
Niedawno Polskę odwiedziła kolejna postać związana z La Liga. Wykorzystaliśmy tę okazję i zapytaliśmy Lucasa Alcaraza, byłego trenera Levante, kilku innych andaluzyjskich klubów, a przede wszystkim jego ukochanej Granady, o doświadczenia z najlepszą ligą świata.
To dość nietypowe okoliczności, że widzimy się w Warszawie. Co pana tu sprowadza?
Przyjechałem podzielić się swoimi doświadczeniami ze szkółką Polish Soccer Skills. Zaprosili mnie na konferencję trenerów w Zakopanem, gdzie przez kilka dni trenerzy zdobywali wiedzę, uczestnicząc w ciekawych seminariach. Mój wykład dotyczył metodologii pracy w klubach Primera División, którą miałem okazję poznać pracując w Levante, Granadzie czy Almerii. Wydaje mi się, że to cenne informacje dla fachowców z kraju, który się rozwija i dąży do najlepszych w świecie futbolu, tym bardziej patrząc na siłę i marę hiszpańskiej piłki. Byłem pod wrażeniem tego, co tu zastałem w Polish Soccer Skills – organizacja na najwyższym poziomie, oryginalne i nowatorskie podejście oraz przede wszystkim pionerski projekt pomagający młodym piłkarzom pracować nad detalami. Trenerzy z pierwszej ręki mogli się dowiedzieć, jak pracujemy w Hiszpanii. Macie tutaj wszystko, by z każdym rokiem znaczyć coraz więcej w futbolu – mówię to na podstawie organizacji i struktury PSS. I wasz kraj również mi się spodobał, bo to moja pierwsza wizyta w Polsce. Zakopane jest fantastyczne, choć słyszałem, że zjeżdża się tam połowa Polski (śmiech). Przyjechałem dzięki Antonio Barei, czyli dyrektorowi sportowemu PSS. Poznaliśmy się w Granadzie, szkolił też trenerów dla Hiszpańskiej Królewskiej Federacji, to człowiek o ciekawym spojrzeniu na futbol.
– Zawstydzę się zaraz – dopowiada ze śmiechem Antonio, który kolejny raz uczestniczył w obozach dla trenerów.
I czego mogli się dowiedzieć z wykładu?
Skupiłem się na pracy z młodymi piłkarzami i ich procesie rozwoju. Nie bez powodu szkolimy aż tylu zdolnych piłkarzy, dzięki czemu hiszpańskie młodzieżówki odnoszą sukcesy. Nie da się błyskawicznie streścić konferencji, bo to wiele zależnych od siebie wątków. Zwracałem uwagę, żeby z szacunkiem i wyrozumiałością odnosić się do piłkarzy, którzy w różnym tempie uczą się i łapią nowe rzeczy. Nie wolno skreślać kogoś albo zniechęcać na podstawie tego, że jego koledzy szybciej przyswoili sobie pewne aspekty. Możliwe, że ten uczący się wolniej jeszcze ich przerośnie w świadomości. Nie masz pewności, że najlepszy dwunastolatek w zespole jest najlepszym kandydatem do gry w dorosłej piłce. Dalej… chodzi też o zachęcanie młodych do samodzielności i podejmowania najróżniejszych decyzji. Muszą uczyć się brać odpowiedzialność i dostrzegać, że warto szukać różnych wariantów. I tu dochodzimy do teorii, że błąd jest podstawą do rozwoju i przyswajania informacji. Z czego możemy się uczyć i wyciągać wnioski? Z naszych pomyłek. Każda wpadka to materiał do rozwoju. Liczy się reakcja na błędy.
Przejdę do wątku Sisiego, który ostatnie pół roku spędził w byłym mistrzu Polski Lechu Poznań. U pana był podstawowym skrzydłowym w Recreativo Huelva, mówiono, że ma potencjał na miarę Davida Silvy, a tu przesiedział pół roku na ławce rezerwowych. Wraca do Hiszpanii z podkulonym ogonem. Co się stało?
