Błękitno-biała ekspansja trenerów postępuje. Bielsismo i cholismo mają swoich wiernych wyznawców, Argentyńczycy prowadzą kluby w Hiszpanii, Francji i Anglii, a podczas trwającego Copa América pięć z dwunastu reprezentacji postawiło na myśl szkoleniową znad La Platy. Tata Martino, Jorge Sampaoli i José Pekerman to już uznane nazwiska, bliskie każdemu kibicowi z Ligi Mistrzów lub mistrzostw świata. Ten turniej będzie jednak pierwszym w roli selekcjonerów dla dwóch innych trenerów z Argentyny: Ricardo Gareki i Ramona Díaza. Obaj są doskonale znani i cenieni w Ameryce Południowej, ale wiadomości o ich sukcesach nie odbijały się szerokim echem w Europie. Pora bliżej poznać selekcjonerów Peru i Paragwaju.
Zegarek od Diego
Na początek Ricardo Gareca. Wysoki, chudszy od Wengera, z długimi blond włosami, nazywany El Flaco, Chudy, albo El Tigre. Od marca tego roku pracuje z kadrą Los Incas. Jako piłkarz największe sukcesy odnosił w kolumbijskiej Américe de Cali. Zdobył dwa mistrzostwa Kolumbii i trzy razy z rzędu awansował do finału Copa Libertadores (1985/87), przegrywając każdy z nich. W 1986 roku był poważnym kandydatem do wyjazdu na meksykański mundial, ale Carlos Bilardo postawił na innych piłkarzy. Gareca przyznaje, że bardzo go bolała tamta decyzja. W kadrze zagrał 20 razy. Podczas tournée po Chinach Diego Maradona podarował mu drogi zegarek Rolexa. Potem Gareca zawsze pokazywał się z nim na ręce, aż ukradli mu go kibice Independiente. Grał jako napastnik, miał szczęście pracować z najlepszym argentyńskimi trenerami jak Menotti, Bilardo czy Basile. Przyznaje jednak, że największy wpływ na niego miał Héctor Vieira: „El Bambino był podsumowaniem wszystkich moich trenerów”.
Spokój, cierpliwość, wytrwałość
Karierę trenerską rozpoczął 20 lat temu. Wprowadził do Primera División Talleres de Córdoba, ale potem przez długi czas nie mógł znaleźć swojego miejsca. Aż do 2007 roku, kiedy to został zatrudniony w peruwiańskim Universitario. Tam zdobył mistrzostwo kraju i po siedmiu latach awansował z ekipą z Limy do Copa Libertadores. Sukcesy w Andach spowodowały, że przypomniano sobie o nim w ojczyźnie i trafił do Velezu.
Garekę „wymyślił” ówczesny menedżer El Fortín, Christian Bassedas. Ich współpraca układała się idealnie. Bassedas sprowadzał zawodników, z których Gareca wyciskał to, co w nich było najlepsze. Symbioza Gareki z Velezem była czymś rzadko spotykanym w argentyńskiej piłce klubowej. Rozważny styl zarządzania klubem odpowiadał charakterowi El Tigre. Nie lubi pokazywać się w mediach, sukcesy woli świętować z rodziną, rzadko daje się wyprowadzić z równowagi, ceni sobie spokój. Zawsze grał ofensywnie i lubił długo utrzymywać się przy piłce. Przywiązuje wagę do kwestii mentalnych. Kluczem do sukcesu jego Velezu była wytrwałość, w ten sposób zdobył szacunek kibiców. Na swojej pierwszej konferencji w El Fortín powiedział:
Presja w futbolu jest zawsze. Lubię ten zawód i wiem co mam robić. Cieszę się tym. W ten sposób będę pracował w Velezie. Obiecuję, że w pełni się poświęcę tej pracy, uważam się za profesjonalistę.
Oceniając cztery lata jego pracy, można powiedzieć, że wywiązał się z tych słów. Odszedł, bo czuł, że jego czas w Liniersdobiegł już końca. Miał propozycję przedłużenia kontaktu. Chciał tego prezydent, chcieli kibice i piłkarze. Ale El Tigre wolał szukać nowych wyzwań. Vélez prowadził w 254 meczach i zdobył trzy mistrzostwa Argentyny. Zabrakło jedynie sukcesu na kontynencie, choć było ono o krok: doszedł do półfinałów zarówno w Copa Libertadores, jak i Copa Sudamericana.
Zielona plama
Nowym wyzwaniem dla Gareki była Brazylia, a dokładniej Palmeiras. Został szóstym argentyńskim trenerem Verdão w historii i pierwszym od 1968 roku. „Wyzwanie” trwało dokładnie 13 kolejek i skończyło się szybkim zwolnieniem. Zaliczył siedem porażek w Brasileirão i zanotował niemal najgorsze statystyki klubu w XXI wieku, mimo że sprowadzono mu zaufanych piłkarzy jak Fernando Tobio, Agustín Allione, Pablo Mouche czy Jonathan Cristaldo. El Flaco przegrywał klasyki z São Paulo, Santosem i Corinthians. Dziennikarz Mauro Beting, od 20 lat piszący o Palmeiras, stwierdził, że „była to najgorsza drużyna jaką widział.” Pisano o niej „zielona plama”, nawiązując do klubowych barw.
Nieudany okres w São Paulo nie popsuł Garece reputacji, przynajmniej poza Brazylią. Miał wiele ofert z Argentyny i innych krajów Ameryki Południowej, które konsekwentnie odrzucał. Przyjął dopiero propozycję peruwiańskiego związku. Skusiła go wizja spokojnej pracy, bez przymusu odniesienia natychmiastowego sukcesu. Dla Peru chilijska Copa nie jest priorytetem, bo Gareca ma zbudować silny zespół na eliminacje mistrzostw świata 2018.
