Z perspektywy Albicelestes 22 lata to męcząca wieczność – tyle czasu minęło bowiem od ich ostatniego triumfu na arenie międzynarodowej. W tym roku apetyt na wygraną w Copa America był ogromny, ale ostatecznie do konsumpcji nie doszło.
Robiąc porządki w szafie znalazłem album z naklejkami z mundialu w Niemczech, sprzed dziewięciu lat. Patrzę na skład, widzę postacie takie jak Walter Samuel, Javier Zanetti, Pablo Aimar, Esteban Cambiasso, Juan Riquelme, Juan Veron, Hernan Crespo, Lionel Messi… Za wyjątkiem tego ostatniego, żadnego z wymienionych piłkarzy nie ma już w kadrze, ale w głowie zapaliła mi się lampka – czy ta ekipa wygrałaby tegoroczny turniej? Na ziemię szybko sprowadził mnie redakcyjny kolega.
@B_Maniek W 2007 na pewno mieli łatwiej, bo w finale grali z młodzieżówką Brazylii. Więc odpowiedź chyba jest jasna :)
— Maciej Durka (@mcj_du) lipiec 7, 2015
W tego typu sytuacjach zawsze obrywają głównie Ci reprezentatywni członkowie kadry. Leo Messi jest bez wątpienia jednym z nich, dlatego po kolejnym przegranym turnieju spora część uwagi skupiła się właśnie na nim. Najmocniejszą opinię, wyrażaną zresztą w formie vox populi, wygłosił redaktor naczelny argentyńskiego dziennika Olé, Leo Farinella w swoim felietonie.
W oczy rzuciło mi się najbardziej to zdanie: „Trzeba przeprosić, pochylić głowę, co Messi umie robić perfekcyjnie, i iść do przodu. Zacisnąć zęby, aby następnym razem drużyna była bardziej podobna do Mascherano.” W punkt, bo rzeczywiście Leo z opaską kapitańską na ramieniu jakoś nie do twarzy. To nie jest typ człowieka, który zarażałby boiskowych partnerów charyzmą, który dawałby im natchnienie, który sprawiłby, że drużyna nadrobi braki taktyczne determinacją i poświęceniem. Messi zawsze był bardziej introwertyczny, niż na kapitana przystało. „Bycie najlepszym to nie tylko prawa, ale też i obowiązki” – zauważa w dalszej części Farinella. Słowa te słusznie sugerują, że Argentyna potrzebuje lidera, który wzmacniałby drużynę mentalnie, a nie tylko względem indywidualnych umiejętności piłkarskich, które pozostawiają równie wiele do życzenia.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że La Pulga z Barcelony oraz La Pulga z reprezentacji to dwaj różni zawodnicy. Ten pierwszy jest chorobliwie ambitny, aktywny w ofensywie, ale też zaangażowany w grę obronną. Ten drugi zaś po prostu przechodzi obok meczów, a cenę za to płaci cały naród.
Messi grał już jako 10, jako cofnięty pomocnik, jako skrzydłowy, jako 9, grał otoczony samymi odpowiadającymi mu kumplami.Wszystko już było.
— devolaj (@devolaj) July 5, 2015
Zwracając uwagę na sposób gry Leo pod wodzą Gerardo Martino można zresztą doznać czegoś w rodzaju deja vu. Szczególnie tyczy się to kibiców Barcelony, którzy byliby w stanie zgodnie przyznać, że opisywane powyżej problemy już gdzieś widzieli. W tym kontekście nie będzie przesady w stwierdzeniu, iż Tata nie odrobił pracy domowej z roku spędzonego na Camp Nou. Jego pragmatyzm jest bowiem tylko pozorny. Wciąż nie potrafi on wykorzystać potencjału ofensywnego swych podopiecznych – to zresztą pewien paradoks, bo Martino swój warsztat trenerski zawsze opierał na szkole Marcelo Bielsy. Popełnia też bardzo proste błędy personalne oraz taktyczne.