Choć jest otwartym człowiekiem z szerokimi horyzontami, nie mógł się zaadaptować. Przede wszystkim jednak kontuzje nie pozwoliły mu rozwinąć skrzydeł. Pół roku w Polsce może być dla niego dużym ciosem mentalnym, bo spodziewał się, że uda mu się odbudować. Zdrowie zrobiło swoje…
Pracowaliśmy razem przez rok w sezonie 2008/09. Byłem entuzjastą tego transferu, bo grał wówczas w reprezentacji do lat U-21, czyli bezpośrednim zapleczu dorosłej kadry. Na takich młodych, utalentowanych piłkarzach jak on chciałem oprzeć zespół, ale ostatecznie spadliśmy z ligi. Naturalnym kierunkiem rozwoju dla Sisiego miało być zbieranie doświadczenia w Primera División, a w pewnym czasie awans do dorosłej reprezentacji. Ufałem mu, ale oczekiwania były większe niż rzeczywistość. Miał naprawdę dużo talentu. Przychodził jako piłkarz, dla którego zabrakło miejsca w Valencii naszpikowanej świetnymi piłkarzami. Ale również nie dopisywało mu zdrowie… przynajmniej dwa miesiące stracił przez wirusa zapalenia wątroby typu A. Nie mógł złapać regularności ani zrobić skoku jakościowego. Zboczył ze ścieżki, którą wszyscy mu wróżyli. Przykro słuchać, że teraz mu się nie wiedzie. Miał wystarczająco jakości, błysku, by zrobić karierę. Czasem tak bywa w futbolu.
Kto był najlepszym piłkarzem, z którym pan pracował?
Było ich naprawdę wielu. Jeison Murillo, który dziś gra w Interze czy też Yacine Brahimi obecnie występujący w Porto. Przed nimi szansa na wielkie rzeczy. Wielką jakość prezentował też Youssef El-Arabi, ale od kilku lat nie rusza się z Granady. Miło wspominam Yossiego Benayouna – wspaniała technika, trafił przecież do Liverpoolu, Chelsea czy Arsenalu, słabo to wygląda? Trudno wybrać tylko jednego. Podałem tylko przykłady, ale pracując w zawodzie 20 lat, przewija się mnóstwo zdolnych chłopaków. Co roku 25 piłkarzy w kadrze, każdego można rozebrać na czynniki pierwsze, trudno wybrać jednego.
Dziś widzimy się w Polsce, kilka lat wcześniej pracował pan w greckim Arisie Saloniki. Co dają trenerowi takie zagraniczne wyjazdy?
Wydaje mi się, że w każdym kraju poznajesz inną kulturę gry, podejście do sportu, inne style futbolu. Coś, co jest dla lokalnych ludzi naturalne, a patrząc na to z boku, dostrzegasz nowości. Uczysz się też komunikacji, innej mentalności, walczysz z barierę językową – to szereg wyzwań, które są na twojej drodze. Ale to nie tylko wyjazdy, sporo o innych krajach dowiedziałem się, pracując po prostu w Hiszpanii. Trenowałem zawodników z najróżniejszych krajów, z najdziwniejszych zakątków, więc wtedy też uczysz się, jak możesz do niego podejść, czego oczekuje, jak traktować piłkarza, żeby nie wytworzyć zbędnych zgrzytów, które ominęlibyście, mając identyczną świadomość kulturową. Nauczyłem się, że zupełnie inaczej ludzie z innych krajów odbierają twoje pomysły, dlatego trochę mi zajęło, żeby pojąć, jak tłumaczyć swoją filozofię i przekonywać do niej obcokrajowców. To przede wszystkim szukanie porozumień i zrozumienie innych.
Ostatnio, czyli sezon wcześniej, był pan szkoleniowcem Levante. Co poszło nie tak?
Przejąłem zespół w dziewiątej kolejce sezonu 2014/15 po José Luisie Mendilibarze. Uciekliśmy ze strefy spadkowej, potem na moment do niej wróciliśmy, to była walka do ostatniej kolejki o utrzymanie w lidze, w końcu udało nam się z dwupunktową przewagą nad czerwoną strefą. Ostatecznie bezpieczna granica była większa, bo za problemy finansowe spadło Elche. Wydawało mi się, że stworzyliśmy fajny zespół, który połączyło gonienie za punktami. Docenialiśmy każdą zdobycz. W następnym sezonie zaczęliśmy z trudnym, fatalnym terminarzem. Barcelona, Real Madryt, Sevilla, Celta Vigo, Villarreal… rezultaty nie mogły być dobre, wygraliśmy tylko jeden mecz, a zarząd zdecydował się umyć ręce, zwalniając trenera. To był trudny moment w zespole, znacznie trudniejszy niż sprowadzenie go do kalendarza.
