
Barcelona i Juventus spotkały się po raz pierwszy od 12 lat i to od razu w meczu o najwyższą stawkę. To miał być – i był – taktyczny pojedynek pomiędzy Massimiliano Allegrim a Luisem Enrique. Waga meczu zrobiła jednak swoje i w szeregi zarówno jednej, jak i drugiej drużyny, wdarła się spora dawka chaosu i nerwowości. Ostatecznie to Barcelona wyszła z tego pojedynku zwycięsko, prezentując cały wachlarz umiejętności, które opracowała i doprowadziła do perfekcji. Lucho naprawił drużynę, od kliku sezonów borykającą się z licznymi problemami i w jeden sezon pokazał Europie jak zostać królem.
Składy
Skład oddelegowany do gry przez Luisa Enrique mógłby zaskoczyć tylko kogoś, kto tej wiosny ani razu nie oglądał Barcelony w akcji. Po historyczny tryplet ruszyła optymalna jedenastka, co było możliwe dzięki obecności Iniesty, którego występ w finale przez dłuższy czas stał pod znakiem zapytania. W kwestii kontuzji zawodników Allegri nie miał tyle szczęścia, co Luis Enrique. Na kilka dni przed meczem, z powodu urazu, ze składu wypadł Giorgio Chiellini. Ta absencja oznaczała nie tylko stratę filaru obrony, jakim Włoch jest dla Juventusu, ale także znacząco ograniczyła Allegriemu możliwość ruchu. Jednym z ważnych atutów Juve jest przełączanie się pomiędzy systemem z czwórką, a trójką obrońców. Zastąpienie Chielliniego Barzaglim utrudniło ten manewr. Mimo to Barzagli nie zawiódł – często był ostanią ostają Juventusu podczas ataków Barcelony i skutecznie oddalał zagrożenie.
Barça odłącza Juventus
Przy starciu najszczelniejszej obrony Ligi Mistrzów z najskuteczniejszym atakiem wielu spodziewało się defensywnie nastawionego Juventusu i forsującej tę defensywę Barcelony. Mimo wszystko zaskoczyłoby nas gdyby Allegri przyjął tak uproszczony schemat w starciu z Barçą. Juve, przez wielu skazywane na sromotną porażkę, pokazało, że jest w stanie podjąć rękawicę.
Allegri zapewniał, że losy tego finału rozstrzygną się w środku pola, i miał w tej kwestii dużo racji. Teoretycznie Juventus grywa zwykle z diamentem w pomocy, gdzie Pirlo przesunięty jest głębiej, Vidal wychodzi wyżej, zaś Marchisio i Pogba ustawieni są na bokach. W rzeczywistości jednak diament Allegriego został bardzo spłaszczony, tworząc niemalże klasyczną czwórkową linię. W znaczącym stopniu było to wywołane przesunięciem się do tyłu Arturo Vidala, który zmuszony był wspierać Andreę Pirlo. To właśnie on został największą ofiarą pressingu ze strony Barçy. W tym kontekście Allegri miał rację – bitwa rozegrała się w środku pola, jednak nie była ona dla niego zwycięska. Mimo że Juventus skutecznie zagęszczał środkową strefę, utrudniając Barcelonie przeprowadzanie tamtędy akcji, to jednak sam na tym ucierpiał. Pirlo nie musiał zostać odłączony od piłek przychodzących, ponieważ inteligentne założenie pressingu przez Barcelonę sprawiło, że Włoch odgrywał szybko, krótko, często wybierając najprostsze i mało efektywne rozwiązania. W ten sposób jego wpływ na grę został znacząco ograniczony. O ile w pierwszej połowie Andrea miał jeszcze odrobinę swobody, choć najczęściej w akcjach defensywnych, o tyle w drugiej jego pole manewru zostało ograniczone praktycznie całkowicie. Będąc atakowanym za każdy razem, gdy miał piłkę przy nodze, Pirlo nie miał nawet czasu by się odwrócić. Zagrywał więc głównie do tyłu i do boku, przez co Juventus miał ogromne problemy z budowaniem składnych akcji.
Efektem presji wywieranej przez Barcelonę były bardzo częste odbiory piłek w tej właśnie strefie. Pod tym względem świetnie spisał się duet Rakitić-Busquets, którzy we dwóch pokryli niemal całą powierzchnię środka pola. Pomocników trzeba więc pochwalić za świetne ustawianie się i timing – kilka razy przechwytywali futbolówkę metodą “na wyprzedzenie”, umiejętnie doskakiwali do rywali, by udaremniać ich kontry i zmusić do zwolnienia akcji czy po prostu odegrania do tyłu. Obydwaj zaliczyli przy tym tylko jeden faul, co tym bardziej dowodzi ich chirurgicznej precyzji w tymże aspekcie.
