Legendarny Ladislao Kubala, który trenował go w FC Barcelonie powiedział kiedyś: “Mógł być najlepszym libero w historii hiszpańskiej piłki”. Wielu porównywało go do Franza Beckenbauera. Jego historia mogłaby posłużyć jako świetny scenariusz filmowy. Niespełniony talent, o którym słyszało niewielu. Najwyższa pora to zmienić.
Brutalnie przerwane dzieciństwo
W Barcelonie w latach 1950-70 wręcz roiło się od ludzi ze wszystkich zakątków Hiszpanii. Uciekali oni od panującej biedy, szukając lepszego życia właśnie w stolicy Katalonii. Miasto kwitło głównie dzięki pracownikom fabryk, pracującym od świtu do zmierzchu, którzy zamieszkiwali przedmieścia Barcelony lub pobliskie L’Hospitalet de Llobregat. Niestety przestępczość i powszechny dostęp do narkotyków były niemal tak powszechne, jak przysłowiowy chleb codzienny.
W takich nieciekawych, wydawać by się mogło, czasach 22 kwietnia 1956 roku w mieście Llavorsí przyszedł na świat José Cano Lopez, bardziej znany później jako Canito. Życie od samego początku go nie rozpieszczało. Mając zaledwie sześć lat mały José Cano stracił ojca a był to dopiero początek tragicznych wydarzeń, które odbiły się na późniejszym zachowaniu chłopca. Antonina, matka Canito, nie będąc w stanie utrzymać rodziny postanowiła oddać swoje dziecko do adopcji. Wolał biegać za piłką niż czytać książki, czy odrabiać lekcje. Być może właśnie z powodu tej niepokorności w krótkim czasie stał się jednym z najbardziej lubianych i popularnych osób w szkole. Niechętny do nauki oraz wszelkiego rodzaju dyscypliny mały José w wieku 14 lat opuścił sierociniec i zaczął żyć na ulicy. Nie cierpiał z głodu dzięki sztuczkom i drobnym kradzieżom. Nieco później pracował jako portier oraz pomocnik przy rozładunku samochodów ciężarowych. Jednak taki żywot nie był mu pisany. Zrozumiał, że taki stan rzeczy nie może trwać dłużej.
Zacząć grać w piłkę w klubie Lloret, lecz w jego drużynie był już wcześniej chłopiec o tym samym imieniu. Dlatego od tego czasu wszyscy zaczęli nazywać go Canito. I tak już zostało. Już kiedy grał w juniorach trenerzy wieszczyli mu świetną karierę. Mimo młodego wieku odpowiedzialnie kierował poczynaniami obronnymi swojego zespołu. Jego poczynania zaczęli śledzić skauci FC Barcelony i Realu Madryt. Ze względu na swój wybuchowy charakter w Lleidzie został nazwany El Pólvora – Proch. Będąc zawodnikiem Lleidy zażądał ponoć aby klub kupił mu ten sam biały garnitur, który nosił trener zespołu. W przypadku braku pozytywnej odpowiedzi miał przestać przychodzić na treningi. Według relacji byłych kolegów Canito, za wszelką cenę chcąc zwrócić na siebie uwagę, w najchłodniejsze dni przychodził do klubu w podkoszulku, natomiast w najcieplejsze w grubej bluzie. Taki już był…
Szczyt i upadek
„Moim idolem jest José Antonio Camacho. W ciągu jednego sezonu przeniósł się z trzeciej ligi do pierwszej. Chciałbym powtórzyć ten wyczyn”.
Wkrótce później i jemu sztuka ta się udała. W marcu 1975 roku, razem z napastnikiem Jaume Venturą, został zaproszony na testy do pierwszego zespołu Espanyolu. Po kilku miesiącach treningów Canito podpisał swój profesjonalny kontrakt. Zadebiutował 24 października 1976 roku, w spotkaniu przeciwko Elche, zmieniając w 71. minucie José Manuela. Łącznie w sezonie 1976/77 rozegrał 12 meczów ligowych i strzelił jedną bramkę. Obowiązek służby wojskowej sprawił, iż kolejny rok spędził w Cádiz CF. W sezonie 1978/79 powrócił na stare śmieci do Espanyolu. Żyjąc w dostatku wydawał krocie na ubrania i samochody. Nie zapominał przy tym o swojej przeszłości, odwiedzając niejednokrotnie swoich dawnych znajomych ze szkoły, którym przynosił prezenty. Jego hojność była godna podziwu.