A w Granadzie jeszcze wcześniej?
Utrzymaliśmy się na kolejkę przed końcem sezonu, ale zrezygnowałem z pracy. Przeżyliśmy wiele trudnych chwil, lecz graliśmy dobrze. Ogłosiłem pożegnanie, gdy zapewniliśmy sobie pozostanie w lidze. To była przyjemność pracy – mówię to jako trener i kibic Granady – lecz zespół potrzebował nowej twarzy i wyrazu. Czułem, że coś się skończyło i nie chciałem korzystać z chwilowej fali radości. Jestem jednak człowiekiem stamtąd, w Granadzie się wychowałem i zawsze chętnie wrócę do klubu, który mam w sercu.
Nie ma co do tego wracać. Oczekiwania były znacznie większe, ktoś napominał nawet o europejskich pucharach, wspólnie ustaliliśmy, że coś nie zagrało. Nie zostałem zwolniony.
Mieszka pan nadal w Granadzie?
Nie, zostaliśmy z rodziną w Walencji, gdzie już trochę się zaaklimatyzowaliśmy. Dzieci chodzą do szkoły, nie ma co robić im rewolucji, skoro wszyscy czujemy się dobrze. Ale Granadę koniecznie musisz odwiedzić – przepiękne miejsce!
Walencja również cudowna, ale w Andaluzji wolę Sewillę.
Nawet tak nie mów… musisz pojechać.
Pan należy do tej grupy trenerów, którzy nie powąchali wcześniej zapachu szatni. Słyszałem, że na bycie trenerem był pan zdecydowany jako czternastolatek.
Masz słabe źródła.
Jak to?
Miałem wtedy dwanaście lat (śmiech). Nie myślałem sobie, że będę profesjonalistą, ale założyłem, że chcę to robić w przyszłości. Wiedziałem, że znam się na fachu, mimo młodego wieku, więc od tamtej pory cały czas powiększałem zasoby wiedzy. I udało się zrealizować marzenia.
Łatwiej było się dostać tam, gdzie chciałem jako trener niż jako piłkarz. To pańskie słowa.
Łączyłem obie profesje, ale zawsze czułem, że bardziej pisana jest mi trenerka. Zacząłem pracować już jako 29-latek.
Co jest największym wyzwaniem w pracy trenerskiej?
Wydaje mi się, że cały czas oczekujesz od siebie więcej i czasem trudno temu sprostać. Polepszanie swojej pracy z każdym tygodniem – to jest najtrudniejsze. Każda wpadka jest odbierana jako twoja duża porażka i wypalanie się. Myślisz, że masz więcej wiedzy, ale utrzymywanie zespołu na dobrym poziomie i oczekiwanie coraz więcej – to potrafią najlepsi. Stabilizacja i rozwój, z tym w dłuższej perspektywie najtrudniej walczyć. Inaczej jest na krótką metę.
Wyczytałem, że wielki wpływ na pańską etykę pracy i styl bycia miał ojciec-polityk. Poza tym pisarz i czynny działacz w Komunistycznej Partii Andaluzji.
To nieprawda, jeżeli chodzi o pracę. Futbol i polityka nigdy nie idą w parze. Mamy swój układ – ja nigdy nie mówię o polityce, on nigdy nie wchodzi w sprawy futbolu. I tak jest uczciwie, bo na tym się znamy.
[Spoglądamy na telewizję, gdzie Polsat nadaje raport z treningów reprezentacji Polski. W roli eksperta wypowiada się Jerzy Dudek]O, Dudek czym się zajmuje w tej reprezentacji?
Jedynie wypowiada się w roli eksperta. Właśnie, temat na czasie. Co może pan powiedzieć o polskiej reprezentacji?
Nie obserwowałem Polski jako zespołu zbyt często, znacznie więcej mogę powiedzieć o indywidualnościach. Kiedy jednak oglądałem mecze Polaków, od razu zwróciłem uwagę na przygotowanie fizyczne. Macie ambitnych, walecznych, wybieganych piłkarzy. A w kraju widzę duże perspektywy na rozwój i wzrastanie pozycji w europejskiej piłce, chociażby patrząc po metodach szkolenia, jakie zobaczyłem.
Jeszcze jakieś przemyślenia?
