
Nowy sezon, nowy trener, nowi piłkarze, nowe nadzieje. Tych ostatnich pozbawiony został Gerard Deulofeu, którego odsyłając na roczne wypożyczenie do Sevilli brutalnie na ziemię sprowadził Luis Enrique.
Obiecujący sezon w Evertonie
Messi, Alexis, Pedro, Neymar, Cesc, Tello – z taką konkurencją wychowanek Barcelony nie miałby po prostu szans. No może z tym ostatnim powalczyłby o wyższość w klubowej hierarchii, jednak i wtedy pozostałby tylko wiecznym rezerwowym. Dla piłkarzy z takim talentem i potencjałem spędzanie większości meczów na ławce bądź trybunach z pewnością nie jest wskazane. Dlatego też, wypożyczenie było dla Deulofeu bardzo dobrą opcją – mógł sprawdzić się na wysokim szczeblu rozgrywek i nabrać doświadczenia.
Abstrahując od tego ile czasu Hiszpan spędził w gabinetach lekarskich, sezon 13/14 w jego wykonaniu można uznać za całkiem udany. Mimo iż Deulofeu często wchodził jedynie na końcówki prezentował się co najmniej solidnie. W 25 meczach Premier League spędził 900 minut na boisku, strzelił trzy gole oraz zaliczył cztery asysty. To pozornie mało, jednak za każdym razem kiedy zdobywał bramkę lub posyłał kluczowe podanie miało to przełożenie na zdobycze punktowe zespołu – w dużej mierze to dzięki Gerardowi Everton zapisał na swoim koncie trzynaście dodatkowych oczek.
Mowa-trawa
Deulofeu wracał do Katalonii z podniesioną głową oraz pozytywnymi referencjami wystawionymi przez Roberto Martíneza i obserwatorów Blaugrany. „Jestem pewny siebie, ciężko pracowałem przez ostatni rok w Evertonie i nauczyłem się bardzo wielu rzeczy. Teraz ponownie dołączam do Barcelony, by tryumfować w jej barwach. Wierzę w swoje możliwości i pracuję każdego dnia, aby sprostać wyzwaniom.” – deklarował się swego czasu Gerard w wywiadzie dla Mundo Deportivo. Jak pokazał prezeson, od słów co czynów młodzieżowego reprezentanta jest jednak bardzo daleko.
Hiszpanowi można zarzucić przede wszystkim brak konsekwencji. Bo co z tego, że chłopak ma ambicję, skoro nie wspiera jej czynami, a jedynie słowami? To pustosłowie uwidoczniło się na boisku kilkukrotnie. Deulofeu wciąż bardziej chce wyróżniać się na tle kolegów niż być dla nich przydatny. Problemy Gerarda spotęgowały się w chwili zderzenia jego stylu gry z oczekiwaniami Luisa Enrique. Szkoleniowiec Barcelony to taktyczny pragmatyk – albo dajesz mu to czego wymaga w 11o%, albo nic. Młody Hiszpan wybrał tę drugą opcję – rzadko angażował się w pressing, w defensywie nie współpracował z bocznymi obrońcami i tylko patrzył gdy przeciwnik wyprowadzał kontry. W ofensywie zaś w typowym dla siebie stylu wykazywał się indywidualizmem i samolubnością. Ostatecznie nie dziwi więc fakt, że Lucho wolał postawić na Munira el Haddadiego – piłkarza mniej doświadczonego, lecz dużo bardziej zdyscyplinowanego taktycznie – właśnie kosztem Deulofeu.
Nowy klub, stare problemy?