Wyróżniał się warunkami fizycznymi, boiskową elegancją oraz wszechstronnością – z powodzeniem mógł grać zarówno na obronie, jak i w pomocy. Po zakończeniu sezonu 1978/79 za 40 milionów peset przeszedł do FC Barcelony. Kto by pomyślał, że chłopiec wychowany w sierocińcu i na ulicy będzie kiedyś grał na słynnym Camp Nou. Canito w wieku 23 lat osiągnął szczyt swojej kariery, lecz jego trudny charakter coraz bardziej dawał się we znaki. Z miesiąca na miesiąc jego pozycja w zespole traciła na znaczeniu. Trudno się temu dziwić skoro potrafił przyjść na trening w koszulce… Espanyolu. Takich incydentów było więcej. 3 grudnia 1980 roku, w meczu Copa del Rey, już w siódmej minucie otrzymał czerwoną kartkę za brutalny faul na rywalu. W momencie opuszczania stadionu kibice gwizdali na – bądź co bądź – swojego własnego piłkarza. Canito prowokacyjnie bił im brawo. 7 czerwca 1981 roku, po spotkaniu z Atlético Madryt, wrzucił ubrania sędziego i asystentów do wanny pełnej wody. Tego było już zbyt wiele. W sezonie 1980/1981 rozegrał tylko sześć spotkań ligowych i musiał odejść.
Rok później wrócił do Espanyolu, gdzie ponownie zaczął pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Kolejnym przystankiem w karierze Canito został Real Betis, gdzie zagrzał miejsce na dwa kolejne lata. Mimo ponownych spięć z trenerami potrafił zjednywać sobie obcych ludzi. Pewnego dnia kazał rozmienić 5000 peset na bony o nominale 100 peset, po czym rozdawał je każdemu dziecku, które poprosiło o autograf. Czyny nie szły niestety w parze z dyspozycją na boisku. Za przedwczesne zerwanie kontraktu Real Betis musiał wypłacić mu 15 milionów peset odszkodowania. Otrzymał informację, iż prawdopodobnie klub nie zdoła zebrać takiej sumy. Ostatecznie otrzymał czek na „zaledwie” 14,3 mln. Patrząc na sumę wpadł we wściekłość i porwał dokument na kawałki bezwartościowego już wówczas papieru.
Jego ostatnią pierwszoligową drużyną w karierze był Real Saragossa. Canito jako jedyny zawodnik w klubie otrzymywał miesięczną pensję w wysokości 110 000 peset. Niestety ponownie nie mógł dojść do porozumienia z trenerem. Według relacji świadków niekiedy dochodziło nawet do rękoczynów. Po tym epizodzie postanowił „wyemigrować” do portugalskiego Os Belenenses, gdzie spędził zaledwie jeden sezon (1985/1986). Mając 30 lat na karku próbował swoich sił w Lloret, lecz był już tylko cieniem samego siebie. W sumie Canito zagrał łącznie 179 ligowych spotkań w Primera Division, reprezentując barwy 5 zespołów: Espanyolu (1976/77, 1978/79 i 1981/82), Cádiz CF (1977/78), FC Barcelony (1979/81), Realu Betis (1982/84) i Realu Saragossa (1984/85).
Tragiczny koniec
Podczas pobytu w Sewilli poznał kobietę, która w niego uwierzyła. Postanowił się z nią ożenić. Wierzył, że w końcu los mu sprzyja, lecz ich związek w krótkim czasie się rozpadł. Canito mocno przeżył kolejne rozczarowanie w swoim życiu. Opuszczony przez żonę i dawnych kolegów z miesiąca na miesiąc staczał się coraz niżej. Alkohol oraz narkotyki były dla niego codzienością. W styczniu 1996 roku, na łamach magazynu Interviú, ukazał się wywiad opisujący jego ówczesne życie. Zdając sobie sprawę z sytuacji swojego byłego zawodnika Espanyol i FC Barcelona postanowiły mu pomóc, wysyłając miesięcznie po 15 000 peset na konto jego siostry, która od dłuższego czasu starała się wybawić brata z opresji. Na ratunek było już jednak o wiele za późno. Zrujnowany finansowo i emocjonalnie, zniszczony fizycznie przez alkohol i narkotyki zmarł, 25 listopada 2000 roku w Puebla de Montornés. Pozostawił po sobie niezapomnianą historię, która może posłużyć jako sroga lekcja dla innych.