznać, że obie ekipy nie dysponują swoimi once de gala, obie też dzieli spora odległość od najlepszej możliwej dyspozycji. Jeśli jednak miałbym wskazywać faworyta, myślami bliżej mi do Madrytu. Co prawda, podopieczni Carlo Ancelottiego będą rywalizować bez Cristiano Ronaldo, jednak skala ich osłabienia nadal jest mniejsza niż w Barcelonie. To Real nadal walczy w Lidze Mistrzów, to Real ma bezpośredni kontakt z Atlético w lidze, nie przystępują do tego finału z nożem na gardle, czego nie można powiedzieć o Tacie Martino. Wydaje mi się, że kluczowa dla losów spotkania będzie dyspozycja Garetha Bale’a. Walijczyk staje przed szansą na pierwsze, poważne trofeum w karierze, a ponadto to na jego barki spada ciężar rozszarpywania szyków obronnych rywala. Skrzydłowemu zdarzało się już nie dojeżdżać na mecze z Barceloną, ale prawdziwy test dopiero nadchodzi — jeśli Gareth uniesie ten ciężar, stolica zatryumfuje. W przeciwnym wypadku da jedynie kolejny argument do szydery i kpin w oparciu o słynne sto milionów. Jak mówi klasyk, nadchodzi jego czas.
O ile ubytki na bokach obrony Królewskich da się załatać Carvajalem i Coentrao, tak bardziej dramatycznie wygląda środek defensywy w Barcelonie. Nieobecność Pique w połączeniu z niepewnym stanem zdrowia Puyola oraz Bartry może spowodować, że na środku obrony ujrzymy nawet duet Mascherano-Adriano (albo Busquets). Dwaj, czego nie można ukrywać, farbowani stoperzy mogą pogrzebać szanse Katalończyków na puchar. Argentyńczyk jeszcze wygląda przyzwoicie, choć także nie można mu odmówić błędów, ale już jego partner to wręcz zachęta do ataków dla madrytczyków. Ważą się również losy Gerardo Martino, bo pojawiły się nawet pogłoski, że ewentualna przegrana mogłaby oznaczać natychmiastowe zwolnienie. Do tego podchodziłbym jednak z pewną dozą dystansu. Europejskie puchary klub z Barcelony ma za sobą, sytuacja w lidze wygląda nieciekawie, więc najprawdopodobniej ten finał może okazać się jedynym pozytywnym akcentem w katalońskim epizodzie Taty. Argentyński szkoleniowiec walczy o ratowanie obrazu swojej dotychczasowej roboty, a być może nawet o przyszłość w Barcelonie.
Jak dotąd El Clásico znacznie lepiej wychodziło Katalończykom, Królewscy zazwyczaj gubili się: czasem na samym początku, czasem w szatni albo nawet w późniejszych fazach meczu. Teraz to Carlo Ancelotti ma coś do udowodnienia sobie oraz kibicom, bo kolejna porażka byłaby już dla niego farsą. Nie skreślałbym Barcelony, do takich spotkań zawsze podchodzą lepiej przygotowani, ponadto mają w świadomości, że grają niemal o ostatnie trofeum w tym roku. Kiedy dochodzi do finałów, nie ma kalkulacji, pozostaje gra va banque. Ujrzymy test słabości, z którego jedna ekipa wyjdzie z twarzą, dumą i… pucharem. Moim zdaniem o wszystkim zaważy dyspozycja ofensywnych piłkarzy Realu. Wszyscy mają wiele do udowodnienia, ale co najśmieszniejsze… tym razem El Clásico to nie rywalizacja dwóch najlepszych w Hiszpanii, bo w międzyczasie gdzieś zgrabnie między nich wbił się Diego Simeone. Zawsze kwestia honoru rozstrzygała się między Barceloną a Realem, tym razem to obie mogą pozostać na lodzie, choć w razie niepowodzenia jedna może wyjść z Pucharem Pocieszenia.