Depor było super, podobnie jak Espanyol, w odróżnieniu od Barcelony, Realu Sociedad, Sevilli… Bardzo zauważalny jest brak tlenu u zespołów, które jednocześnie toczą boje w europejskich pucharach. Za to wciąż ożywione są drużyny walczące o utrzymanie. Oprócz niespodzianki kolejki z El Riazor polecamy, w szczególności piątkową kanonadę na RCDE Stadium.
Złamana euforia
Radość po niesamowitej remontadzie Barcelony w Lidze Mistrzów zmył deszcz na El Riazor, gdyż cała para z maszynerii Blaugrany uleciała w środku tygodnia na Camp Nou. Barcy zabrakło ciągu Neymara, gdy Messi obecny był na boisku jedynie ciałem. Deportivo skrzętnie wykorzystało zmiany w trybikach i niemrawość rywala. Ze słodkiego snu wybudził gości Joselu, któremu okazję sprezentował Marc-André ter Stegena interweniującego, po niepewnym wybiciu piłki przez Javiera Mascherano. Po zmianie stron Luis Suárez piekielnie mocnym strzałem przy krótkim słupku, przywrócił równowagę. Ostatnie słowo należało jednak do Depor. Zabójczy cios zadał Barcy Alex Bergantiños. Wychowanek galicyjskiego klubu zdobył w swojej karierze cztery bramki w La Liga, z czego trzy przeciwko Blaugranie. Przerwał tym samym passę meczów bez porażki Barcelony oraz euforię kibiców po udanej zemście na PSG, w bolesny sposób wrzucił Dumę Katalonii w realia ligowej rzeczywistości.
Król Ramos powraca
Chociaż to madrycki Real był faworytem spotkania, imiennik z Sewilli zagrał z nim jak równy z równym, walcząc do samego końca nawet, kiedy przyszło mu grać „dziesiątkę”. Kłopoty zwiastował już faul Keylora Navasa na Darko Brašanaku, którego arbiter Antonio Mateu Lahoz nie zauważył, oszczędzając przy tym Kostarykaninowi czerwonej kartki. Gdyby bramkarzom przyznawane były nagrody za babola i paradę kolejki, to z pewnością Navas mógłby być pierwszym zawodnikiem, który sięgnąłby po ten swoisty dubelt. Po niezbyt mocnym strzale Tony’ego Sanabrii, tak niefortunnie interweniował, że złapaną piłkę wtoczył sobie do własnej bramki. Jeszcze przed przerwą humor kibicom Królewskich poprawił nieco Cristiano Ronaldo zdobywając efektowną główką bramkę kontaktową. Gdy mecz szybkimi krokami zbliżał się nieuchronnie do swojego finału, a mimo prób Los Blancos, wynik na tablicy świetlnej nie ulegał zmianie, przypomniał o sobie Sergio Ramos. Może wcześniej niż zwykle, lecz równie skutecznie. Był to jego siódmy gol w tym sezonie. Niemniej, nie tylko Ramos był niezbędny do tego, aby drużyna Zizou zagwarantowała sobie komplet punktów w tym starciu. W doliczonym czasie gry przed okazją na wyrównania stanął osłabiony liczebnie Betis, ale tu genialną paradą po strzale głową Sanabrii popisał się Navas, rehabilitując się w ten sposób za swój „wyczyn” z pierwszej połowy.
Kanonada
Ptasie ekipy dotarły do poprzeczki szaleństwa zawieszonej niezwykle wysoko przez Sevillę i Espanyol już w pierwszej kolejce. Ale przy tej okazji goleada zakończyła się szczęśliwie dla Papużek. Oko za oko, ząb za ząb głosi starożytne prawo i wedle niego funkcjonowały obie drużyny do stanu 2:2. Na gola Davida Lópeza główką po rzucie rożnym, swoją specjalnością – potężnym bombazo – odpłacił Mauricio Lemos. Na trafienie Gerarda Moreno, ponownie odpowiedział urugwajski stoper Kanarków, choć tym razem to on uderzał głową. Kilka minut po wyrównaniu sytuacja Los Amarillos bardzo się jednak skomplikowała, gdyż Javi Varas skasował Felipe Caicedo w sytuacji jeden na jeden, za co sprawiedliwość z jedenastu metrów wymierzył Pablo Piatti. Gości z Kanarów przygwoździł jeszcze Jurado wypuszczony świetnym podaniem przez Gerarda. Wymianę ciosów zwieńczył gol Mateo Garcíi poprzedzony kapitalną asystą Alena Halilovicia. Mimo kolejnych trzech goli strzelonych na wyjeździe Los Amarillos znów musieli wrócić na wyspy bez wygranej
Txuri-Urdin pokonali się sami
Siedmiu wychowanków w jedenastce Realu Sociedad. Dziewięciu w wyjściowym składzie Athleticu. Duże derby, stawka większa niż zwykle.
