Myślisz o przełomie XX. i XXI. wieku w Realu, mówisz „los galácticos”. Trudno się z tym nie zgodzić. Wówczas Królewscy ściągali na potęgę najlepszych piłkarzy z całego globu. Sięgnęli nawet po kapitana Barcelony, Figo. Po latach tłustych przyszedł jednak gorszy czas. Okres, w którym popełniono sporo błędów. Z pewnością jednym z nich była sprzedaż Makélélé, jednego z najlepszych defensywnych pomocników w historii.
Choć urodził się w Kinszasie (Demokratyczna Republika Kongo), to wszyscy łączą go z reprezentacją Trójkolorowych. I słusznie. Mając zaledwie cztery lata, Makélélé wraz z rodzicami wyemigrował do Francji, a dokładniej na przedmieścia Paryża do dzielnicy Savigny-le-Temple. W wieku 15 lat rozpoczął treningi w U.S. Melun, klubie położonym niedaleko rodzinnej miejscowości, a jego kolegą z drużyny był Lillian Thuram. To był jednak za mały zespół na odpowiedni rozwój.
Młody Claude, którego ojciec André-Joseph także był piłkarzem i grał w reprezentacji Zairu, w wieku 16 lat opuścił rodzinne strony i udał się do Bretanii, do szkółki Brest-Armorique. Początki były trudne. Musiał przyzwyczaić się do życia z dala od rodziny w zupełnie obcym miejscu. Z każdym kolejnym treningiem robił coraz większe postępy, które nie przeszły niezauważone przez skautów. W 1991 roku, kiedy Makélélé miał 18 lat, przeszedł do Nantes. Ówczesny dyrektor sportowy tego klubu, Robert Budzynski, uważał że Francuz jest w stanie zrobić karierę nie mniejszą niż Emmanuel Petit. Ten szybko, bo już w sezonie 1992/93, przebił się do pierwszego składu i grał z Nantes w Ligue 1. Spędził w tym klubie sześć lat i w 1995 roku zdobył Mistrzostwo Francji. Rok później grał już w półfinale Pucharu Europy. Z Nantes trafił do Olympique Marsylia, a stamtąd do Hiszpanii, a konkretniej Celty Vigo.
Nowy etap
Można powiedzieć, że jego transfer do Celty Vigo przeszedł bez echa. Zakontraktowanie Francuza zostało przyćmione chociażby przez pozyskanie Luboslawa Penewa czy Fernando Cáceresa. Makélélé dobrze wkomponował się w nowy zespół. Już w pierwszym sezonie był kluczową postacią Celty. Miał niepodważalne miejsce w wyjściowym składzie Víctora Fernándeza. Na 38 spotkań zagrał w aż 36, z czego w 34 meczach wychodził od pierwszej minuty. Warto dodać, że jak na defensywnego pomocnika, grał naprawdę czysto. W całym sezonie obejrzał zaledwie cztery żółte kartki.
Po roku gry Claude Makélélé miał już wyrobioną „markę” w Lidze. Ważnym momentem był wówczas uraz Mazinho, przez który Francuz nieco zmienił swoją boiskową rolę. Musiał operować na trochę większej powierzchni niż zwykle. Trener sądził, że dobrym rozwiązaniem będzie wprowadzenie Mazingo Giovanelliego. Jedyne co łączyło tych dwóch piłkarzy to chyba narodowość. Zatem Claude musiał odpowiadać za porządek w drugiej linii. Pilnował go naprawdę dobrze. Był jednym z tych, którzy zaliczyli najwięcej przechwytów w Lidze. Celta wygrywała mecz za meczem. Najbardziej spektakularne było pokonanie Benfiki w Pucharze UEFA i to aż 7:0. Tamten sezon Celta Vigo mogła zaliczyć do naprawdę udanych. Zajęła siódme miejsce w Lidze, a jedną z gwiazd drużyny Fernándeza był nie kto inny jak właśnie Makélélé.
Królewscy zagięli parol
Nowy prezydent Realu Madryt, Florentino Peréz, po pozyskaniu Luísa Figo chciał zakontraktować Francuza. Negocjacje do najłatwiejszych nie należały. Celta oczekiwała za swoją gwiazdę około 18 milionów euro. Reakcja Realu była nieco inna… 18 milionów?! Zdecydowanie za dużo! W transferze pomógł jednak sam Makélélé. W ramach „strajku” przestał trenować z obecną drużyną. Cóż, w końcu ekipa z Vigo uległa, a Królewscy zapłacili za Francuza zaledwie 14 milionów euro.