Spójrzmy chociażby na pierwszy mecz Argentyny podczas Copa America, zremisowany 2:2 z Paragwajem. Albicelestes prowadzili w nim 2:0, wydawało się, że nic i nikt nie jest w stanie im tego zwycięstwa odebrać, aż tu nagle, do akcji wkroczył sam Martino. Szkoleniowiec w tamtym meczu przeprowadził bardzo nielogiczne zmiany – w chwili, kiedy drużynie potrzeba było jeszcze więcej kontroli w środku pola on tę strefę praktycznie rozmontował, zdejmując obu kreatywnych pomocników (Pastore i Banegę). To sprawiło, że Argentyna podzieliła się jakby na dwie odrębne części – atakującą oraz broniącą, a w pomocy pojawiła się wielka dziura. Jako że jedni rzadko wspierali drugich, Paragwaj mógł atakować znacznie odważniej, ale przede wszystkim zdominować rywali. Efekty wszyscy znamy.
Podobny trend utrzymywał się niemal przez cały turniej, ale choć wynik na to nie wskazuje, apogeum osiągnął w finale, w którym to Albicelestes dali popis bezradności. Poza grą obronną Chile zdominowało rywali w niemal każdym aspekcie. Podopieczni Sampaolego lepiej przechodzi z obrony do ataku i odwrotnie, groźniej uderzali, a przede wszystkim stworzyli sobie więcej sytuacji, na co pozwoliło im właśnie to wcześniej wspomniane rozwarstwienie drużyny Argentyny na dwie części. Ofensywni pomocnicy oraz napastnicy Chile grali bardzo blisko siebie w centralnej strefie. Dzięki temu mogli znacznie szybciej wymieniać krótkie podania, czym często tworzyli sobie przewagi. W ten sposób unikali też wchodzenia w niepotrzebne dryblingi w tej części boiska, w której większość zapewne skończyłaby się stratą. A tak, ten problem został przez Chilijczyków praktycznie ominięty. Więcej indywidualnych pojedynków – to naturalne – odbyli natomiast w bocznych sektorach oraz… w polu karnym rywali. Dla porównania Argentyńczycy, w całym meczu nie zanotowali ani jednego dryblingu w szesnastce rywala. I choć ogólnie mieli ich o 13 więcej niż Chilijczycy, to pokazuje tylko, że ich siłą – w tym wypadku to chyba nadużycie – były głównie indywidualne zrywy. Statystykę tę znacznie zawyżył Messi, który w pojedynki jeden na jednego wchodził aż 13 razy, jednak była to pochodna skutecznego odcięcia go od reszty zespołu.W kontekście porażki Argentyny w tegorocznym turnieju można zadawać wiele pytań. Czy odejście od starego modelu gry było słuszne? Czy nadal jest sens stawiania na regularnie zawodzącego w kluczowych momentach Higuaina? Czy w roli jedynego napastnika nie lepiej byłoby wykorzystać Téveza, który również potrafi wziąć na siebie ciężar rozegrania? To właśnie z problemów w kreowaniu wynika ich indolencja strzelecka, więc czy taka praca u podstaw nie okazałaby się skuteczniejsza? Czy w związku z tym Tata nie powinien odważniej stawiać na Banegę, by jeszcze bardziej ofensywnie wzmocnić środek pola? No i w końcu – co zrobić z samym Martino?
Leo Farinella w swoim felietonie pisze: “Pomysł Martino może być bardzo interesujący, jednak właśnie w takich momentach należy go podtrzymać. Ponieważ jeśli w trudnych chwilach zaczynamy się chwiać, nasze przekonania nie są już tak silne.” I z jednej strony ma rację – nie ma sensu znów szukać nowego szkoleniowca, znów zmieniać koncepcji gry, skoro ta nie zdążyła się jeszcze ostatecznie wyklarować. Problem w tym, że nikt nie da Argentyńczykom gwarancji, iż z czasem rozwinie się ona na tyle, by pozwolić im sięgnąć po Puchar Świata, czy zwycięstwo w Copa America. Nie zrobi tego Tata Martino, który wysyła kibicom i piłkarzom sprzeczne sygnały, bo niby ogólną koncepcję na grę ma całkiem przyzwoitą, ale póki co nie potrafi wcielić jej w życie. Ba, czasem podejmuje decyzje, jakby sam chciał sabotować własną drużynę. I wtedy koło się zamyka…