4 lipca 1993, Guayaquil. Po dwóch golach Gabriela Batistuty Argentyna pokonuje Meksyk 2:1 w finale ekwadorskiej Copa América. Od tego dnia nad La Platę nie trafiło już żadne cenne, piłkarskie trofeum. Od 22 lat kibice Albicelestes muszą zadowalać się sukcesami kadry U-20, lub olimpijskiej. Kilka razy było już blisko, drodze najczęściej stawała Brazylia lub Niemcy. Czasami też sami Argentyńczycy rzucali sobie kłody pod nogi.
Ostatnim trenerem, który wygrał z Argentyną Copa América był Alfio Basile, dziś już na trenerskiej emeryturze ze względu na stan zdrowia (bynajmniej nie ducha!). Potem z tym samym trenerem, oraz odkurzonym, dawno nie widzianym w błękitno-białym trykocie Diego Maradoną, Albicelestes polecieli na mundial do USA. Wiadomo jak skończyła się ta historia. Po meczu z Grecją Diego zszedł trzymany za rękę przez pielęgniarkę na badanie antydopingowe. Wraz z nim poszły sobie wtedy też wszystkie nadzieje na kolejne mistrzostwo świata. Pewnie nie ma to żadnego związku, ale to chyba symboliczne, że od kiedy Maradona oficjalnie przestał grać w reprezentacji, ta przez 20 lat nie potrafiła wygrać na Copa América nawet z rezerwami Brazylii. Wiemy jak wyglądały biało-niebieskie klęski na kolejnych mundialach: geniusz Bergkampa, fatum Bielsy i oczywiście ci przeklęci Niemcy. Ale jak to możliwe, że Argentyna nie wygrała żadnej z siedmiu następnych edycji mistrzostw kontynentu?
1995, Urugwaj
Po klęsce w Stanach reprezentację przejął Daniel Passarella. Zaczął budować drużynę z myślą o eliminacjach do MŚ 1998. Pojawiły się nowe nazwiska, do głosu doszło nowe, niezwykle utalentowane – jak poprzednie i następne – pokolenie argentyńskich piłkarzy: Ayala, Zanetti, Gallardo, Ortega. Nie obyło się bez kontrowersji, bo Passarella rządził twardą ręką, a w głowie siedziało mu wiele głupich pomysłów. Zrezygnował z Claudio Caniggii, z Batistutą pozostawał w kiepskich stosunkach z powodu niesnasek jeszcze z czasów gry Batigola w River. Największą krytykę nowy selekcjoner zebrał z powodu wprowadzenia zasady, że nie powoła piłkarzy z długimi włosami, a w latach 90. co drugi Argentyńczyk nosił długie włosy. Ortega i Batistuta zgodzili się na warunki, ale Fernando Redondo już nie, ponieważ był za bardzo przywiązany do swojej czupryny.
Argentyna zaczęła turniej od dwóch zwycięstw, chociaż gra na pewno nikogo nie zachwyciła. W ostatnim meczu fazy grupowej, Passarella przetasował skład, co skończyło kompromitującym 0:3 z USA. Przez tę porażkę Albicelestes zajęli drugie miejsce i w ćwierćfinale trafili na Brazylię. Do przerwy było 2:1 dla podopiecznych Kaisera i taki wynik utrzymał się do 81. Minuty, kiedy to Túlio strzelił gola… po przyjęciu piłki ręką! Remis oznaczał rzuty karne, w których Canarinhos wygrali 4:2 (jednego zmarnował Simeone).
1997, Boliwia
Na rok przed mundialem we Francji, Argentyna była już niemal pewna awansu. W kwalifikacjach punktowała bez problemów, ale do Boliwii poleciała kadra rezerwowa, złożona głównie z piłkarzy występujących w lidze argentyńskiej. Nie zwalniało jej to z grona faworytów.
Andyjskie stadiony nigdy nie pasowały Passarelli, który narzekał na granie w chmurach bardziej niż inni selekcjonerzy. Na początku eliminacji do MŚ 98, po porażce 0:2 na stadionie Atahualpa w Quito Passarella powiedział słynne słowa „na wysokości piłka nie zakręca”. Nie było to co prawda wyjaśnienie, które trafiło do fanów, ale – co ciekawe – późniejsze badania argentyńskich naukowców potwierdziły tę tezę Kaisera. Jako przykład podano słynny rzut wolny Roberto Carlosa z 1997 roku. Otóż, gdyby ten mecz odbył się w Quito bądź La Paz, Brazylijczyk spudłowałby o cztery metry.