Spłaszczenie diamentu i zagęszczenie środka miało dla Juventusu jeszcze jeden niekorzystny skutek: ponieważ Vidal często asekurował Pirlo, nie był w stanie poświęcić się łączeniu pomocy z atakiem. Dzięki temu linie w dużym stopniu zostały odseparowane, mimo że dziurę tę próbował łatać Pogba. W drugiej odsłonie meczu Francuz coraz lepiej sobie radził, wywalczając przewagę w pomocy, częściej wygrywając pojedynki jeden na jeden i świetnie się ustawiając. Dobra dyspozycja Pogby nie była jednak w stanie zneutralizować „braku” Pirlo.
Juventus odłącza się sam
O ile neutralizacja pomocy Juventusu była zasługą pierwszej i środkowej linii Barcelony, a tyle atak Włochów sam odłączył się od gry. Przed meczem jednym z najczęściej mówiło się o Carlosie Tévezie, jako głównej broni Juve. Nic dziwnego, podczas dwumeczu z Realem Madryt był on jednym z kluczowych zawodników włoskiej drużyny, zaś jego współpraca z Álvaro Moratą przesądziła o awansie do berlińskiego finału. Tej właśnie współpracy w meczu z Barceloną kompletnie zabrakło. Argentyńczyk i Hiszpan byli ustawieni bardzo daleko od siebie, niemal nie angażując się w grę wzajemną. Statystyka czterech podań wymienionych pomiędzy nimi (po dwa od każdego) mówi sama za siebie. Jeśli już kogoś powinniśmy za to winić, właśnie Téveza, który przeszedł obok meczu. Morata grał aktywniej, bliżej linii bocznej, mądrze wykorzystując wolne przestrzenie, pozostawiane niejednokrotnie na skrzydłach przez obrońców Barçy. Problem leżał w tym, że gdy Hiszpanowi udało się uzyskać przewagę na skrzydle często zmuszony był zwolnić akcję i zakończyć ją wycofaniem piłki, ponieważ Tévez grał dość głęboko cofnięty i (jak pokazują statystyki) zwykle nie mógł zostać adresatem podania. Kolejnym grzechem ataku Juventusu była zbytnia pasywność w grze bez piłki. Ich udział w pressingu był mizerny, w porównaniu do reszty drużyny, która – szczególnie w pierwszej połowie – często wywierała ostrą presję na połowie Barcelony.
O tym, jak ważna jest współpraca pomiędzy tą dwójką, niech świadczy fakt, że to właśnie po odbitym przez ter Stegena strzale Téveza Morata zdobył jedyną bramkę dla Starej Damy. Choć w przypadku tej akcji nie było wiele intencjonalnej współpracy na linii Morata-Tévez, to jednak pokazała ona jak zaabsorbowanie defensywy Barçy przez Argentyńczyka otworzyło pole dla byłego gracza Realu Madryt. W przypadku wyrównującej bramki największa odpowiedzialność za trafienie spoczywa na Gerardzie Piqué, ponieważ to on nie upilnował Téveza i pozwolił mu się odwrócić do strzału.
Messi impact
W tym finale Ligi Mistrzów Messi nie zanotował sakramentalnej bramki, jak miało to miejsce w 2009 i 2011 roku. Nie wywalczył też samodzielnego tytułu króla strzelców turnieju. Ale co z tego, skoro znów udowodnił, że jest najlepszy? Ten sezon przyzwyczaił nas, że obowiązki Argentyńczyka dość mocno się zmieniły. Choć może bardziej właściwym określeniem byłoby powiedzenie, iż stały się bardziej zróżnicowane. W meczu finałowym Lucho przeznaczył jeszcze inną rolę dla Leo Messiego, który zamiast pełnić rolę schodzącego napastnika, znacznie częściej ustawiał się bliżej środka, by w ten sposób dodatkowo wzmocnić środek pola. Barca wyrównała w ten sposób przewagę liczebną Juve w linii pomocy, dzięki czemu mogła utrzymać jeszcze większą kontrolę (Argentyńczyk cały czas starał się być pod grą, szukał sobie miejsca, w meczu najwięcej, bo 99 kontaktów), a w razie potrzeby szybciej przenosić ciężar gry pomiędzy strefami – to ostatnie udawało się dzięki umiejętnym przyspieszeniom Leo połączonym wraz z dryblingami, których udanych zaliczył aż 10 na 16.