20-letni skrzydłowy musi nauczyć się realizować założenia taktyczne, w przeciwnym razie nie będzie miał czego szukać w Barcelonie, klubie swoich marzeń. Aby zyskać minuty, których Luis Enrique nie był w stanie mu zagwarantować Deulofeu został wypożyczony do Sevilli. Od samego początku odważnie zapowiada: „Będę próbował udowodnić, że mister mylił się co do mnie. Mam zamiar się uczyć i rozwijać. Wiem, iż muszę poprawić się kwestiach defensywy” – przyznaje świadomie. To bardzo ważne, że wreszcie sam zaczął zauważać swoje braki. Unai Emery jest szkoleniowcem hołdującym podobnym zasadom co Luis Enrique, wskutek czego Deulofeu czeka wiele pracy. Również w Sevilli wcale nie będzie pewniakiem do gry w pierwszym składzie, jeśli nie udowodni, że na boisku potrafi harować jak wół.
U baskijskiego trenera nie grają nazwiska, tak więc również i Gerard miejsca w wyjściowej jedenastce w prezencie nie dostanie. Aleix Vidal czy Vitolo nie są przecież żadnymi wirtuozami, a jednak u Emery’ego grają pierwsze skrzypce, z bardzo prostego powodu – na boisku robią to, czego potrzebuje ich zespół. Niezależnie czy jest to “obrona Częstochowy” czy szaleńczy pressing. Nie bez powodu też, razem do spółki posadzili na ławce rezerwowych José Antonio Reyesa, który będąc genialnym technikiem nie jest wystarczająco przydatny drużynie, chyba że mówimy o grze na czas przez wymuszanie fauli.

Przypadek Deulofeu może okazać się z kolei kalką sytuacji Marko Marina. Niemiec trafił na Ramón Sánchez Pizjuán w zeszłym sezonie, gdyż nie zmieścił się w kadrze silniejszego klubu. Nie można mu odmówić wysokich umiejętności, takich jak: szybkość, zwinność, drybling czy gra na jeden kontakt, lecz mimo to nie stał się kluczowym zawodnikiem Sevillistas. Co prawda część kampanii stracił przez kontuzję, jak i Gerard w Evertonie, ale podstawowymi zarzutami kierowanymi wobec jego osoby były… egoistyczny sposób gry oraz brak zaangażowania w realizację zadań defensywnych. Coś wam to przypomina? Emery nie miał skrupułów, by posadzić Marko Marina na ławce rezerwowych i nie będzie miał ich także wobec Deulofeu. Zapis minimalnej liczby występów w umowie wypożyczenia niczego tu nie zmienia. Sevilla chętnie zapłaci karę, jeśli Bask zrealizuje postawione przed drużyną cele.
Konsekwencje…
Problem Gerarda tkwi w jego głowie. Jest przeciwieństwem dla większości piłkarzy jeśli chodzi o odczuwanie presji. „Od najmłodszych lat lubię czuć presję w futbolu. Nie potrzebuję specjalistów, żeby pomagali mi sobie z nią radzić” – tak na swoją sytuację zapatruje się piłkarz. Można mieć jednak wątpliwości czy ma rację. Deulofeu zawsze chce być numerem jeden spośród jedenastu, a nie jednym z jedenastu. Ta subtelna różnica potęguje jego egocentryzm – Hiszpan ewidentnie czuje się dużo lepszy niż jest naprawdę. Nie wyczuł, kiedy z pewności siebie przeszedł do naiwnego przeszacowania własnych umiejętności.
Możliwe, że prywatnie Gerard jest zupełnie normalnym, sympatycznym chłopakiem, jak zapewniał nie raz Rafinha, ale na boisku bardziej przypomina chimeryczną gwiazdkę, która na własne życzenie hamuje swój rozwój. Unosić się dumą jest bardzo łatwo, słuchać rad trenerów i wcielać je w życie już dużo trudniej… Zamiast stroić fochy 20-latek powinien wziąć się do ciężkiej pracy, gdyż polegając jedynie na “wylansowanym” nazwisku Deulofeu przegra swoją szansę już na starcie. Im szybciej Hiszpan weźmie się w garść tym lepiej dla niego. Jeśli jednak nadal będzie robić wszystko po swojemu, prędzej czy później czeka go twarde lądowanie, ale wtedy może być już za późno na ratowanie kariery.