Spodobał mi się pewien piłkarz, grający w środku pola właśnie z Krychowiakiem. To był mecz około rok temu, niezbyt wysoki, ale bardzo ruchliwy, dynamiczny, ciekawie poruszający się z piłką przy nodze. Od razu spodobał mi się jego styl, takiego piłkarza szukałem, powiedziałem wówczas skautom, żeby zwrócili na niego uwagę, bo to dobry materiał na transfer.
O kogo dokładnie chodziło?
Nie pamiętam, jak się nazywał. Wiesz, że z tymi waszymi nazwiskami nie jest mi łatwo. Największa gazeta nazywa się przecież P-R-Z… nie wymówię.
Przegląd Sportowy. Wróćmy jednak do tego pomocnika – czy to Karol Linetty?
Nie, Linetty nie.
Może w takim razie Krzysztof Mączyński z Wisły Kraków?
Tak jest, pomocnik Wisły Kraków. O piłkarza z Krakowa mi chodziło. W takim razie Mączyński, bardzo inteligentny i świadomy. Co się z nim dzieje?
Walczy o wyjazd na Euro 2016 i miejsce w pierwszym składzie. Jest faworytem trenera, ale miał trochę problemów mięśniowych.
Dobrze wiedzieć. Naprawdę dobry zawodnik. Kiedy zobaczyłem go, powiedziałem od razu, że chciałbym mieć go u siebie w Levante. To jednak nie takie proste, bo tam rzadko ryzykuje się z zagranicznymi transferami, jeśli ktoś nie ma marki w Hiszpanii. Ponadto celowaliśmy w bezgotówkowe wzmocnienia. Ale przydałby się piłkarz o takiej specyfice.
Prym w kadrze wiedzie Krychowiak, który błyskawicznie zrobił furorę w Hiszpanii.
Piłkarz, który jest teraźniejszością w europejskiej piłce, ale ma papiery na szybki awans. Przyszłość stoi przed nim otworem. Jest o kroczek od najlepszych defensywnych pomocników świata. Jego fenomen wykracza daleko poza boisko, łatwo adaptuje się w nowym środowisku, od razu potrafi sobie zaskarbić sympatię kibiców. A jeżeli chodzi o grę – ma duży potencjał, jest skuteczny, świetnie czyta grę i – czego nie ma każdy dobry piłkarz – rozumie grę. Nie dziwię się, że dla Emery’ego jest takim skarbem, skoro rozumie, na czym polega piłka nożna. Dziś to dla Sevilli fundament – asekuracja i odbiór na najwyższym poziomie. Mówię zawsze, że pochłania gigantyczną część boiska.
Sevilla obroniła Ligę Europy, ale czy to był zespół lepszy niż przed rokiem? Mam wątpliwości.
Przeszli małą rewolucję i nikt nie wiedział, na co będzie ich stać. Nie można powiedzieć, że grają gorzej, skoro osiągają taki sukces. Może nie było to atrakcyjne dla oka, lecz rozwinęli się taktycznie. Emery to doskonały analityk.
Co myśli o pan powołaniach Vicente del Bosque? Coś należałoby zmienić?
Ma kłopot bogactwa i wiele możliwości wyboru. Każdy trener powołałby inaczej i zawsze mówilibyśmy o kontrowersji, bo ktoś uznany zostałby na lodzie. Miejsc jest mniej niż świetnych piłkarzy. Wszystko zależy od stylu gry, jaki chcesz proponować, ale selekcjoner pokazał, że nie bez powodu to on dobiera reprezentację. Jest wielu piłkarzy takich jak Gabi, którzy nigdy nie zagrali w kadrze, a przecież są czołówką na swojej pozycji. O takich mówi się, że graliby wszędzie, tylko nie w naszej kadrze.
Zatem Hiszpanie wygrają?
Konkurencja jest duża, ale dlaczego nie? Są przecież w gronie faworytów. Śmiało mogą nawiązać do sukcesów z poprzednich mistrzostw Europy czy mundialu. Futbol klubowy pokazuje, że walczymy o największe sukcesy.
Wyobraźmy sobie, że pan jest selekcjonerem. Jaka jedenastka wybiega na pierwszy mecz?
Bufff! To nie takie proste… musiałbym ich wszystkich zobaczyć w treningu, poznać lepiej od strony mentalnej, dopiero potem mógłbym wybierać spośród tylu wspaniałych piłkarzy.
Bardzo dziękuję za spotkanie. Zapraszamy częściej do Polski.
Opowiedz mi trochę o poziomie polskiej piłki, a może mnie przekonasz (śmiech).