Na pytanie dlaczego jest taki chudy odpowiada: „Zawsze taki byłem. Chcę przytyć, ale z nerwów kurczy mi się żołądek.”
Bez kłótni nie jestem sobą
Ramon Díaz, od grudnia zeszłego roku selekcjoner Paragwaju, to przeciwieństwo Gareki. Kontrowersyjny, lubiący polemiki, impulsywny, konfliktowy i jednocześnie z dużym poczuciem humoru. Nawet brzuch ma pokaźniejszy niż El Tigre. Nazywany jest El Pelado, Łysy, bo dawno temu, gdy grał w młodzikach nie rosły mu włosy. Jako piłkarz i trener zawsze miał już bujną, czarną czuprynę. Mówi z charakterystycznym dla argentyńskiej prowincji La Rioja akcentem, dodając często na końcu zdania „je”, które dziennikarze skrupulatnie spisują we wszystkich wywiadach. Jego kariera piłkarska była imponująca. Już w 1979 roku zdobył mistrzostwo świata do lat 20, grając u boku Diego Maradony. Potem przeniósł się do Europy. Grał m.in. w Interze, razem z Lotharem Matthausem i Adreasem Brehme. Dostał powołanie na mundial w Hiszpanii, jednak na kolejne dwa już nie. Díaz był skonfliktowany z Carlosem Bilardo, mówił otwarcie, że brak powołania to wyłącznie kwestie osobiste. Ponoć miał też na pieńku z Maradoną, który nie chciał z nim dzielić szatni, choć Diego zaprzeczył temu w swojej biografii. To tylko początek historii konfliktów Díaza w jego sportowym życiu. Pewnie gdyby ktoś policzył wszystkich piłkarzy, dziennikarzy, prezydentów klubów, trenerów i sędziów, z którymi pokłócił się przez te wszystkie lata Ramón, to wyszłoby grubo ponad stu. Zawsze pewny siebie, przekonany o swojej wielkości i wiedzy. Domagał się coraz wyższych kontraktów, nawet jeśli wyniki lub styl, były dalekie od oczekiwań.
Legenda
El Pelado jest niezaprzeczalną legendą River Plate. Został trenerem Milionerów w 1995 roku. W ’96 wygrał po dziesięciu latach Copa Libertadores, w ’97 Copa Sudamericana, do tego dołożył pięć mistrzostw kraju, dzięki czemu stał się najbardziej utytułowanym trenerem w historii klubu. W 2012 po raz trzeci objął stery w River (drugi raz prowadził ten klub w latach 2001/02) i zdobył jeszcze jedno mistrzostwo, pierwsze po awansie z Nacional B. Odszedł po dwóch latach, gdyż – jak to u niego – nie mógł dogadać się z nowym prezydentem, Rodolfo D’Onofrio.
Díaz zawsze stawiał na solidną defensywę. Podczas swojego trzeciego cyklu w River stosował też ustawienie z trójką obrońców, które przynosiło pozytywne rezultaty. Zawsze lubił mieć w drużynie ponadprzeciętnego zawodnika na pozycji dziesiątki, jak Aimar, D’Alessandro lub Lanzini. W 1996 roku miał takich na pęczki.
Ciepłe słowa od Chilaverta
Od początku paragwajscy kibice zastanawiali się czy taki trener jak on jest odpowiednią osobą do poprowadzenia kadry w tak newralgicznym momencie. Co prawda zawsze dobrze pracowało mu się z młodzieżą, ale póki co nie chce zrezygnować ze starych wyjadaczy w kadrze Guaraní. Od czasu zakończenia pierwszej przygody z River, nigdzie nie zagrzał miejsca dłużej niż dwa lata, a obecny projekt pod nazwą Selección Paraguaya jest długoterminowy. Po raz pierwszy przychodzi mu też prowadzić drużynę z dolnej półki, której musi przywrócić styl, charakter i sukcesy – z taką misją El Pelado jeszcze nie miał do czynienia. Co więcej, kilka miesięcy temu sugerował, że zaczynał niemal od zera, bo po owocach zostawionych przez Tatę Martino nie było już śladu. Póki co Díaz jeszcze nie wygrał żadnego meczu z kadrą Albirroja, a ostatnie towarzyskie spotkanie z Hondurasem (2:2) pozostawiło wiele wątpliwości, co do stylu reprezentacji.
W czwartek Ramón został skrytykowany, by nie powiedzieć poniżony, przez wcale nie mniej kontrowersyjnego José Luisa Chilaverta:
To piłkarski kłamca. Ramon Díaz przyszedł do Paragwaju tylko po fakturę, to urzędas, który dostaje 2 miliony dolarów za rok. […] Codziennie pije sobie mate w biurze razem ze swoim synem Emiliano. To średniak, który nie zna paragwajskiej piłki. Nie brał pod uwagę wielu zawodników, bo nawet ich nie obserwował. On nie pracuje, to leń. Nawet nie mówi dobrze po hiszpańsku.
Mocne słowa, które na pewno nikomu nie pomogą w przededniu pierwszego meczu z Argentyną.
Díaz i Gareca podjęli się bardzo trudnych wyzwań, mimo braku doświadczenia w prowadzeniu reprezentacji. Zarówno kadry Peru, jak i Paragwaju, znajdują się obecnie w kryzysie. W tym samym czasie Kolumbia i Urugwaj wskoczyły na najwyższy światowy poziom. O ile brak sukcesu w obecnym Copa América może zostać obu selekcjonerom wybaczony, o tyle podczas eliminacji do mundialu w Rosji już nie będzie taryfy ulgowej. Przekonamy się, która federacja dokonała lepszego wyboru.