Ma na sobie białą, długą sukienkę. Jest wiosenna niedziela pod Madrytem, niezwykle ważny dzień dla ośmioletniej Amelíi. Niebawem, wraz z całą rodziną, uda się do kościoła i przystąpi do Pierwszej Komunii. Dokonuje ostatnich poprawek, układa białe kwiaty, które odcinają się jasno na tle jej ciemnych włosów. Potem sięga do szuflady i wyjmuje z niej mały, lśniący przedmiot. Wpina go w komunijną sukienkę i już po chwili na jej sercu połyskuje metalowy herb Atlético Madryt. Jest początek maja 1951 roku, niewielkie miasteczko Pinto, na południe od Madrytu. Za dziesięć lat dziewczynka z herbem Atlético na białej sukience, Amelía del Castillo, zostanie pierwszą kobietą w historii Hiszpanii, która trenowała drużynę i zarządzała klubem piłkarskim.
Barcelona, Katalonia
rok 1913
Jest początek kwietnia gdy na katalońskim wybrzeżu pojawia się, jakby znikąd, zjawisko jakiego Hiszpania nigdy jeszcze nie widziała. Nosi imię Helénico Foot-ball Club i można by odnieść wrażenie, że jest jedną z wielu drużyn piłkarskich, które w ostatnich latach w całym kraju wyrastają jak grzyby po deszczu. W rzeczywistości tak też właśnie jest, jednak pewien szczegół w strukturze nowego klubu sprawia, że jest on tworem całkowicie pionierskim.
„Zarząd nowego klubu składa się z następujących członków: prezydent honorowa – doña Carmen Rodríguez Méndez, prezydent – doña Ramona Estellé, wiceprezydent – doña Libertad Pujol, sekretarz – doña María Valls, skarbnik – doña Amparo Estellé, rzecznik – doña Pilar Nebot”.
Helénico FC pierwszy i jedyny klub w Hiszpanii, stworzony i zarządzany przez kobiety, szybko przepadnie w nurcie historii. Jego fenomen odżyje dokładnie za pół wieku, gdy młodziutka Amelía wkroczy do piłkarskiego świata i postawi go na głowie.
Meli
Pinto, Madryt
rok 1961
– Meli, do ciebie!
Szczupła siedemnastolatka wybiega do podania na skrzydło. Jest początek lat sześćdziesiątych. Kobiety w Hiszpanii nie mogą podpisać prawnie obowiązującej umowy. Nie mogą uzyskać prawa jazdy ani otworzyć konta w banku bez pozwolenia męża. Złożenie pozwu o rozwód także leży wyłącznie w gestii mężczyzny. Meli, jak wołają na Amelíę del Castillo koledzy z drużyny, marzy o tym by zostać trenerem piłkarskim. To marzenie towarzyszy jej od czternastego roku życia, od momentu, gdy wraz z koleżanką udała się do Madrytu by znaleźć pracę w zakładzie fryzjerskim. Wtedy po raz pierwszy odwiedziła stolicę i na własne oczy zobaczyła Estadio Metropolitano, siedzibę jej ukochanego Atlético Madryt. To wspomnienie nie opuści jej do końca życia. W tej chwili jednak Amelía nie myśli o przyszłości, jedyne co na nią czeka to podana na dobieg futbolówka, którą musi doścignąć.
Gdy mecz pomiędzy prowizorycznymi ekipami z osiedla dobiegnie końca Meli wraz ze swoją drużyną, która zawsze gra w tym samym składzie, pójdzie świętować do baru. Amelía nie jest tam mile widziana, ale nie dlatego, że nie skończyła jeszcze osiemnastu lat. W rzeczywistości nikt z ich drużyny nie jest jeszcze pełnoletni, zaś Meli jest spośród nich najstarsza. Samotna kobieta, która wychodzi z kolegami do baru jest widokiem niecodziennym i niepożądanym. Jednak przyjaciele z boisk Pinto nie przejmują się tym; mówią o Amelíi w formie męskiej, próbując ukryć, że jest dziewczyną. Karkołomne zadanie. Młodziutka zawodniczka o ciemnorudych włosach, czarnych oczach i niepodważalnej urodzie w żadnym stopniu nie przypomina mężczyzny. Właściciel baru nie daje się nabrać ani przez chwilę, ale przymyka oko. Nie ma zamiaru robić problemów dzieciakom. Śmiech, postukiwanie szkła. Ich bezimienna drużyna jest najlepsza w Pinto, okazji do świętowania nigdy nie brakuje. Koledzy z boiska to jedyne towarzystwo Amelíi, już jakiś czas temu rodzice jej przyjaciółek zabronili im spotykać się z Meli. Taka dziewczyna nie jest dla nich właściwym towarzystwem. W czasach, w których nieliczne kobiety, decydujące się usiąść za kierownicą w pełni liczą się z tym, że zostaną nazwane kurwami, Amelía jest zjawiskiem nieakceptowalnym.