Passarella nie wyciągnął wniosków po porażce z Quito, bo w Boliwii Argentyna zagrała słaby turniej, cechując się nieskutecznością w ataku i ogromem błędów w defensywie. Albicelestes znów odpadli w ćwierćfinale, a ich niespodziewanym pogromcą było Peru, które również grało rezerwami. Passarella w przerwie meczu, gdy było 0:1 dokonał – w stylu Menottiego – trzech zmian. Gra się co prawda poprawiła, ale wystarczyła jedna kontra Peru, by wynik zmienił się na 0:2. Co prawda Marcelo Gallardo strzelił z karnego na 1:2, ale zaraz po tym golu doszło do przepychanek, za co El Muñeco i Toto Berrizo dostali po czerwonej kartce. W 82. minucie sędzia wyrzucił jeszcze Gustavo Zapatę i Argentyna skończyła mecz w ósemkę.
Chwały Argentynie nie przynosi też fakt, że w następnej rundzie Peru zostało rozgromione przez Brazylię 7:0, aczkolwiek Canarinhos wysłali do Boliwii bardzo silną paczkę, z Ronaldo, Romario i Roberto Carlosem na czele i to oczywiście oni ostatecznie wygrali turniej.
1999, Paragwaj
Po mundialu we Francji nastąpiła zmiana selekcjonera i przyszedł czas na Marcelo Bielsę. El Loco zmienił styl gry reprezentacji i wprowadził nowych zawodników, ale Copa América dla Argentyny znów skończyła się w ćwierćfinale. Bielsa dysponował mocną kadrą, z zawodnikami z rodzącej się potęgi Boca Juniors, ale bez kilku kluczowych piłkarzy występujących w Europie, jak Batistuta, Verón, Almeyda, Piojo Lopez czy Crespo.
Drugi mecz Argentyny, przegrany 0:3 z Kolumbią, przeszedł do historii futbolu za sprawą 25-letniego Martina Palermo, który nie wykorzystał trzech rzutów karnych, dzięki czemu znalazł się w księdze rekordów Guinessa. El Titan, po dwóch trafieniach z Ekwadorem, miał wielką chrapkę za zostanie królem strzelców, a został pośmiewiskiem. Przyczynił się do tego paragwajski sędzia, który podyktował w tym meczu łącznie pięć karnych, z czego tylko pierwszy był ewidentny. W nagrodę, trzy lata później, sędziował spotkania na mundialu w Korei i Japonii.
Mimo dotkliwej porażki z Cafeteros, Argentyna łatwo wyszła z grupy. W ostatnim meczu pokonała 2:0 Urugwaj, który przyjechał w mocno rezerwowym składzie (co nie przeszkodziło mu w dojściu do finału). Jednak przez wyjście z drugiego miejsca Argentyna znów trafiła na Brazylię. Canarinhos też nie wystawili w Paragwaju najsilniejszego zespołu, ale Argentynę tradycyjnie ograli, tym razem 2:1. Albicelestes mieli jeszcze szansę wyrównać, ale Roberto Ayala zmarnował rzut karny.
Mimo kolejnej wpadki na Copa América Bielsa kontynuował pracę z kadrą. Zarzucano mu, że nie potrafił wydobyć potencjału z zawodników z rodzimej ligi, oraz że niepotrzebnie wystawiał, będącego w słabej formie Diego Simeone.
2001, Kolumbia
W czerwcu 2001 Marcelo Bielsa ogłosił kadrę na zbliżającą się Copę. Było w niej sporo młodych i niedoświadczonych piłkarzy. Największym zaskoczeniem było powołanie Facundo Quirogi i Ariela Ibagazy. Kolumbijska Copa miała być pierwszym dużym turniejem dla m.in. dla Estebana Cambiasso, Diego Placente, Luciano Gallettiego, Santiago Solariego, czy Juana Esnaidera. Ci dwaj ostatni już nigdy nie zostali powołani na żaden duży turniej.
Na Copa América w Kolumbii reprezentacja Argentyny w ogóle nie pojechała. Od początku roku w największych kolumbijskich miastach miały miejsce zamachy terrorystyczne i porwania, z działalnością partyzantki Farc i handlem narkotykami w tle. Do zamachów dochodziło między innymi w Medellin, gdzie argentyńska kadra miała mieć swoją bazę.
Argentyna zrezygnowała z udziału w ostatniej chwili, w dniu inauguracji turnieju, gdy wszystko było dopięte na ostatni guzik. Wcześniej odmówiła również Kanada, ale nikt się tym nawet nie przejął i w jej miejsce zaproszono Kostarykę. Decyzja Argentyny spotkała się oczywiście z ogromną krytyką, szczególnie z Kolumbii. W pośpiechu zagoniono na turniej reprezentację Hondurasu, która doszła do półfinału, czyli dalej niż Albicelestes w trzech poprzednich edycjach.
