Spójrz na Andrésa, zobacz, jaki jest, jak mierzy się ze sławą. Ujrzyj pokorę – mówi nam Santi Cazorla, w cytacie umieszczonym na okładce autobiografii Iniesty. Słusznie, bo pokora to jedno z pierwszych słów, jakie nasuwa się po jej lekturze. Pokora, ciężka praca, konsekwencja, ambicja. Z każdej strony książki biją właśnie te określenia.
Nie spodziewajcie się skandali, to nie ten piłkarz. To nie drugie „Ja, Ibra”, nie kolejna biografia Diego Maradony, nie życie George’a Besta. To Andrés Iniesta, zawsze cichy, spokojny i opanowany. Ale to też Iniesta mierzący się z trudnościami, o jakich nie mieliście pojęcia – samotnością, beznadzieją, brakiem wiary w siebie, kolejnymi kontuzjami, mnożącymi się jak grzyby po deszczu. Iniesta szczery, Iniesta, który postanowił opowiedzieć prawdę o sobie. I to zrobił.
„Nie jest to konwencjonalna biografia ani też biografia w ścisłym sensie” ostrzegają już na początku książki jej współautorzy – Marcos López i Ramón Besa. Faktycznie, opowiada ona o tym, co istotne. Nie ma tu opisów zbyt wielu meczów, nie ma spisu wszystkich osiągnięć czy statystyk jej bohatera. Są: rodzina, uczucia, przyjaźnie i droga, która zaprowadziła chłopaka z małego miasteczka na sam szczyt piłkarskiego świata.
Na kartach tej książki znajdziecie wypowiedzi mnóstwa osób – kolegów z boiska, przyjaciół z dzieciństwa, rodziny, trenerów… Każda z nich miała coś do opowiedzenia o głównym bohaterze, o jego dobrych i złych chwilach. Jak rodzice, którzy musieli zostawić dwunastoletniego Andrésa w La Masii, masażyści i fizjoterapeuci, którzy leczyli jego urazy, partnerzy z drużyny, widzący z jakimi przeciwnościami zmagał się nieraz ich kolega.
To opowieść złożona z miliona kawałków, które tworzą jedną, wspólną całość. „Andrés chciał odegrać w tej autobiografii taką samą rolę jak na boisku” piszą autorzy. Rolę asystenta, rozgrywającego „piłkę”, spajającego tę książkę w całość. Ale też nie rolę aktora pierwszoplanowego, choć ostatecznie to o niego tu chodzi, on jest najważniejszy. Zupełnie jak na murawie.
„Ludzie wpisują moje nazwisko w Google i myślą, że wiedzą o mnie wszystko. Ale to nieprawda (…). Są epizody, których nie ujawniono, są takie, które wolałbym wyjaśnić, są też wydarzenia, które chciałbym uporządkować” mówi nam sam Iniesta z okładki swej biografii. Temu ma ona służyć, widać to wyraźnie na każdej jej stronie. Andrés mówi o tym, co dla niego ważne, mówią o tym też inni. To jego prawdziwa historia, nie taka, jaką serwują media. Historia bez przemilczeń i dróg na skróty. Historia, z którą warto się zapoznać.
„Byłbym szczęśliwy, gdyby ta opowieść spodobała się kibicom tak jak moja gra” – tego życzył sobie bohater i twórca tej lektury. Cel osiągnął. To spokojna, lecz potrafiąca w każdej chwili zaskoczyć biografia. W ciągu sekundy może was porwać i nie wypuścić przez długi czas, zupełnie jak Andrés piłki, gdy ma ją przy nodze.
Zresztą, przekonajcie się sami, co ma do powiedzenia kapitan Barcelony. Warto.
*****
Fragmenty książki:
„To właśnie Puyol powiedział Andrésowi o śmierci Daniego Jarque. Choć sam cierpiał, martwił się o Andrésa. Bał się reakcji przyjaciela. To Puyol zadzwonił do Raúla Martíneza, psychologa reprezentacji Hiszpanii, w nadziei na znalezienie jakiegoś rozwiązania wraz z Emilim.
– Andrés bierze wszystko do serca, sam nakładając na siebie presję i trzymając wszystko w sobie – mówi Puyol. Może to dlatego tak często łapie kontuzje. Czasem człowiek sobie myśli, że jest w stanie znieść wszystko, ale to nieprawda. Któregoś razu Andrés mówi: “To nie fair, Puyi, poszła mi łydka. Dlaczego ciągle się to dzieje? Cholera. I to właśnie, gdy byłem u szczytu. Dlaczego?.