Strzała z Pinto
Getafe, Madryt
rok 1961
Gdy masz siedemnaście lat wydaje się, że możesz dokonać wszystkiego. Właściwie… dlaczego nie?
Frente de Juventudes, młodzieżówka Falangi, tworzy w Getafe nieoficjalną ligę. Zapisują się do niej amatorskie drużyny z południa Madrytu i pobliskich miasteczek. Takich jak Pinto. Na pierwszy rzut oka nie ma szans by ekipa Meli mogła wziąć udział w tych rozgrywkach. Amatorski klub musi prowadzić osoba pełnoletnia. Przede wszystkim jednak drużyna z osiedla podmadryckiego miasteczka nie ma jeszcze klubu, jednak czy taki szczegół może być problemem, gdy ma się siedemnaście lat? Wszystko zajmuje zaledwie jedno popołudnie, nie ma się nad czym zastanawiać. W ten sposób, w pobliskim barze, powstaje Flecha de Pinto, Strzała z Pinto, nowy klub o nazwie w takim samym stopniu pełnej entuzjazmu, co patosu. Dwie rzeczy nie budzą najmniejszych wątpliwości. Meli nie będzie mogła już grać, nie w rozgrywkach, nawet jeśli są one nieoficjalne. Drugą kwestią jest to, kto zostanie osobą odpowiedzialną za klub. Oczywiście, to musi być Amelía. W końcu jedynie ona, spośród całej ekipy, ma już skończonych osiemnaście lat.
Rytmiczny stukot kół po szynach niesie ich do Getafe. Jak co tydzień jadą na mecz. Podróżują pociągiem, ale nie stać ich na bilet. W końcu mają teraz ważniejsze wydatki, jak buty czy stroje. Kto by szukał pieniędzy, gdy można wsiąść do ostatniego wagonu i postawić kogoś na czatach, bo ostrzegł w porę, gdy zbliży się kontroler? Wtedy, jedno po drugim, zeskakują z pociągu i przetaczają się po stoku. Wagony do Getafe ciągną się w ślimaczym tempie. Będzie parę siniaków, wiązanka wyzwisk posłanych przez kontrolera i długie oczekiwanie na kolejny pociąg. I co z tego? Mają po siedemnaście lat, właśnie założyli klub i jadą do stolicy spełniać swoje marzenia. Żadna chwila nie będzie lepsza niż ta, gdy wyskakują z pociągu, przetaczają się po suchej trawie a ich tętnice rozrywa adrenalina. A może jednak… ?
***
Nikt nie spodziewał się, że ADASA Pinto, wiodący klub podmadryckiego miasteczka, zbankrutuje i zwolni miejsce w lidze regionalnej. Tragedia jednej drużyny otwiera drzwi drugiej i Flecha de Pinto debiutuje w oficjalnych rozgrywkach, jednak już nie pod tą nazwą. Jest 15 października 1963 roku, klub Amelíi, tak – nikt nie ma wątpliwości, że to jej klub, zostaje oficjalnie zarejestrowany przez madrycką federację piłkarską. Gdy przychodzi do wyboru nazwy dziewczyna wie, że ta drużyna powinna nosić imię jej ukochanego klubu, tego którego herb wpięła wiele lat temu w komunijną sukienkę. Atlético Pinto, o tak… brzmi idealnie. Amelía del Castillo składa krótki podpis i w ten sposób, mając dwadzieścia lat, zostaje pierwszą w historii kobietą sprawującą funkcję prezydenta i trenera klubu piłkarskiego.
