Amancio Amaro, Emilio Butragueño, Míchel, Raúl, a także Fernando Torres, Iker Casillas, Xavi oraz Iniesta. To zawodnicy, którzy od powstania plebiscytu Złotej Piłki w 1956 roku, byli do niej nominowani i w głosowaniu plasowali się dość wysoko. Żaden z nich nie sięgnął jednak po to trofeum. Sztuka ta udała się tylko jednemu Hiszpanowi…
Galicyjskie złoto
Luis Suárez Miramontes, bo o nim mowa, to legenda hiszpańskiej piłki. Urodził się w A Coruñii, podobnie jak jego późniejszy kolega z reprezentacji i rywal w walce o Złotą Piłkę — Amancio Amaro. W młodzieńczych latach pomagał swoim rodzicom, którzy prowadzili rzeźnię. Z tego też powodu, urodzony rok przed rozpoczęciem wojny domowej w Hiszpanii Luis nie głodował, jak to miało miejsce w przypadku wielu innych rodzin. Podobnie jednak jak inni rówieśnicy, jego ulubionym zajęciem było kopanie piłki na prowizorycznie utworzonych boiskach, gdzie za bramki służyły kosze na śmieci.
W jego pierwszym klubie, Persevarancii, nie było wcale lepiej. Drużyny, która została utworzona dla młodzieży z okolicy, nie stać było na stroje piłkarskie czy nawet na piłkę. Luis błyszczał w barwach tej niewielkiej ekipy i trafił do Deportivo. Młody zawodnik szybko zauważył, że tutaj gra się w piłkę inaczej niż na błotnistych ulicach. W wywiadzie z El País udzielonym w 2010 roku stwierdził, że od początku swojej przygody z piłką musiał mierzyć się ze starszymi i silniejszymi rywalami, braki fizyczne uzupełniał techniką, choć przyznał, że nie brakowało w tym wszystkim strachu.
Do pierwszej drużyny Deportivo trafił w 1953 roku, w wieku 18 lat. Potrzebował zaledwie 17 spotkań aby zapracować na transfer do Barcelony. Już wtedy Suárez wyróżniał się niesamowitymi umiejętnościami technicznymi, musiał jednak okrzepnąć, dlatego został na rok wysłany do Industrial, drużyny grającej wtedy w Segunda División. Tam też przyzwyczaił się do bardziej fizycznej gry, co pomogło mu bardzo podczas dalszej kariery.
Rozkwit w Katalonii
Wrócił do Barcelony mocniejszy i wywalczył miejsce w pierwszym składzie. Lśnił u boku takich zawodników jak Kubala, Ramallets czy Czibor. Od 1958 roku jego trenerem był Helenio Herrera. Argentyńczykowi tak świetnie współpracowało się z Hiszpanem, że kiedy trafił do Interu, zabrał go ze sobą. Zresztą, jak twierdzi sam Suárez, była to zależność obustronna: „To była osoba, która miała największy wpływ na całą moją karierę, zawsze wierzył we mnie i moja grę”. Luis zagrał w 112 spotkaniach Barcelony strzelając 61 goli. W tym czasie zdobył z Barceloną po 2 mistrzostwa Hiszpanii, Puchary Hiszpanii oraz Puchary Miast Targowych (odpowiednik dzisiejszej Ligi Europy). Nie udało mu się sięgnąć po Puchar Europy (dzisiejsza Liga Mistrzów), a był tego bardzo bliski w 1961 roku. Barcelona poległa wtedy 2:3 z Benficą prowadzoną przez słynnego Belę Guttmanna. Kilka dni przed meczem Luis przypieczętował swoje przejście do Interu: „Podjąłem wyzwanie, chciałem udowodnić, że jestem w stanie poradzić sobie równie dobrze daleko od domu. Opuściłem wielki klub jakim jest Barcelona, dla Interu, który nie był wtedy tak dobrze znany w Europie. To wielka satysfakcja, bo przez ten czas osiągnąłem bardzo wiele. Luis był bohaterem najdroższego transferu na świecie — jego przejście do Serie A kosztowało klub z Mediolanu 25 milionów peset. Palce maczał w tym oczywiście wspomniany już Helenio Herrera, który wkrótce po objęciu sterów w Interze przekonał Angelo Morattiego o tym, że Luis to zawodnik tej samej klasy co Pele.
Luis Suárez zanim jeszcze trafił do Interu, został uhonorowany Złotą Piłką w 1960 roku. W batalii o to trofeum wygrał z samymi sławami, kolejne miejsca zajmowali: Ferenc Puskás, Uwe Seeler, Alfredo Di Stéfano oraz Lew Jaszyn. Stał się dzięki temu jedynym zawodnikiem urodzonym w Hiszpanii, który sięgnął po to prestiżowe wyróżnienie.
