
Finał Pucharu Króla z pewnością nie był przykładem najwyższego wyrafinowania taktycznego, ale nawet i w takim spotkaniu uświadczyliśmy trochę szachów. Ostatecznie w tym starciu to nie Ernesto Valverde, lecz Luis Enrique okazał się być Garrym Kasparowem, tym samym prowadząc swój zespół do zwycięstwa.
Składy
Choć Ernesto Valverde nie miał większych problemów kadrowych, to jednak musiał nieco zmienić w swoim systemie. Wbrew temu, co pokazywały przedmeczowe grafiki, Lwy wyszły w dość płynnym 4-2-3-1, przechodzącym bardzo często w 4-4-2 z Williamsem w roli podwieszonego napastnika. Problemem okazała się absencja Óscara De Marcosa ze względu na kartki. W jego miejsce wskoczył Unai Bustinza, czyli gracz bez większego doświadczenia, co było dość zaskakujące.
W ekipie katalońskiej obyło się bez niespodzianek – na boisko wyszła once de gala. Jedyną bardziej widoczną zmianą okazała się rola Busquetsa, który czasem wchodząc między stoperów sprawiał, iż Barcelona (szczególnie w ataku pozycyjnym) przechodziła na system z trójką obrońców.
Co zawiodło u Basków?
Od Athleticu trudno było oczekiwać większych taktycznych roszad. Bieżący sezon pokazał, iż na całej jego przestrzeni ważniejsze dla Lwów okazało się ustabilizowanie wyjściowej jedenastki i obranie jednej konkretnej strategii, którą potem Ernesto Valverde musiał tylko doszlifowywać. Zawsze, gdy
W rozbrajaniu Basków kluczową rolę odegrało kilka kwestii. Jedną z ważniejszych było wyłączenie z gry środkowego pomocnika Los Leones, czyli Beñata. Katalończycy nie mieli z tym większego problemu. Odcięcie Etxebarrii to zresztą jedno z łatwiejszych zadań, jakie można zlecić swoim piłkarzom, a radzili sobie z tym przecież zawodnicy Espanyolu czy nawet Granady. Podopieczni Luisa Enrique na środkowym pomocniku Lwów zastosowali skuteczny pressing, dzięki czemu ten, jeśli już w ogóle dostawał piłkę, miał bardzo mało czasu na jej rozegranie. Na pewno nie pomagał mu w tym fakt, iż Athletic nastawił się na grę z kontry, bo przez to Beñat bardzo rzadko miał możliwość zrobienia czegoś konstruktywnego jeśli chodzi o poczynania ofensywne drużyny. Trafnym będzie stwierdzenie, że potencjał kreatywny Etxebarrii zniwelował poniekąd sam El Txingurri. Jakby nie patrzeć rozgrywający Athleticu miał byc centralnym punktem drużyny, ale zorientowanie jej wokół formacji obronnej skutecznie wykluczyło wzajemnie te dwa aspekty. Z kolei nawet gdy Lwy posiadały futbolówkę Beñat często znajdował się w strefach, które zagęszczali zawodnicy Blaugrany, a szczególnie jej pomocnicy. To wszystko sprawiło, że Etxebarria musiał ratować się głównie podaniami do boku, lub kompletnie nieefektywnymi przerzutami w kierunku napastników. Do tych natomiast zawsze bardzo szybko doskakiwali piłkarze Barcy i bez problemu przejmowali piłkę.
Aduriz został ustawiony w typowy ostatnimi czasy sposób, czyli w roli odgrywającego. To właśnie na niego kierowana była większość podań – szczególnie górnych – które doświadczony napastnik miał następnie rozdysponowywać pomiędzy swoich partnerów. Sztuka ta okazała się być jednak nieco trudniejsza niż sądził Valverde, bo choć Aduriz wygrał aż blisko 50% pojedynków główkowych całej drużyny, to w ostatecznym rozrachunku na niewiele się one zdały. Z prostego powodu – nie miał kto z nich korzystać, bo bardzo dobrze pilnowani byli zarówno sam Aritz, jak i jego młodszy partner Iñaki. Do takiej gry Aduriz potrebował większej aktywności skrzydłowych, jak w poprzednim sezonie. W finale Copa del Rey przez większą część meczu ich po prostu nie było, bo nawet, ustawiony nieco wyżej niż zazwyczaj, Andoni Iraola częściej udzielał się w obronie niż w ataku. Ale za to do niego pretensji mieć raczej nie można.