„Kochany panie prezydencie Calderón…”
Arganzuela, Madryt
rok 1963
Pióro Amelíi zawisa bezwładnie nad papierem. Moment bezruchu sprawia, że kropla atramentu spada na kartkę i rozpryskuje się na tekście. Meli mnie ledwie rozpoczęty list w kulę i wyrzuca do kosza. Dziewczyna waha się zanim wyciągnie kolejną kartkę. To, co robi prawdopodobnie nie ma najmniejszego sensu ani szans na powodzenie. Jednak finansowa rzeczywistość profesjonalnego futbolu postawiła Atlético Pinto pod ścianą i kobieta nie ma innego wyjścia jak udać się na poszukiwanie pomocy. Czy jednak jest sens pisać do don Vicente Calderóna, prezydenta Rojiblancos? Amelía chce poprosić go by wykupił kilka losów na loterię, z której dochód ma być przekazany na utrzymanie Atlético Pinto. Do wylosowania jest aparat fotograficzny. Klubowi brakuje na wszystko: stroje, piłki, buty i paliwo do ciężarówki, którą jeżdżą na mecze wyjazdowe. Fakt, że Amelía pracuje na wszystkich frontach – jest nie tylko trenerem, prezydentem i delegatem, przygotowuje też stroje i sprzęt a nawet kosi murawę – fakt, że to wszystko przejęła na swoje barki tylko nieznacznie poprawił sytuację ekonomiczną młodego klubu. Dziewczyna obawia się, że historia Pinto zakończy się, zanim na dobre się rozpoczęła. Jej wahanie trwa krótko. Gdy przykłada pióro do papieru i po raz kolejny rozpoczyna list do don Calderóna nie spodziewa się, że już za kilka dni otrzyma od niego odpowiedź. Z zaproszeniem.
***
Powietrze, przepojone dymem z nieodłącznego cygara, opalizuje jasnym błękitem. Ten fakt jako pierwszy dociera do Amelíi, gdy przekracza ona próg gabinetu don Vicente. Później dostrzega brązowe meble, jasne zasłony i stojące na biurku zdjęcie młodego mężczyzny podnoszącego do góry dziecko. Prawdopodobnie syna. Dopiero na końcu skupia wzrok na siedzącym za biurkiem człowieku. Mimo upływu czasu nie sposób nie poznać, że to właśnie on znajduje się na fotografii z dzieckiem. Don Vicente Calderón, prezydent Atlético Madryt. Z uśmiechem zaprasza ją, by usiadła. Meli siada i wygładza dłońmi jasną sukienkę. Zdążyła już przywyknąć do tego, że na treningi zawsze zakłada czarne spodnie i jasny sweter. Chyba, że Pinto gra mecz, wtedy zmienia go na białą bluzkę – to jej oficjalny strój. Teraz nie czuje się swobodnie i to nie tylko z powodu ubioru.
– Amelía del Castillo, prowadzę Atlético Pinto. Przyszłam w sprawie tej loterii…
Podniesiona dłoń don Vicente szybko ją ucisza.
– Wykupimy losy – oznajmia i zaczyna coś pisać.
Przez moment Meli ma wrażenie, że Calderón zupełnie zapomniał o jej obecności. Po chwili jednak kartka zapisana przez don Vicente wędruje w jej ręce.
– Niech pójdzie pani pod ten adres – mówi prezydent Atleti. – Stamtąd bierzemy stroje dla naszej drużyny. Proszę pokazać ten list i dadzą pani pełne wyposażenie. Koszulki, spodenki, buty… kiedy tylko będziecie potrzebować. Macie w składzie jakichś kontuzjowanych zawodników?
– Tak… – szybkość obrotu spraw nie pozwoliła jeszcze Amelíi otrząsnąć się ze zdziwienia.
– Przyślij ich do nas. Zajmie się nimi doktor Ibáñez.