— Dawid Kulig (@d_kulig) March 12, 2017
Pojedynkowi w baskijskich derbach nie sprostali zawodnicy Realu Sociedad, gdyż sprokurowali niezwykle proste błędy w otoczeniu wygłodniałych Lwów. I tak weteran hiszpańskich boisk i kapitan Txuri-Urdin, Xabi Prieto, popełnił szkolny i zupełnie niepotrzebny faul na Yeray’u we własnym polu karnym. W zasadzie obwiązał piłkę wstążką i podał Raúlowi Garcíi, żeby ten uczynił swoją powinność i pokonał Geronimo Rulliego z wapna. Następnie Álvaro Odriozola posłał za krótkie podanie do Geronimo Rulliego. Estadio Anoeta zamarło, Iñigo Martínez się zawahał, w odróżnieniu od Iñakiego Williamsa, który tym razem wyszedł zwycięsko z sytuacji sam na sam z bramkarzem. Zwykle bardzo chętnie je marnuje. Baskowie z Donosti mogą co prawda narzekać na sędziów, bowiem Raúl Navas zdobył kontaktową bramkę po rzucie rożnym, lecz została anulowana za faul w ataku. Być może La Real mógłby podnieść się jeszcze w końcówce. Jednakże nie ulega wątpliwości, że gospodarze bardziej boleśnie skrzywdzili się sami, aniżeli zrobił to im arbiter José Sánchez Martínez.
Przeprawa Atleti
Nie tylko Deportivo wzięło się za walkę o pozostanie w hiszpańskiej ekstraklasie. Dzielnie spisywali się również piłkarze Granady, którym zabrakło bardzo niewiele, by cieszyć się z podziału punktów na Nuevo Los Cármenes. Los Colchoneros bezskutecznie dobijali się do bramki Andaluzyjczyków. Kilkukrotnie szczęścia próbował Yannick Carrasco, próbował też i Koke, lecz zawsze na wysokości zadania stawał Guillermo Ochoa. Gdy już wydawało się, że wynik 0:0 na tablicy świetlnej nie ulegnie zmianie do ostatniego gwizdka, aktywował się duet Koke – Antoine Griezmann. Niestrudzony francuski killer Atleti ponownie zagwarantował Los Rojiblancos komplet oczek.
Bez recepty na beniaminków
Tylko trzy razy w bieżącym sezonie ligowym Sevilla nie sięgała po komplet punktów na własnym obiekcie. Przegrała z Barceloną, zremisowała z Villarrealem, a w sobotę podzieliła się punktami z beniaminkiem z Leganés. Jak na dłoni widać, że Sevilistas przechodzą gorszy moment w kampanii. Nie można w tym przypadku wszystkiego wytłumaczyć wypoczynkiem niektórych zawodników. Zwłaszcza straconej bramki już trzeciej minucie spotkania za sprawą akcji Nabila El Zhara i strzału piętką Gabriela. Co prawda Sevilla dwukrotnie pokonała Iago Herrerina, lecz na tablicy świetlnej odnotowany został jedynie drugi gol, strzelony przez niezawodnego Stevana Joveticia. Pierwszego z nich sędziowie anulowali z uwagi na wątpliwego spalonego. Niestety forma Andaluzyjczyków nie wygląda obiecująca przed rewanżem z Leicester.
