Levante to klub, który ma znacznie mniej kibiców niż ich lokalny rywal, czyli Valencia, ale nie oznacza to, że nie ma ich w Polsce. Piotr Przyborowski nie tylko kibicuje ekipie Los Granotas, ale prowadzi też fanpage’a na temat swojej ulubionej drużyny. W rozmowie z nami zdradził wiele ciekawostek i anegdot dotyczących swojego wspierania Żab.
Jak zaczęła się twoja przygoda z kibicowaniem Levante?
Na wstępnie muszę zaznaczyć, że moją sympatię do Levante w Hiszpanii dzielę również z innym klubem, czyli Barceloną. Nie powinno więc dziwić, że moje zainteresowanie Żabami” pojawiło się po raz pierwszy gdzieś około 2011 roku. Był mecz z Realem Madryt, który Levante wygrało 1:0, a zwycięskiego gola strzelił Arouna Koné. Ach, cóż to był za kocur! Później było jeszcze kilka dobrych meczów Los Granotas, w tym legendarny już udział w Lidze Europy 2012/2013. Tak jakoś nagle się ułożyło, że w międzyczasie stworzyłem nieistniejącą już obecnie stronę o Levante w jednym z darmowych serwisów hostingowych. Później, wiosną 2013 roku powstał blog Moje Levante. Pojawił się także fanpage, a potem Twitter. Chcę pokazać Levante jako klub, który mimo obecności potężnego sąsiada i braków wielkich funduszy, da się lubić.
Czyli można powiedzieć, że niechęć do Realu Madryt doprowadziła cię do kibicowania Levante?
Nie chcę wyjść na jakiegoś wielkiego antimadridistę, bez przesady. Wtedy byłem jednak znacznie młodszy i dawałem się pewnie ponieść emocjom. Moje zainteresowanie Levante mogło mieć wtedy trochę inny wymiar. Dla fanów Barcelony był to złoty okres Guardioli, półkaaż uginała się od trofeów. Być może potrzebowałem właśnie takiego klubu, dla którego zdobycie choćby jednego pucharu byłoby czymś historycznym.
Tak, sam rozumiem to doskonale. Kibicowanie także słabszemu klubowi, aby sprawdzić jak to jest i mieć pewną odskocznię od najwyższego poziomu. A jak twoi znajomi reagują na twoje sympatyzowanie z Los Granotas?
Bardzo pozytywnie. Oczywiście zdarzają się żarty, ale wszystko utrzymywane jest w dobrym tonie. Na urodziny niektórzy życzą utrzymania dla Levante. Podczas meczu z Barceloną inni pytali się, komu kibicuję. Oczywiście jestem wtedy za remisem (śmiech). Mój kolega, nomen-omen kibic Realu, który był pewnego razu w Walencji, przywiózł mi z kolei długopis Levante. Wielu też aktywnie śledzi fanpage, więc mogę powiedzieć, że zaakceptowali tę nietypową sympatię.
Jak najbardziej nie ma powodu do drwin. Jak oceniasz początek sezonu w wykonaniu Levante?
Będąc jeszcze na wakacjach oglądałem cały mecz z Betisem. Kiedyś nie było tak kolorowo jak teraz, kiedy właściwie całą Primera División masz na wyciągnięcie ręki w polskiej telewizji. Szczególnie ciężko było po spadku, kiedy nawet ze znalezieniem skrótu trzeba było się nagimnastykować. Wracając jednak do odpowiedzi na Twoje pytanie – mecz na Benito Villamarín był wielki w wykonaniu drużyny Paco Lópeza. Zespół zagrał rewelacyjnie w defensywie i świetnie odnalazł się w grze z kontry na ustawiony trójką z tyłu piłkarzy Los Verdiblancos. Zaraz po spotkaniu obawiałem się jednak tego, że na kolejny aż tak dobry występ ze strony Żab przyjdzie mi trochę poczekać. Póki co moje obawy znajdują, niestety, odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Który piłkarz z obecnej kadry jest twoim ulubionym, a który ogółem od początku twojej przygody z Żabami?
