
Culés świętowali przedwczoraj dziesiątą rocznicę debiutu Lionela Messiego w Barcelonie. Czy ktoś w ogóle wyobraża sobie futbol bez Argentyńczyka? Leo podbił serca kibiców z całego świata, na poziomie klubowym wygrał wszystko co się dało, pobił tryliardy rekordów. Piszę ten tekst z nadzieją, że nie spuści z tonu przez następną dekadę.
Wyskakując z lodówki
Byliście kiedyś w jakiejkolwiek księgarni na dziale biograficznym i nie zauważyliście na regale żadnej lektury o Messim? Bujać to my, ale nie nas. Czasem odnoszę wrażenie, że powstało o nim więcej książek niż on sam strzelił goli. O Leo wiemy wszystko – codziennie jesteśmy zasypywani informacjami na jego temat. Media szczególnie uwielbiają liczby, więc takowych zestawień jest oczywiście najwięcej. Ale nie dziwota, w końcu nie często bije się rekordy jak ten Telmo Zarry (już niedługo drugiego) najlepszego strzelca w historii ligi. Messi to już nawet nie tyle piłkarz co również marka. Dlatego tak często oglądamy go w spotach reklamowych, czy widzimy jego twarz umieszczoną na paczkach chipsów. Chcąc czy nie, Leo jest obecny w naszym codziennym życiu i tylko czeka, by przy najbliższej okazji wyskoczyć zza sałaty.
Ale Messi to też piłkarz nudny. Genialny, ale jednak rutyniarz. Większość z nas nie zachwyca się nim tak jak kiedyś – już nie uznajemy jego wyczynów za tak spektakularne, bo jesteśmy do nich przyzwyczajeni. Kolejny pobity rekord? Jeszcze jeden hat-trick? A może złota piłka? Wszystko to już znamy, bierzemy za normę. Oczywistych rzeczy – niestety – nie docenia się tak jak powinno, nawet jeśli wciąż mają ogromne przełożenie na jakość czy ciągłość danego futbolowego projektu. Messi strzeli 30 goli w sezonie, a nie 50? Culés spanikują jakby to miało oznaczać koniec świata. To głupia, choć naturalna reakcja, jednak fani Barcelony powinni się do takiego zjawiska przyzwyczajać.
Piłkarz wielozadaniowy
Jeszcze gdy występował w rezerwach Dumy Katalonii Leo został zapytany o ulubioną pozycję na boisku. Jak na tamte czasy odpowiedź była dość zadziwiająca: „Mogę być skrzydłowym, nie mam z tym problemu, lecz najbardziej lubię grać jako mediapunta”. Messiego jako piłkarza odkrywano kilkukrotnie, jednak najdłużej czekaliśmy właśnie na tę jego odsłonę, o której sam mówił dekadę temu. Wcześniej musiał przejść przez inne etapy, które niejako określały go poprzez stosowany w Barcelonie od wielu lat system. Najpierw był zatem skrzydłowym – z tego okresu najlepiej zapamiętają go zapewne kibice i piłkarze Getafe – potem fałszywą dziewiątką, co z kolei dało się we znaki Ibrahimoviciowi i dopiero teraz został cofnięty gdzieś między linię ataku a pomocy, tak, by na boisku miał jeszcze więcej swobody.
Luis Enrique zmodyfikował nieco ustawienie Barcelony. Sztywne 4-3-3 odeszło do lamusa, obecna taktyka obejmuje przechodzenie pomiędzy kilkoma formacjami, w których centrum zostało zorientowane na rolę mediapunty pełnioną przez Messiego. Jest to bardzo bezpośrednia próba ostatecznego zażegnania czegoś co do niedawna określane było jako „messidependencja”. Cofnięcie go ma zrównoważyć zespół, odciążyć Argentyńczyka z konieczności strzelania goli, dać więcej alternatyw drużynie. W efekcie Leo częściej próbuje podań prostopadłych do partnerów ze środka pola, lecz znacznie rzadziej uderza na bramkę (w spotkaniach z Athletikiem i Málagą nie oddał żadnego strzału!). Wynika z tego również większa aktywność w defensywie, zwłaszcza w pierwszej jej fazie, czyli pressingu. Idealna koncepcja Lucho zakłada powrót do „zasady sześciu sekund”, która wymaga od Messiego metamorfozy ze świętej krowy na jeszcze jednego boiskowego pracownika.

Wykres: infogr.am, dane: Squawka.com
Przyszłość = Xavizm?
Ewolucja stylu gry Argentyńczyka to pokłosie przekształceń dokonujących się w Barcelonie. Od początku sezonu drużyna przygotowuje się na powrót Luisa Suáreza. To właśnie na el Pistolero oraz Neymara ma zostać rozłożona odpowiedzialność za strzelanie goli, która dotychczas skupiała się tylko i wyłącznie na Messim. Dzięki temu zespół Luisa Enrique ma zyskać wielowymiarowość przy jednoczesnym zachowaniu znaczenia gry zespołowej.
Być może właśnie jesteśmy świadkami tendencji, dzięki której bramki zdobywane przez Leo znów staną się czymś znacznie bardziej wyjątkowym. Rzadziej strzelający Messi nie oznacza przecież Messiego gorszego, mniej efektywnego. Będzie on tylko mniej widowiskowy w swej pierwotnej formie, lecz wciąż kluczowy. Od początku sezonu bowiem Barcelona więcej korzysta na jego asystach niż golach. Trend ten wraz z powrotem Suáreza powinien wzrosnąć jeszcze bardziej.
Idąc dalej tym tokiem myślenia, niewykluczone jest, że za jakiś czas, w sposobie gry, Argentyńczyk w ogóle nie będzie przypominał samego siebie z lat 2004-2014. Kiedy już Messi straci mobilność wciąż będzie przecież niezwykle inteligentnym zawodnikiem, jednak skutecznym w nieco inny sposób. Dlatego też culés powinni jak najszybciej nauczyć się doceniać hurtowo produkowane przez Leo asysty, nawet te drugiego stopnia. To oszczędzi im wiele wylewanych łez, a mi setek tweetów, w których będę uparcie przekonywał cały świat i jego okolice do swoich (mam nadzieję trafionych) racji.
Przeżyjmy to jeszcze raz!
Spieszmy się doceniać Leo, bo tak szybko się zmienia. Ostatnia dekada zleciała nam przecież błyskawicznie – z perspektywy czasu możemy ją nawet sprowadzić do liczb i statystyk, które dokładnie zobrazują monumentalność postaci Messiego. Te są jednak jak spódniczka mini – odsłaniają wiele, lecz ukrywają najważniejsze. A przecież „Messi” to w futbolowym słowniku synonim waloru estetycznego, autor niezliczonej ilości zapierających dech w piersiach zagrań, nieosiągalnych dla zwykłych śmiertelników. Nie będzie lepszego podsumowania jak tylko ponowne obejrzenie strzelonych przez Argentyńczyka goli. Zapraszam na seans!