Cena Ligi Europy
Zaangażowana w europejskie boje z Krasnodarem Celta ponownie wysłała na boisko swój drugi garnitur zawodników. Villarreal poradził sobie z tą wersją Galisyjczyków, choć nie bez problemów. Owe problemy polegały jednak na skierowaniu futbolówki do siatki Celestes. Andrés Fernández, dzięki dobrej pracy obrońców Żółtej Łodzi Podwodnej, nie musiał nawet brudzić swoich rękawic. Dopiero przypadkowy gol po rykoszecie od głowy Roberto Soldado pozwoliło Los Amarillos na objęcie prowadzenia. Po tym starali się już tylko dowieźć rezultat do końca, co im się ostatecznie udało, gdyż gospodarze pozbawieni byli jakichkolwiek argumentów.
Estadio Mestalla uratowane
Dużo stresu przysporzył Los Ches przyjazd gości z Gijón. Mestalla, na której piłkarze Valencii wygrali ostatnie trzy mecze z rzędu, tym razem nie przyniosła im aż tyle szczęścia. Od samego początku obie drużyny toczyły dosyć wyrównaną walkę. Idealną okazję do zdobycia prowadzenia zmarnował po indywidualnym rajdzie Fabián Orellana, inną piłkarze Valencii otrzymali w prezencie od swoich rywali, kiedy arbiter odgwizdał rzut karny po faulu na José Gayi. Dani Parejo przegrał jednakże pojedynek z bramkarzem Ivánem Cuéllarem, co zmotywowało Sporting do uderzenia. Do bramki gospodarzy trafił najskuteczniejszy ze Sportinguistas – Duje Čop, który dopisał do swojego dorobku ósmego gola w sezonie, choć brawa za całą akcję oraz taniec z obrońcami Los Ches należą się przede wszystkim Burguiemu. Od najgorszego scenariusza w końcówce spotkania wybawił Valencię Munir. Oba zespołu mają jednak czego żałować.
Jak nie idzie, to nie idzie
Póki co zmiana na ławce szkoleniowej Málagi – przybycie Michela za zwolnionego Marcelo Romero – niewiele wniosła do postawy zespołu z Andaluzji. Musieli za to po raz kolejny przełknąć gorycz porażki przed własną publicznością. W rolę bohatera, a zarazem antybohatera potyczki Alavés z Los Boquerones wcielił się Zouhair Feddal, który otworzył wynik spotkania, by potem „wylecieć” z boiska po zobaczeniu czerwonego kartonika. Choć Málaga zdobyła kontaktową bramkę za sprawą Juankara, to pomimo w liczebnej przewagi, nie zdołała wygrać, ani nawet utrzymać remisu do końcowego gwizdka. W doliczonym czasie gry zwycięstwo Baskom dał Édgar Méndez, w finałowej akcji sam poradził sobie z dwoma obrońcami gospodarzy oraz bramkarzem. W ten właśnie sposób drużyna z Málagi zaliczyła czwartą porażkę z rzędu.
Zbawcy Osasuny
Choć los Los Rojillos w La Liga wydaje się przesądzony nie rzucili jeszcze białego ręcznika, jak mogłyby sugerować poprzednie ich mecze. Od sześciu spotkań tracili przynajmniej trzy gole w każdym z pojedynków, z tendencją wzrostową do manity z Las Palmas. Wszystkie te piłki z sitaki musiał wyciągać Salvatore Sirigu, mimo często całkiem dobrej postawy z jego strony. Włoski bramkarz stał się tym razem salvadorem – jednym ze zbawców Osasuny. Eibar mógł bowiem bardzo szybko ustawić sobie mecz, lecz bombardowanie bramki Nawarczyków przynosiło tylko większy aplauz z trybun dla Sirigu. Kiedy Baskowie pokonali tę zaporę, na drodze futbolówki wyrósł Oier, który wybił ją z linii bramkowej.
Oblężenie prowadzone przez Eibar w końcu przyniosło wymierne korzyści. Na około 20 minut przed ostatnim gwizdkiem w meczu, drogę do bramki znalazł Kike. Napastnik ledwie chwilę wcześniej pojawił się na murawie i nie przebywał na niej dłużej niż 60 sekund. Wówczas jednak do grona wybawców gospodarzy dołączyli Jaime Romero oraz Kenan Kodro. Pierwszy wypracował sobie pozycję do posłania podania wzdłuż bramki, mimo gąszczu nóg Rusznikarzy, pozostawiając Bośniakowi zadanie dobicia jej z najbliższej odległości. Tak też się stało i zaskakująco Osasuna została uratowana przed kolejną z rzędu porażką.