W cieniu
Od samego początku gry w Realu Madryt, Claude Makélélé okazał się strzałem w dziesiątkę. Choć nie kosztował tyle, co wówczas sprowadzani zawodnicy, to idealnie wkomponował się w galaktyczną drużynę Królewskich. Francuz miał wszystkie cechy, które powinny charakteryzować dobrego defensywnego pomocnika: umiejętne ustawianie się na boisku, waleczność, przewidywanie boiskowych sytuacji. Zatem nic dziwnego, że był jedną z najważniejszych postaci Realu pomimo swojej roli faceta od „czarnej roboty”. Choć zdobywał uznanie wśród zawodników i kibiców, to z takim samym entuzjazmem nie podchodziły do niego władze Królewskich. Francuz był jednym z najgorzej opłacanych piłkarzy w drużynie. Na nic zdawały się kolejne prośby o nowy kontrakt. Punktem kulminacyjnym w całej sprawie był rok 2002. Tak, dokładnie ten, w którym Real Madryt zdobył La Novenę. Pojawiały się pogłoski o tym, że zawodnik niezadowolony ze swego statusu w klubie, opuści stolicę Hiszpanii. Tak się jednak nie stało. Francuz dał włodarzom Realu rok na przedstawienie nowej umowy.
„Makélélé zostanie zapomniany”
Minęło dwanaście miesięcy. Makélélé co prawda otrzymał podwyżkę, ale wciąż pobierał jedno z najniższych wynagrodzeń w zespole. Dla Francuza miarka się przebrała i zażądał transferu do Chelsea, która wówczas przechodziła w ręce Romana Abramowicza. Królewscy nie chcieli, aby Claude odchodził. Nie zrobili jednak też niczego, aby go zatrzymać. Co wówczas zrobił Makélélé? Starym dobrym sposobem znanym z Celty po prostu zaprzestał trenować. W końcu Real pozwolił na odejście zawodnika, a ten trafił do Londynu. Francuz z Królewskimi zdobył dwukrotnie Mistrzostwo Hiszpanii, dwukrotnie Superpuchar Hiszpanii, Ligę Mistrzów, Superpuchar Europy oraz Puchar Interkontynentalny. Mimo to, Florentino Peréz zdawał się nie tylko nie doceniać, ale wręcz ignorować wkład defensywnego pomocnika w sukcesy swojej drużyny:
„Nie będzie nam brakowało Makélélé. Jego technika jest przeciętna, brakuje mu szybkości i umiejętności do przechodzenia z piłką rywali, a 90% jego podań jest do tyłu lub na boki. Nie był mózgiem drużyny i rzadko podawał piłkę dalej niż na trzy metry. Młodsi gracze, którzy przyjdą, sprawią, że Makélélé zostanie zapomniany”
Zawodnicy nie byli jednak takiego samego zdania co prezydent klubu. Zinédine Zidane uważał, że odejście Claude’a i przyjście za te pieniądze Beckhama było błędem, bo „po co nakładać kolejną warstwę złotej farby na Bentleya, skoro tracisz cały silnik?” Podobne zdanie miał Hierro. „Myślę, że Claude był swego rodzaju darem – przez lata był najlepszym graczem drużyny, ale ludzie go nie zauważali. Nie zauważali, czego dokonywał”. Głos w tej sprawie zabrał także sam zawodnik:
Każdy mówił „Nie odchodź, nie odchodź”. Prezydent zaś nigdy nie wierzył, że odejdę. Kiedy byłem w Madrycie byłem cichym człowiekiem. Potrzebowałem tylko trochę szacunku. On z kolei ciągle stawiał mnie pod presją. Mój ojciec powiedział: „Claude musisz odejść, oni nie okazują Ci żadnego szacunku. Jeśli zostaniesz, to cię zabije”.
Anglia i Francja
Claude w Chelsea w końcu miał to, czego chciał – pieniądze. Nigdy nie ukrywał tego, że czuł się dobrze w Madrycie. Pogoń za pieniądzem była jednak silniejsza. W Chelsea wygrał dwukrotnie Premier League, dwa razy sięgnął po Puchar Ligi, a także Tarczę Wspólnoty i FA Cup. W sezonie 2004/05 został wybrany do najlepszej jedenastki FIFPro, a ówczesny trener The Blues, José Mourinho, nazwał go „graczem roku” w Chelsea.
Ostatnim przystankiem w piłkarskiej karierze Makélélé było Paris Saint-Germain. Spędził tam trzy lata i nie odniósł większych klubowych sukcesów. Po sezonie 2010/11 postanowił zawiesić buty na kołku.
Następnie próbował jeszcze zaistnieć w trenerskim fachu. Przez dwa lata był asystentem Carlo Ancellotiego w Paryżu. Później samodzielnie objął Bastię. Jego przygoda z tym klubem zakończyła się jednak bardzo szybko. Co się dzieje teraz z Francuzem? Cóż, Claude nigdy nie lubił być w centrum uwagi…
Wykonuję swoją robotę, wracam do domu, nie potrzebuję kłopotów. Jestem prostym kolesiem, lubię swoją rodzinę i przyjaciół. Będę rozmawiał z telewizją, jeśli muszę to zrobić dla klubu, ale generalnie nie lubię tego robić. Moja żona jest modelką, ale ja nie lubię eksponować mojego życia w gazetach czy książce
Możemy domyślać się, że podobnie jest i dziś.