***
Od tamtego dnia don Vicente Calderón zostaje ojcem chrzestnym Atlético Pinto. Dba by klubowi Amelíi nie brakowało niczego. Nie tylko strojów i opieki medycznej. Prezydent Atleti składa zamówienie na ekrany, którymi udaje się zabudować boisko, na którym gra Pinto. Zamknięty stadion przez wiele lat będzie marzeniem Amelíi. To nie było jej ostatnie spotkanie w biurze Calderóna, od tamtej chwili często będzie odwiedzać to miejsce. Do tego stopnia, że członkowie zarządu Atleti zaczynają ją traktować jako jedną z nich. Po wielu latach faktycznie nią zostanie, gdy będzie zmuszona opuścić Pinto podejmie pracę w Atlético Madryt. To dwa kluby jej życia o tym samym imieniu.
I piękna, i bestia
Pinto, Madryt
rok 1965
„Piękna dwudziestodwulatka, pierwsza i jedyna kobieta na świecie sprawująca funkcję trenera”.
Jednak nie jest tak do końca. Amelía nigdy nie ukończyła kursu trenerskiego, przepisy nie pozwalały na to, by kobieta uzyskała licencję. Mimo to, Eusebio Marciel, kierujący madryckim kolegium trenerskim, umożliwił jej uczestnictwo w zajęciach na zasadzie wolnego słuchacza. Jedyne czego jej brakuje to dokument, ale to nie ma znaczenia, bo piłkarski świat się w niej zakochał. Machina uruchomiona przez Calderóna ruszyła pełną parą, teraz Meli nie boi się już zapukać do żadnych drzwi. A one otwierają się przed nią, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Uzyskała pomoc od największych drużyn z Madrytu, nie tylko Atleti, ale też Realu Madryt i Rayo Vallecano. Atlético Pinto to jedyna drużyna, którą uwielbiają wszyscy w stolicy, niezależnie od klubowych barw. To samo dotyczy federacji piłkarskich, zarówno madryckiej, jak i krajowej. Pinto, ukochane i uwielbiane przez cały futbolowy świat, swój pierwszy oficjalny sezon zakończy na czwartej lokacie.
– Bariery do pokonania? – dziwi się Meli. – Nie było żadnych barier. Ze wszystkich stron otaczała nas jedynie miłość i szacunek.
Atlético Pinto rośnie w siłę, ale jego trener i prezydent staje się prawdziwym medialnym hitem. Nagle wszyscy chcą przeprowadzić z nią wywiad, sfotografować ją i umieścić na okładce. Zgłasza się do niej nawet amerykańska telewizja CBS. Pierwsza kobieta-trener na świecie elektryzuje media.
„Trener, który ma na imię Amelía”. „Jedyna kobieta-trener na świecie”. „Hiszpańska dziewczyna jest pierwszą i jedyną kobietą, która trenuje klub piłkarski”. „Amelía del Castillo – trener, założycielka, prezydent, delegat, skarbnik…”.
Prasa ją kocha, jednak chwilami dziennikarzom trudno jest zmienić stare nawyki.
– Jesteś zamężna?
– Nie. Mam narzeczonego, ale wolałabym nie rozmawiać na ten temat. Moje życie prywatne nie ma nic wspólnego z pracą.
Wydaje się, że właśnie ten męski świat – w który przebojem wkroczyła, w którym jej obecność tak bardzo zaszokowała ówczesne społeczeństwo – przyjął ją najzwyczajniej. „Traktowali mnie po prostu jak jedną z nich”. Pełne machismo środowisko piłki nożnej, do dziś oskarżane o szowinizm, przyjęło Amelíę jak swoją.
Świat jest pełen sukinsynów
Pinto, Madryt
1975
Gil de la Serna, prezydent madryckiej federacji piłkarskiej, przez dłuższy czas patrzy na leżący przed nim dokument. W końcu odrywa od niego wzrok i spogląda na siedzącą przed nim kobietę. Zdecydowanym gestem przesuwa kartkę w jej kierunku.
– Wiesz, że tego nie przyjmę, Amelío. Nawet gdybym tego chciał nie mógłbym przyjąć dymisji, która została podpisana pod przymusem.