2004, Peru
Pomimo katastrofy na mundialu 2002, Marcelo Bielsa pozostał na stanowisku selekcjonera. Argentyna grała ładną piłkę i z łatwością wygrywała wszystkie mecze, niestety, oprócz tych najważniejszych. Do Peru Bielsa zabrał młodą drużynę, z kilkoma mistrzami świata U-20 z 2001 roku, oraz z Tevezem i Mascherano, którzy mieli za sobą świetny sezon w lidze argentyńskiej. Młodzież była wspomagana przez kilku weteranów: Abbondanzieriego, Ayalę i Zanettiego.
Albicelestes bez większych kłopotów dotarli do finału, pierwszy raz od jedenastu lat. Jednak tam czekała na nich Brazylia. Nie wyglądała ona szczególnie groźnie, bo po zdobyciu mistrzostwa świata Brazylijczycy uważali, że na kontynencie nie muszą nic udowadniać. Carlos Alberto Parreira powołał więc niemal samą młodzież.
W finale od początku lepsza była Argentyna. Piłkarze Bielsy łatwo dochodzili do sytuacji podbramkowych, ale brakowało im wykończenia. Mecz zakończył się remisem 2:2, a Brazylia strzelała gole wtedy, kiegdy Albicelestes byli już myślami w szatni, czyli w 46. i 93. minucie. Gdy argentyńska ławka rezerwowych świętowała już zwycięstwo, wyrównał Adriano, który był największa gwiazdą turnieju i królem strzelców. W serii jedenastek Argentyńczycy nie postawili wysoko poprzeczki bo D’Alessandro i Heinze zmarnowali dwie pierwsze, a Pato Abbondanzieri, uważany specjalistę od karnych, nawet nie był blisko obronienia któregokolwiek ze strzałów Canarinhos. W ten niewytłumaczalny sposób Albicelestes przegrali “wygrany” finał.
2007, Wenezuela
Po kolejnych nieudanych mistrzostwach świata z posadą pożegnał się Jose Pekerman. Do pracy z kadrą wrócił Alfio Basile, z którym Argentyna wygrywała Copa America 1991 i 1993. Może on po prostu miał przepis na wygrywanie Copy? Władze AFA postanowiły to sprawdzić i leciwy trener dostał kolejną szansę. Do Wenezueli przywiózł niezwykle mocną kadrę z Riquelme, Veronem, Tévezem, Mascherano, Aimarem, Crespo i Messim. Czy z taką paką mogło się nie udać?
Scenariusz był bardzo podobny do tego z Peru, Argentyna bez problemów dotarła do finału i tam trafia na Brazylię. Jedyna różnica była taka, że Canarinhos nie pozostawili piłkarzom Basile złudzeń kto jest najlepszy na kontynencie. Łatwe 3:0, mimo że dla Dungi turniej był tylko przetarciem i etapem w selekcji przed eliminacjami do MŚ 2010.
2011, Argentyna
W tej długiej liście klęsk i kompromitacji brakowało tylko blamażu przed własną publicznością. Na szczęście cztery lata temu Argentyna zorganizowała Copę na własnej ziemi. Złośliwi powiedzą, że wyrok na Albicelestes został wydany jeszcze w 2010, kiedy to selekcjonerem został Sergio Batista.
Popularny Checho miał do dyspozycji atak marzeń z Messim, Kunem, Higuainem, Tévezem i Di Marią, a zbudował drużynę pozbawioną stylu, nijaką i chaotyczną. Leo nie strzelił na tym turnieju nawet jednego gola, a Argentyna odpadła już ćwierćfinale. Tym razem została wyeliminowana przez innego wielkiego rywala – Urugwaj, mimo że grała ponad 45 minut w przewadze. Charrúas dotrwali do karnych, gdzie pomylił się tylko jeden piłkarz – Carlos Tévez.
Błędy sędziego, zmarnowane karne, gole w ostatniej minucie – kibice Argentyny widzieli już wszystko co może przeszkodzić w wygraniu finału. Teraz Albicelestes występują w roli wicemistrzów świata, czyli tak jak w zwycięskim 1991 i 1993. Czy to jakoś pomoże Messiemu i spółce? Po tak długiej wyliczance nieudanych turniejów trudno znaleźć argumenty za tym, że uda się akurat teraz. Atak marzeń? Już był cztery lata temu, a wcześniej Argentynie nieraz wysyłała prawdziwy dream-team. Wreszcie porządny trener? Argentyna przegrywała tak samo z Bielsą, jak i z Batistą. A rywale w tym roku są bardzo mocni. Już nie tylko Brazylia i Urugwaj mogą stanąć Argentynie na drodze po zwycięstwo.