Inaczej sprawa ma się w kwestii Unaia Bustinzy. Ernesto Valverde musiał łatać dziurę na prawej obronie, bo na finał wykartkował się Óscar De Marcos, ale mało kto przewidywał, iż ten problem zostanie rozwiązany właśnie w ten sposób. Postawienie na Bustinzę było wyborem co najmniej dziwnym – z jednej strony w spotkaniu z Atlético był on najjaśniejszym punktem zespołu, zaporą praktycznie nie do przejścia. Z drugiej z kolei, Unai w tym sezonie rozegrał jedynie 188 minut i właśnie ten brak doświadczenia dało się najdokładniej zobaczyć w jego grze. Bask “zasypiał” w najważniejszych momentach, czyli przy nieuznanej bramce Neymara, golu Brazylijczyka na 2:0 (złamał linię spalonego, gdy na pozycję wychodził Suárez), źle się ustawił, a w konsekwencji spóźnił, także przy drugim golu Messiego. A to tylko akcje bramkowe, chociaż nie trzeba wymieniać kolejnych by przekonać się o naprawdę słabym występie wychowanka Athleticu.
Wielowymiarowość Barcelony
Jak łatwo więc zauważyć, to właśnie gra na skrzydłach okazała się kluczowym aspektem finału Pucharu Króla. W bocznych sektorach boiska Barcelona tryumfowała bezapelacyjnie, co zresztą potwierdza statystyka dotycząca dryblingów obu zespołów.
To właśnie tam miały swój początek wszystkie najgroźniejsze akcje podopiecznych Luisa Enrique. Do ich sukcesów szczególnie przyczyniła się gra w trójkątach, de facto tak bardzo różna po obu stronach boiska. Trudno też jednoznacznie ocenić, która z nich bardziej przydała się Bluagranie; z prawej zostały zainicjowane wszystkie jej bramki, z lewej z kolei trio Iniesta-Neymar-Alba, a później Xavi-Neymar-Mathieu, spisywało się kontrolowaniu środka pola i defensywnym posiadaniu piłki.
To właśnie ono wpłynęło znacząco na obraz gry w drugiej części meczu. Gdy Barcelona osiągnęła już korzystną dla niej przewagę cofnęła się nieco, zwolniła, próbowała wciągać na swoją połowę zawodników rywala. Ci, w drugiej połowie, nieco bardziej ochoczo stosowali pressing ale właśnie o to chodziło Katalończykom – dzięki temu mogli oni wykorzystać kontry, które w bieżącym sezonie opanowali do perfekcji. Efekty takiego właśnie defensywnego posiadania, usypiania przeciwnika i następnie wyprowadzania szybkiego ciosu dało się zauważyć kilkakrotnie. Właśnie w ten sposób wyglądały akcje między innymi z 65. czy 74. minuty.
Zmiany jakie zaszły w schemacie gry Barcelony pomiędzy pierwszą, a drugą połową potwierdziły wielowymiarowość ekipy Lucho. Szczególnie wyraźnie dało się ją zauważyć na tle Athleticu Valverde, grającego bardzo jasnym i skondensowanym stylem. Baskowie mieli konkretny pomysł na grę w ataku, opierający się na długich górnych piłkach w kierunku Aduriza i Williamsa. Kurczowo się go trzymali, czy to ze stałych fragmentów, czy też z gry. W ostateczności przyniósł on nawet bramkę, ale jednocześnie pokazał, że jeśli Lwy chcą rywalizować z silniejszymi ekipami, muszą być bardziej elastyczni. W tym samym czasie Barcelona pokazała, że bardziej zdywersyfikowane podejście do ofensywy przynosi lepsze efekty.
Kluczowe momenty
O tym, co będzie przewagą Barcelony w tym meczu, Katalończycy dali znać już przy pierwszym, nieuznanym trafieniu Neymara. To Messi przerzucił do Brazylijczyka piłkę z prawej flanki, z której sam – niedługo później – zdobył niewiarygodną bramkę. Piłkarze Valverde ewidentnie nie radzili sobie z obsadzeniem skrzydeł przez Katalończyków, które standardowo było podwajane przez bocznych obrońców. W Barcelonie szczególnie efektywnie w ofensywie funkcjonowała właśnie prawa flanka – z Messim i Alvesem. Tymczasem Baskowie dali się zwieść wyrachowanej grze Luisa Suáreza. Urugwajczyk, ustawiony centralnie i nieco głębiej, względem swoich partnerów z linii ataku, świetnie absorbował uwagę obrońców. Dzięki podłączeniu się do tej strefy innych zawodników Barcelony Athletic łatwo dał się związać w obrębie pola karnego, grając liniami ustawionymi bardzo blisko i wąsko. Tym samym Los Leones odsłonili się w strefie, która przyniosła największe zagrożenie – na skrzydłach. Jak to się skończyło przy pierwszej bramce nie musimy przypominać.
