
Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Vicente del Bosque ta sztuka się nie powiodła, ale nikt nie będzie rozpamiętywał ostatnich dwóch nieudanych turniejów. Na szacunek i uznanie zapracował już wcześniej. Teraz wypada tylko podziękować.
W tym przypadku nie można przytoczyć słów złotoustego Billa Shankly’ego, który uważał, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Po niemal ośmiu latach Vicente del Bosque żegna się z hiszpańską kadrą i zarazem z trenerskim fachem. Całe szczęście, że Hiszpanie nie mają problemów z pamięcią, ani lekką ręką nie burzą pomników. Mimo rozczarowujących ostatnich dwóch lat, odchodzi jako ikona sukcesu.
Rysy na autorytecie
Odpadnięcie z mistrzostw Europy we Francji w 1/8 finału z Włochami zostało przyjęte ze względnym spokojem. Nieprzebicie się do czołowej ósemki kontynentu, co udało się chociażby Polsce, nie wywołało również rozwlekłych debat na temat stanu futbolu w kraju. Choć znów chcieli wznieść puchar, taki scenariusz był wkalkulowany. Doszło do osławionego „fin de ciclo” ‒ końca cyklu. Już nie jesteśmy najlepsi – przyznała otwarcie Marca. I, będąc przygotowanym na to, co ma być dalej, przeszli do porządku dziennego.
Obyło się bez większych rachunków sumienia i rozliczeń, ale atmosfera gęstniała. Byłemu już selekcjonerowi nie udało się pogodzić tych zasłużonych z zasługującymi na grę. Pedro Rodríguez jeszcze w trakcie turnieju poskarżył się mediom, że nie widzi sensu w przyjeżdżaniu na zgrupowania tylko po to, by robić atmosferę. Zawrzało również w relacjach z Ikerem Casillasem, któremu del Bosque jako jedynemu nie przesłał podziękowań za współpracę. Poszło o to samo, czyli utratę miejsca w jedenastce kosztem Davida de Gei. „Iker wobec grupy był w porządku, wspierał ich przed każdym meczem, ale wobec sztabu szkoleniowego zachowywał się nieprofesjonalnie. Ukierunkował swoją złość na nas” – wyznał emerytowany trener z Salamanki.
Zaważyły problemy z komunikacją, bo Casillas odczytał między wierszami rozmowę z trenerem bramkarzy José Manuelem Ochotoreną jako sygnał na grę. Potem zostało tylko rozczarowanie i zgorzknienie. Del Bosque z kolei nie mógł zrozumieć, że golkiper zapomniał o jego zaufaniu podczas trudnych miesięcy w Realu Madryt. Kiedy inni się odwracali, selekcjoner wspierał Świętego Ikera. Ostatecznie trenerski mistrz świata i Europy pogodził się z piłkarzem mającym najwięcej występów w historii reprezentacji.
Wierność w związku
Pep Guardiola przyznawał, że nie widzi lepszego szefa dla reprezentacji niż Vicente del Bosque. Przylgnęła do niego ksywka Sfinks, ze względu na kamienną twarz i wieczny spokój. Piłkarze doceniali go głównie za zaufanie, stworzenie rodzinnej atmosfery i uczciwość. Potrafił pogodzić stronę madrycką z katalońską, zazwyczaj mówił niewiele, ale konkretnie. Nie chciał też być w centrum uwagi. „To trenerska sztuka, by nie wpychać się, gdy zespół posiada wewnętrzne impulsy do wygrywania” – chwalił go raptus znany z zupełnie odmiennego podejścia, Marcelo Bielsa.
By opisać del Bosque jednym słowem, z ust bliskich mu ludzi najczęściej pada określenie „pokora”. Dlatego też federacja maksymalnie ufała człowiekowi, który wpajał piłkarzom, że futbol daje klapsy tym, którzy czują się zbyt dobrzy. Po wygraniu mundialu w 2010 roku i Euro 2012, Sfinks poległ jednak przez wierność swoim wartościom. Rodzinny człowiek nie potrafił podziękować tym, z którymi świętował sukcesy. Ważniejsze były zasługi, przywiązanie i wdzięczność. Szedł na ustępstwa, ale nie wyobrażał sobie jak można wyrzucić za burtę bliskich.
Bez filozoficznych sprzeczek
Rozstanie Sfinksa z posadą selekcjonera odwlekano. Kiedy wreszcie powiedział basta, kibice kadry odetchnęli z ulgą. Dłużej się już nie dało, natomiast zamiast żalu, obdarzyli go podziękowaniami za sukcesy. Markiz, doceniony przez króla Juana Carlosa, zostanie w strukturach związku, ale woli już nie trzymać się kadry. Stanowiska kierownicze odpadają, może co najwyżej podpowiadać z tylnego fotela. Wybiera biuro zamiast boiska.
Już na początku z ust jego następcy – Julena Lopeteguiego – padły słowa, że rewolucji nie będzie, za to szykuje się ewolucja. Hiszpania ma pójść tym samym torem, jedynie odświeżyć personalia. Bask uczył się warsztatu del Bosque, będąc selekcjonerem La Rojity. Mowa o tej samej szkole. Zapewne zobaczymy więcej znajomych Julena z hiszpańskiej młodzieżówki. Zaczyna się oczekiwany nowy cykl, ale za tym starym, Luisa Aragonésa i Vicente del Bosque, jeszcze przyjdzie zatęsknić. Poprzeczkę zawiesili bardzo wysoko.