Hiszpan, który podbił Serie A
„Początkowo odczuwałem wielka presję, byłem przecież bohaterem najdroższego transferu, nie wyolbrzymiałem jednak tego” — powiedział o przejściu do Interu. Luis był zawodnikiem wątłej postury, mimo to świetnie odnalazł się we włoskiej lidze, która już wtedy była bardziej nastawiona na defensywę. Sam Hiszpan mówił, że początkowo musiał odmienić nieco swoją mentalność, gdyż tam liczyło się przede wszystkim czyste konto. Do dzisiaj stadion i klubowe muzeum zdobi wiele fotografii geniusza z A Coruñii. W Mediolanie spędził dziewięć lat. Nie zakończył tam jednak kariery, zaskoczył wszystkich odchodząc do Sampdorii na trzy ostatnie lata swojej aktywnej przygody z piłką.
Zanim to jednak nadeszło, odniósł z Interem wiele sukcesów. Trzykrotnie wygrywał Serie A, dwukrotnie zdobywał Puchar Europy, co nie udało mu się z Barceloną oraz w 1965 roku sięgnął po Puchar Interkontynentalny. Przez dziewięć lat zagrał w 256 spotkaniach i strzelił 42 gole.
Warto wspomnieć, że jest jednym z niewielu Hiszpanów, którym udało się w Serie A. Passę tą przerwał wszakże Jose Callejón świetnie spisujący się w Napoli Rafy Beniteza. Wcześniej we włoskiej lidze nie radzili sobie jednak nawet najwięksi. Najbardziej znamienitym przykładem jest Gaizka Mendieta. Bask, który w Valencii grał fenomenalnie, w barwach Lazio był cieniem samego siebie.
Kariera (prawie) kompletna
Dzięki swojej niesamowitej grze, Hiszpan zyskał wiele przydomków. „El gallego de oro” (galicyjskie złoto), „el arquitecto” (architekt), „el director de orquesta” (dyrygent), „el as de oros” (as karo), „fútbol de seda” (futbolowy jedwab). Właśnie one najlepiej odwzorowują to jakim zawodnikiem był Luis. Łączył w sobie cechy rasowego snajpera i rozgrywającego najwyższej klasy.
Znakomity był dla niego także rok 1964. Jak sam stwierdził, zasłużył wtedy na Złotą Piłkę o wiele bardziej niż w 1960. Zdobył wszak wszystko, co miał do zdobycia. Mistrzostwo z Interem, Puchar Europy, oraz Mistrzostwa Europy z Hiszpanią. Poprowadził La Furia Roja do jedynego sukcesu, przed złotą erą zapoczątkowaną przez Luisa Aragonésa. Jak widać, kontrowersje, które dotyczą głosowania w tym plebiscycie nie dotyczą tylko najnowszych czasów. Sam Hiszpan wielokrotnie wyrażał swoje niezadowolenie, ale stwierdził, że i tak osiągnął to, czego nie udało się wielu znakomitym zawodnikom.
We wspomnianym już wywiadzie dla El País z 2010 roku, Luis Suárez powiedział, że Hiszpanie go niedoceniają. Coś w tym na pewno jest. Herrera i Moratti w niego uwierzyli, uważali go za jednego z najlepszych, a on chyba nawet przekroczył ich najśmielsze oczekiwania. W reprezentacji, choć zaliczył tylko 32 występy, osiągnął wielki sukces, którego potem przez wiele lat jego rodacy nie potrafili powtórzyć. Nie jest więc dziwne, że wielki zawodnik, najlepszy z Hiszpanów, ma trochę żalu o to, że został zapomniany. Kto wie, co by się wydarzyło, gdyby nie wyjechał z ojczyzny? W tym wypadku idealnie pasuje przysłowie „cudze chwalicie, swojego nie znacie”. W Hiszpanii za największych uznawani są dzisiaj oczywiście Messi i Cristiano Ronaldo, wcześniej choćby Ronaldinho i Ronaldo, a jeszcze wcześniej Maradona, Kempes, czy zawodnik z którym Suárez się mierzył i jak już wspominałem, wygrywał. Mowa oczywiście o wielkim Alfredo Di Stéfano. Luis nie powinien mieć wśród nich żadnych kompleksów.
Nieudany powrót
Swoje osiągnięcia trenerskie określił bardzo trafnie: „byłem o wiele lepszy jako piłkarz…”. O ile jako zawodnik wychodziło mu prawie wszystko, zdobył co tylko mógł (poza medalem Mistrzostw Świata), o tyle jego kariera szkoleniowa była fatalna. Mimo to otrzymywał kolejne propozycje. Trenował Inter (dwukrotnie), Sampdorię, Deportivo, a w 1988 roku, po 6-letniej przerwie został selekcjonerem La Furia Roja. Hiszpańska federacja zadziwiła wszystkich swoją decyzją. Jak powiodło się Hiszpanowi? Najlepiej opiszę to fakt, że swoją karierę trenerską skwitował słowami wspomnianymi wcześniej właśnie po przygodzie z kadrą… To nie był jednak koniec, Luis miał jeszcze epizody w klubach, m.in. w Interze, w którym potem pełnił funkcje administracyjne i doradcze.