– Nie grałem przez cztery miesiące – opowiada Andrés. – Było bardzo ciężko. Mnóstwo pytań, zero odpowiedzi. Poczucie, że nie robię żadnych postępów. Wydawało się to ciągnąć bez końca. Leki, leczenie, badania, dzień za dniem. Próbowałem trenować z drużyną, ale nie byłem w stanie dokończyć treningu, bo tak źle się czułem. Ale wciąż próbowałem. Powtarzałem sobie gdzieś w duchu, ze to kolejny krok. Kiedy w końcu wróciłem w meczu z Dynamem Kijów, od finału [Ligi Mistrzów] w Rzymie minęły cztery miesiące i dwa dni. Mogłem zagrać tylko w pierwszej połowie. Dlaczego? Bo więcej nie byłem w stanie wytrzymać, nie dałem rady. Czułem, jakby głowa miała mi pęknąć. Miałem takie bardzo dziwne uczucie. Ludzie, którzy przez coś takiego przeszli potrafią to wytłumaczyć i rozumieją, co mam na myśli. Wiedziałem jednak, że sama gra jest już małym krokiem naprzód. Wiedziałem też, że jakkolwiek mały by ten krok nie był, jest ważny. Stopniowo zaczynałem czuć się lepiej. Po raz pierwszy poczułem, że może wrócę do normalnego stanu.
Ale nic nie było normalne”.
***
„Zawodnicy Manchesteru United stali obok i patrzyli na tę scenę z zazdrością, ubrani w swoje białe trykoty. Wszyscy oprócz jednego. Paul Scholes założył czerwono-niebieską koszulkę z numerem 8 na plecach. Przeciwnik, którego członkowie Barcelony uwielbiali bardziej niż kogokolwiek innego, o którego strój meczowy kłócili się między sobą, był tak poruszony tym, co właśnie zobaczył, tak zachwycony graczem niepodzielnie panującym tego wieczoru nad murawą Wembley, że przed końcem spotkania podszedł do niego i poprosił o wymianę koszulek.
– No cóż, to chyba oczywiste! – komentuje Abidal. – Jak mógłby n i e p o p r o s i ć o koszulkę Andrésa? To żadna niespodzianka. Wręcz przeciwnie, uważam to za najnormalniejszą rzecz na świecie. Też posiadam jedną z koszulek Andrésa. Pewnego dnia, za jakieś 30 lat, otworzę szafę, spojrzę na nią i pomyślę: „Grałem z Andrésem Iniestą”. Bywają koszulki których nie masz ochoty nikomu pokazywać, ale ta…”.
***
„Sam Guardiola łamał sobie głowę nad swymi decyzjami. Zaszywał się w gabinecie na Camp Nou w piwnicy, gdzie nie docierało światło słoneczne, i bez końca odtwarzał nagrania z meczów, raz jeszcze czytając notatki. Jednego był jednak pewien: należy się trzymać jego idei, idei Cruyffa. Wytrwa, jakkolwiek ciężko by nie było. Wsparcie miało nadejść z niespodziewanej strony.
Nadal rozmyślał nad przebiegiem ostatnich spotkań swojego zespołu, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
– Proszę.
– Dzień dobry.
Niewielka postać wsunęła głowę przez drzwi i odezwała się spokojnym tonem:
– Niech pan się nie martwi. Wygramy wszystko. Jest pan na dobrej drodze. Proszę tak trzymać. Gramy wspaniale, cieszymy się treningami. Proszę niczego nie zmieniać – powiedział Andrés Iniesta.
Prośba była lakoniczna, ale płynęła z głębi serca. Zaskoczyła Guardiolę, który ledwie był w stanie odpowiedzieć. Zupełnie się nie spodziewał, że ktokolwiek mógłby chcieć go odszukać, by powiedzieć mu coś takiego. A już na pewno nie wyobrażał sobie, że tym kimś będzie zamknięty i zazwyczaj małomówny Iniesta. Andrés zakończył słowami:
– Vamos de puta madre!
De puta madre można przetłumaczyć jako „jesteśmy w zajebistej formie, gramy cholernie dobrze”.
– W tym roku rozjedziemy ich jak walec – dorzucił na koniec Iniesta, a potem zamknął drzwi i zniknął”.