Wspomnieliśmy już o wielowymiarowości Barcelony a tę jedynie potwierdził sposób, w jaki punktowali Katalończycy. Pierwsza bramka po indywidualnej akcji prawą stroną, druga po klasycznej barcelońskiej wymianie piłki w trójkącie. Barcelona zastosowała stary sposób – wyciągnęła obrońców z pozycji grą kombinacyjną, co umożliwiło stworzenie przestrzeni dla podania, które powędrowało dla Suáreza i zamienione zostało w asystę. W tej akcji kluczowa okazała się przewaga techniczna zawodników Barcelony, to ona przesądziła o tym, że taki manewr mógł się udać. Trzecia bramka dla Barcy to z kolei efekt umiejętnego wykorzystania błędów rywala (vide Balenziaga i Etxeita). W tym miejscu warto też wspomnieć, że Baskowie również strzelili gola, dzięki wykorzystaniu słabszych punktów (czy może raczej momentów) Barcelony. Najpierw, przy podaniu Ibaia pasywnie zachował się Rakitić, potem zaś Busquets, bez większego oporu, przegrał pojedynek główkowy i dał się zwyczajnie przepchnąć Iñakiemu.
Czynnik indywidualny
Równie ważne, czy może nawet najważniejsze, na przestrzeni całego meczu, okazały się umiejętności indywidualne. Gdyby ktoś miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości względem tego, że występ jednego zawodnika może przesądzić o losach spotkania niech siądzie wygodnie i jeszcze raz obejrzy pierwszą bramkę Messiego. Czterech zawodników ogranych, tylko i wyłącznie, dzięki bajecznej technice i dryblingowi Argentyńczyka. Ostatecznie do pierwszego trafienia Barcy przyczynił się Herrerin – rezerwowy bramkarz Athleticu – który nie przypilnował krótkiego rogu. Za ten fakt z pewnością można dopisać minusa przy jego nazwisku, jednak będzie on niewspółmiernie mały przy plusach, jakie Herrerin uzbierał w kolejnych minutach. Ze strony Basków to właśnie bramkarz okazał się zawodnikiem, którego indywidualne umiejętnośći przesądziły o wyniku. Po trafieniu Messiego Barcelona bardzo silnie naparła na Athletic i gdyby nie postawa portero Basków, Katalończycy mogli by w pierwszej połowie prowadzić nawet 3:0. Herrerin poradził sobie ze strzałami Neymara i Pique, ratując zespół przed kompromitacją. Tym samym, mimo bramki obarczającej w dużym stopniu jego konto, można uznać go za najlepszego zawodnika Athelticu w tym meczu.
Wpływ zmian
Zdecydowanie warte odnotowania było wprowadzenie Ibaia za Beñata. Dzięki temu Athletic przeszedł na charakterystycznie dla siebie 4-2-3-1, w którym najważniejsi są skrzydłowi. To spowodowało, iż Athletic w drugiej połowie mógł znacznie lepiej wykorzystywać Aduriza w przydzielonej mu roli, bo Susaeta i Ibai dali Lwom dużo więcej możliwości rozegrywania akcji. Do spółki z Williamsem obaj boczni pomocnicy stali się więc adresatami prostopadłych podań (bezpośrednio) oraz zagrań kierowanych na odgrywającego (pośrednio). Nie musieli jednak brać na siebie ciężaru rozegrania, bo Valverde brak kreatywnych pomocników uzupełnił wprowadzając Iturraspe – piłkarza bardzo podobnego pod względem stylu gry do Busquetsa – ustawiając go jako łącznika pomiędzy obrońcami a napastnikami.
Podsumowanie
Barcelona wygrała Puchar Króla zarówno dzięki przewadze technicznej swoich zawodników, jak i zaaplikowanemu przez trenera pomysłowi na grę. Katalończycy grali mniej ortodoksyjnie, poszukując przewagi w różnych elementach gry, co ostatecznie przesądziło o ich sukcesie. Zmiany w sposobie podejścia do pierwszej i drugiej połowy meczu pozwoliły mądrze rozłożyć siły i utrzymać korzystny wynik. Wielowymiarowość Barcelony w starciu z konsekwencją Athelticu okazała się drogą do sukcesu. Jednocześnie kropkę nad i postawił występ Leo Messiego, który jak na niego przystało, postanowił na własną rękę nogę wyczarować coś z niczego.