Znamienny jest fakt, że piłkarz, którego obrońcy Juventusu spodziewali się na prawym skrzydle pojawił się na pozycji zbliżonej raczej do prawego pomocnika. Nawet jeśli Leo nie był tak widoczny, jak nas do tego przyzwyczaił, to jego występ poniekąd okazał się kwintesencją tego finału w wykonaniu Barcelony – Katalończycy wygrali jako drużyna a Messi pełnił rolę klasycznego team playera. W tym kontekście niezwykle ważna była jego współpraca (pasywna oraz aktywna) z dwoma zawodnikami. Mowa o Rakiticiu oraz Alvesie. W przypadku Chorwata doszło właściwie do zamienienia pozycji z Messim. Rakitić łatał dziurę, która powstawała na prawym skrzydle, gdy Argentyńczyk grał bliżej środka. Podania od Chorwata niemal najczęściej wędrowały właśnie do Messiego (12 takich kombinacji), który odpowiednio – uruchamiał grę, bądź przytrzymywał piłkę.
Współpraca Leo i Daniego Alvesa oraz udział Brazylijczyka w tym meczu to temat na epopeję. Prawy obrońca Barcelony rządził na swojej flance, genialnie współpracował z Ivanem i Leo, bardzo dobrze czytał grę, a w rozegraniu był spokojny i odpowiedzialny (wskazuje na to wykres podań oraz ich kierunek), co spełniało ważną rolę zwłaszcza, gdy Blaugrana decydowała się na defensywne posiadanie.
To właśnie skrzydła okazały się dla Barcelony kluczowe. Wobec zagęszczania środka pola przez Juventus, który grał kompaktowo, zawężając obszar gry, ciężar akcji Barcelony przeniesiony został na skrzydła. Dla Katalończyków to już standard – grę w trójkątach w tej strefie mają opanowaną do perfekcji. Aktywność skrzydeł zmuszała Juve do podwajania, a nawet potrajania krycia w tej strefie, co z kolei tworzyło wolne przestrzenie w środku. W ten sposób ataki Barçy i szybkie zmiany stron zmuszały Włochów do nieustannego ganiania za piłką, za którą często nie mieli szans zdążyć. Wspomniana wyżej bramka Rakiticia była idealnym przykładem takiej akcji. Najpierw przerzut z drugiej strony umożliwił uruchomienie Jordiego Alby i tym samym stworzenie przewagi liczebnej, Neymar łatwo poradził sobie z Bonuccim i oddał piłkę Inieście, który zanotował asystę. W tym wypadku niezwykle ważna była rola Brazylijczyka, który po udanym dryblingu zaabsorbował obrońców Juve, pozostając aktywnym. Dzięki temu Rakiticiowi udało się pozostać niepilnowanym w polu karny, a gdy ten błąd własnej defensywy dostrzegł Paul Pogba było już za późno.Takie zachowanie Neymara było kolejnym aspektem, wypracowującym przewagę dla Barcelony. Brazylijski skrzydłowy oraz Luis Suárez, w szczególności Luis Suárez, bardzo często w taki właśnie sposób kreowali wolne przestrzenie w ataku. Rola napastnika-widmo, który potrafi najpierw absorbować obrońców, otwierając przestrzeń dla kolegów, później zaś nagle samemu wybiec do otwierającego podania, to już znak firmowy Luisito. Jego defensywne umiejętności naprawdę mogą imponować; Suárez zaprezentował je między innymi w drugiej połowie, w momencie gdy Juventus na kwadrans przejął inicjatywę. Urugwajczyk cofnął się wtedy jeszcze bardziej, wspomagając grę obronną i pomagając utrzymać piłkę w bezpiecznej strefie.