Od początku mojej “przygody” z Levante w klubie pozostał już tylko Pedro López. Lubiłem wieloletniego kapitana zespołu, Juanfrana. W ataku szczególnie świetny sezon 14/15 zanotował z kolei David Barral – to typ piłkarza, którego lubisz, bo jest walczakiem i, nie ukrywajmy, nieco boiskowy kryminalistą (23 żółte kartki w dwa sezony, a to przecież napastnik!). Wspominałem już także o Kone, świetny był to wtedy napadzior. Nie możemy oczywiście zapominać o Keylorze Navasie, który przecież wygrał trzy Ligi Mistrzów z rzędu. A spośród obecnej kadry chyba Cię nie zaskoczę – José Luis Morales. El Comandante w lipcu skończył 31 lat. Myślę, że gdyby był nieco młodszy, to szybko opuściłbym Ciudad de Valencia na rzecz któregoś z topowych klubów. Jego oddanie Los Granotas jest nieocenione. Piłkarzem z obecnej kadry, którego równie mocno cenię, jest jego kolega z ataku, a więc Roger Martí. O jego mocy mogliście przekonać się już nieco w obecnym sezonie – poprzednie rozgrywki stracił przez fatalną kontuzję kolana. Myślę, że gdyby nie jego brak, Levante już wcześniej zapewniłoby sobie utrzymanie.
Wspomniałeś o oglądaniu spotkań, a czy miałeś już okazję dostąpić tej przyjemności na żywo ze stadionu? Byłeś kiedyś na meczu Levante?
Niestety nie miałem jeszcze okazji, chociaż jest to niewątpliwie jeden z moich najbliższych celów. Chociaż z drugiej strony, jak kiedyś pojawiłem się na prezentacji Málagi, to nie minęło dużo czasu, a Los Boquerones spadli z Primera División, więc nie chcę być teraz pechowy dla Żab (śmiech). Niemniej, mam nadzieję, że w ciągu najbliższego roku uda mi się wreszcie odwiedzić Ciudad de Valencia.
Hah, rozumiem. Lepiej nie zapeszać. Na pewno wielu czytelników jest ciekawa sytuacji finansowej Los Granotas. Mógłbyś ją przybliżyć?
Sytuacja finansowa Levante poprawia się z roku na rok. Duża w tym rola prezydenta Quico Catalán. To młody, aczkolwiek już doświadczony, bo piastujący swoje stanowisko od 2010 roku, włodarz klubu, który wyciągnął go z ogromnych tarapatów finansowych. Levante nie jest wciąż klubem, który może sobie pozwolić na wielomilionowe transfery, ale pewną zmianę mogliśmy dostrzec już tego lata. Dużą część środków zarobionych na odejściu Jeffersona Lermy do Borunemouth klub przeznaczył na wzmocnienia drużyny. W przeszłości te pieniądze poszłyby na łatanie dziury budżetowej, więc już sama taka sytuacja pokazuje, że Levante pod względem finansowym wstaje z kolan. Dziś już chyba nikt nie żałuje tym bardziej decyzji z 2015 roku, kiedy zarząd zablokował wejście do klubu multimilionera Roberta Sarvera. Właściciel Phoenix Suns ostatecznie zainwestował w Mallorcę, której teraz dopiero co przecież powróciła do Segunda División.
Czyli reasumując nie jest źle. Masz może jakieś gadżety kibicowskie związane z Levante?
Mówiłem już o tym długopisie i poniekąd traktuję go jako amulet – pisałem nim m.in. maturę! Pytałeś się o moich znajomych – jeden z Twittera podrzucił mi niedawno aukcję dotyczącą bluzy Levante na Allegro. Cena była niska, więc właściwie z marszu podjąłem działanie. Okazało się, że to jednak była licytacja i ostatecznie ktoś kupił ją za naprawdę niezłe pieniądze. Być może w Polsce jest jednak więcej kibiców Levante, niż mogłoby się nam wydawać? Co do gadżetów, z nią wiąże się jeszcze jedna całkiem pozytywna historia. W grudniu 2015 napisał do mnie pewien sędzia gwiżdżący w niższych ligach, który okazał się kibicem Levante. Pomogłem mu nieco w zakupie biletu na jeden z meczów na Ciudad de Valencia. Ostatecznie pracownicy klubu okazali się na tyle mili, że kiedy ten opowiedział im całą swoją przygodę na miejscu, ci podarowali mu dwie wejściówki. Ostatecznie jeden z tych biletów wraz ze świąteczną pocztówką Levante trafił w ramach oczywiście pamiątki w moje ręce. Można powiedzieć, że to równie drogocenny “gadżet”, bo obdarzona pewną wyjątkową historią.
Wspaniały prezent. Przejdźmy do twojego fanpage’a. Ktoś ci pomaga czy prowadzisz go sam? Jesteś zadowolony z dotychczasowych wyników?
Fanpage’a od początku prowadzę sam, ale jeśli znalazłby się jakiś sympatyk Levante, który chciałby mi w tym pomóc, byłbym bardziej niż szczęśliwy! Nie robię tego z żadnych względów biznesowych czy nie nastawiam się też na żadną konkretną liczbę fanów. Sądzę jednak, że kiedyś uda mi się na Facebooku przekroczyć magiczną granicę tysiąca fanów. Przyznam szczerze, że zbieranie nowych lajków w przypadku takiego tworu jak ten o Levante to nie jest łatwa sprawa. Wiosną mocno pomógł nam mecz z Barceloną, prawdopodobnie jeden z najlepszych w całym minionym sezonie Primera División.