Amelía del Castillo nie odpowiada. Bez ruchu i bez słowa siedzi w gabinecie De la Serny, podczas gdy jeszcze dzień wcześniej…
***
…Niedzielny poranek w Pinto. Pogoda jest piękna i wszystko wydaje się tryskać optymizmem. Ale nie dla niej. Amelía siedzi przy barze, na wysokim stołku i jednym palcem, drżącym ruchem, wykręca numer do prezydenta Getafe.
– Cecilio? Tu Amelía. Proszę cię, przyjedź po mnie. Nie jestem w stanie sama wrócić do domu. Tak. Tak, podpisałam.
Odkłada słuchawkę i zamawia następną kolejkę. I tak nie pomoże ale musi jakoś przetrwać do chwili, gdy Palencia przyjedzie ją stąd zabrać. Tego dnia, po dwunastu latach od chwili założenia Atlético Pinto, Amelía podała się do dymisji…
***
Z roku na rok Pinto stawało się coraz silniejsze. Nie było już tylko ciekawostką, grupą chłopców, którzy grali pod wodzą kobiety. Jakiś czas temu Amelía zrezygnowała z samodzielnego trenowania i zatrudniła szkoleniowca, skupiając się na prowadzeniu klubu. Sprawy przybierają coraz szybsze tempo, zarząd się rozrasta i Atlético Pinto zaczyna zrzeszać socios. Dopiero w tym momencie wszystko zaczyna się komplikować. Burmistrzowi Pinto, ostatniemu przed wyborami po śmierci generała Franco i zmianie systemu, nie podoba się funkcja, jaką sprawuje Amelía. To nie jest sprawa dla kobiet. Prezydent Pinto zostaje wezwana do ratusza, gdzie słyszy, że dla dobra klubu powinna złożyć dymisję. Mimo że jej rezygnacja nie zostaje przyjęta przez De la Sernę, z powodu tego, że nie była dobrowolna, burmistrz Pinto nie rezygnuje z planu pozbawienia jej stanowiska. Stawia sprawę jasno: jeśli Amelía nie ustąpi gmina zacznie oficjalnie sponsorować inną drużynę z miasta, która niebawem zajmie miejsce Atlético Pinto w regionalnych rozgrywkach. To byłby wyrok dla klubu. W końcu prezydent madryckiej federacji ustępuje i w efekcie rozpaczliwych próśb przyjmuje rezygnację Amelíi.
– Atlético Pinto nie może umrzeć. Już wolę odejść z klubu.
I tak też się dzieje.
Oba tak samo
Pinto, Madryt
rok 2013
Całe swoje życie poświęciła futbolowi. Teraz, gdy jest już staruszką w jej domu wciąż roi się od szalików, piłek, zdjęć… Niemal nieustannie włączony telewizor pokazuje mecz. Ogląda ligę hiszpańską, wszystkie drużyny – bez wyjątku. Czasem towarzyszy jej w tym mąż albo córki. Woli Barçę od Madrytu, Messiego od Cristiano i Guardiolę od Mourinho, ale to dla niej szczegóły. Najważniejsze jest Atlético, to z Pinto, i to z Madrytu. Uwielbia Diego Simeone, jego charakter, który jej zdaniem, Argentyńczyk przekazuje całemu Atleti. Drużynie, grającej teraz na Vicente Calderón, stadionie imienia człowieka, będącego dla niej jak ojciec. Dziś jej imię także widnieje w nazwie obiektu. Estadio Amelía del Castillo, wymarzony przez Meli zamknięty stadion dla Atlético Pinto. Kto by pomyślał, wtedy, mając siedemnaście lat, że to wszystko się uda? Że klub, założony przez grupę dzieciaków i jedną niepokorną dziewczynę skończy pół wieku i uczci to rozgrywając mecz z Atlético Madryt?
– Marzę, by Atlético Pinto istniało przez kolejnych pięćdziesiąt lat. Ja tego nie zobaczę, bo już teraz jestem stara, ale to moje marzenie.
Poprawia na szyi czerwono-czarny szalik Pinto. Rojinegros, ponieważ Rojiblancos to Atleti. Atlético Pinto i Atlético Madryt?
– Kochałam je zawsze tak samo. Pierwszy z nich był dla mnie ja dziecko a Atleti to… Atleti.