Do ataku z obrony
Gdyby finałowy mecz w wykonaniu Barcelony trzeba było podsumować jednym słowem powinno ono brzmieć – równowaga. Pod wodzą Lucho Barça nauczyła się świetnie odnajdywać bilans pomiędzy obroną, a atakiem. W pierwszej połowie Katalończycy umiejętnie modulowali tempo gry, na przemian atakując i podejmując defensywne posiadanie. W drugiej połowie, gdy Juventus przejął większą kontrolę nad spotkaniem, Barcelona cofnęła się znacznie głębiej. To pokazuje też, że Lucho nauczył podopiecznych znacznie bardziej pragmatycznego podejścia do futbolu. Jak to się teraz popularnie mówi “Blaugrana potrafi cierpieć”, prezentować futbol wręcz wyrachowany. Żeby jednak nikogo nie zmylić – w grze obronnej Dumy Katalonii nie ma desperacji, jest za to organizacja, czyli coś, czego przez ostatnie lata praktycznie nie uświadczaliśmy. Dziś, Barca w defensywie nie musi już improwizować, bo każdy wie gdzie się ustawiać, kiedy wychodzić do piłki, a kiedy na nią po prostu poczekać, by jak najdokładniej uprzykrzyć życie rywalom. Właśnie w ten sposób z tyłu zagrali podopieczni Luisa Enrique z Juve.
Umiejętność obrony pod presją dała – paradokslanie – także korzyści ofensywne. Katalończycy mogli w tej sposób częściej i skuteczniej wyprowadzać kontry. Z tych Luis Enrique uczynił jedną z najbardziej zabójczych broni Barcelony. Znamienny jest fakt, że do kontrataków podłączał się nawet Gerard Piqué, który jak wiadomo dysponuje wyjątkowym jak na stopera zmysłem strzeleckim. Podanie od Rakiticia, po którym kataloński obrońca zanotował świetną okazję bramkową, było jedną z mistrzowskich akcji tego meczu, w której Chorwat pokazał prawdziwą klasę. Zarówno głębsza defensywa w drugiej odsłonie gry, jak i zmiany atak – defensywne posiadanie w pierwszej, zapewniły ogromny profit: utrudniły Juventusowi wyprowadzanie kontrataków. Wziąwszy pod uwagę fakt, że drużyna Allegriego w meczach pucharowych preferuje zwykle właśnie ten sposób dążenia do bramki, miało to ogromne znaczenie w zneutralizowaniu zagrożenia.
Juventus jednak również mógł imponować przejściem z ataku do obrony, i vice versa. Włosi zakładali Barcelonie bardzo wysoki pressing, naciskając na linię defensywy i bramkarza. Jednak gdy Katalończykom udało się spod tego pressingu uwolnić Stara Dama momentalnie głęboko się cofała. Szczególnie w pierwszej połowie wyraźny widoczny był podział stref, w których Juventus przechwytywał piłkę – Stara Dama robiła to najczęściej albo na połowie rywala, albo w okolicach własnej szesnastki.
Inteligentną grę Włochów widać było także w destrukcji – ogromna większość fauli sprokurowanych przez Juve miała miejsce w środku pola. Piłkarze Starej Damy reagowali wcześnie, próbując zdusić ataki Barcelony w zarodku, dzięki czemu zmniejszali zarówno ryzyko niepowodzenia interwencji, jak i narażenia się na stały fragment gry we własnej strefie obronnej. W tym aspekcie warto zwrócić uwagę na to jak mądrze faulowali zawodnicy Starej Damy.
Barcelona Luisa Enrique nauczyła się cierpieć. Gdy Allegri wprowadził do gry Fernando Llorente trener Barçy dodał drużynie centymetrów wpuszczając Mathieu. Wpuszczenie na boisko Francuza nie było jednak jedynie neutralizacją Baska. W samej końcówce meczu, pod naporem Juventusu, Barcelona grała nawet przez moment ustawieniem 5-3-2. Tak dalece posunięta adaptacja, względem utrzymywanego przez większość czasu stylu, zapobiegła (nawet przypadkowej) katastrofie w najgorszym możliwym momencie.
Podsumowanie
Barcelona wygrała finał tym, czym wygrała cały sezon: wielowymiarowością i umiejętnością adaptacji do sytuacji. Choć był to mecz znacznie bardziej wyrównany, niż wielu się tego spodziewało, to w rzeczywistości Barça miała pod kontrolą całe spotkanie – nawet w momentach, gdy to Juve przejęło inicjatywę. O wyniku przesądził także Buffon, bowiem bez wielu dobrych interwencji legendarnego bramkarza, Stara Dama prawdopodobnie przegrałaby wyżej. Podsumowaniem tego meczu niech będzie bramka Neymara: w chwili, gdy Juventus próbował wykorzystać swoją ostatnią szansę Barcelona wyszła z kontrą i na sekundy przed gwizdkiem ustaliła wynik. Właśnie tak – walcząc do ostatniej chwili – przechodzi się do historii.