Czy chciałbyś opowiedzieć czytelnikom jeszcze jakąś ciekawą anegdotę?
Dzień, w którym Levante spadło z ligi był oczywiście fatalnym momentem. Zespół, w którym obecni byli tacy gracze jak choćby Giuseppe Rossi (który teraz ma co prawda problemy z dopingiem) nie powinien spaść z Primera División. Tego samego dnia byłem na finale Pucharu Polski w Warszawie pomiędzy Lechem i Legią. A jako kibic tego pierwszego zespołu mogę powiedzieć, że był to jeden z najczarniejszych dni w historii mojego kibicowania. A jeśli dodamy do tego, że chwilę wcześniej Barcelona odpadła z Juventusem w marnym stylu z Ligi Mistrzów, można powiedzieć, że nie był to najlepszy okres dla drużyn, z którymi sympatyzuję. Najbardziej żałuję tego, że w Levante nie wyszło Dariuszowi Dudce. Mógł być motorem napędowym zarówno dla polskich fanów Levante, a przez to i mojej strony, ale także miał wszelkie predyspozycje ku temu, by po prostu wywalczyć sobie miejsce w tamtej ekipie Żab. Inna sprawa, że w życiowej formie był wtedy Vicente Iborra, również bardzo szanowany na Ciudad de Valencia zawodnik. Rok temu pojawiły się z kolei plotki, które łączyły z Levante Jakuba Błaszczykowskiego. Trochę szkoda, że ostatecznie Kuba nie trafił do Walencji, bo myślę, że obu stronom dobrze by to zrobiło. A kwintet Błaszczykowski – Bardhi, Morales – Boateng – Roger mógłby jeszcze mocniej namieszać w lidze.
Oprócz prowadzenia bloga i fanpage’a, byłeś jakiś czas temu członkiem naszej redakcji. Jak wspominasz tamte chwile?
Rzeczywiście miałem okazję być członkiem redakcji ¡Olé!, ale niestety tylko przez pewien krótki moment. Wiem jednak, że działają tam naprawdę wielcy zapaleńcy hiszpańskiego futbolu i wielka chwała im za robotę, którą wykonują. Do dzisiaj wraz z ¡Olé! często współpracuję przy okazji różnych treści dotyczących Levante. Tak było też kiedyś, gdy Krystian Porębski poprosił mnie o napisanie krótkiej opinii do legendarnego już “Przewodnika Kibica”, który trafił wtedy przecież do sprzedaży w Empiku. Uważam ¡Olé! za świetny projekt, dzięki któremu cała rzesza pomysłowych młodych osób wypłynęła na szerokie wody i prawdę mówiąc, mam nadzieję, że kiedyś uda nam się jeszcze coś ciekawego stworzyć.
Pamiętam jak kilka lat temu, to właśnie redakcja ¡Olé! robiła wywiad ze mną, jako prowadzącym fanpage o Racingu Santander i Realu Saragossa. Kilka dni po opublikowaniu tej rozmowy, zgłosił się do mnie polski fan Racingu i nie mogłem w to uwierzyć. Teraz czas na Ciebie! To Twoja chwila! Co chciałbyś przekazać czytelnikom tego wywiadu i jak zachęcić ich do kibicowania Levante?
Przede wszystkim chcę wszystkich potencjalnych kibiców zachęcić do śledzenia Moje Levante, ponieważ to klub o naprawdę ciekawej filozofii, stawiający głównie na krajowych graczy z domieszką egzotyki. Bądź co bądź, to najstarszy zespół nie tylko w Walencji, ale i w całym regionie. Być może kibicowanie Żabom to takie futbolowe hipsterstwo, ale wierzę, że gdzieś tam odnajdą się tacy ludzie, którzy z chęcią usiądą w niedzielne przedpołudnie, by obejrzeć dajmy na to mecz Levante z Eibarem. Notabene, kibice tego baskijskiego zespołu posiadają w naszym kraju naprawdę świetnie zorganizowaną grupę. Mam nadzieję, że w niedalekim czasie podobnie jak oni będę mógł się pochwalić nawiązaniem współpracy z klubem, bo to bardzo ciekawa i rozwojowa sprawa. A wszystkim tym, którzy kibicują mi w tym, by spopularyzować Levante w naszym kraju, polecam śledzenie nie tylko mojego fanpage’a, bloga i Twittera, ale też ¡Olé! Magazynu!