Liga Mistrzów – rozgrywki, które w kraju nad Wisłą dorobiły się statusu mitycznych i niedostępnych niczym szkolna miss dla pryszczatego nastolatka. W jego rolę przez ostatnie 20 lat wcielali się mistrzowie Polski. Niemożliwe podobno nie istnieje i układ planet – a także wszystkie inne moce w które wierzycie bądź nie – sprawiły, że wczoraj przy ulicy Łazienkowskiej 3 w Warszawie rozbrzmiał ten hymn. Hymn, podczas którego każdy, kto interesuje się piłką nożną dostaje gęsiej skórki.
Na pierwszy ogień w fazie grupowej Legii przyszło zmierzyć się z Borussią Dortmund. Warto wspomnieć, że w tym klubie występowała trójka polskich piłkarzy: Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek. Właśnie tam, co dla niektórych było niemałym zdziwieniem, wylądował były obrońca i wychowanek FC Barcelony, Marc Bartra. A kogo jeszcze ze składu Borussii możemy kojarzyć z hiszpańskich boisk?
Nuri Sahin – Turek zaliczył epizod w Realu Madryt, jednak okazał się nieudaną inwestycją Królewskich. W barwach Los Blancos wystąpił zaledwie dziesięciokrotnie i to licząc wszystkie rozgrywki.
Jeszcze jednym hiszpańskim akcentem w składzie BVB jest nowy nabytek, Mikel Merino. Wychowanek Osasuny zadebiutował w pierwszym składzie za kadencji Jana Urbana. Łącznie nazbierał 67 występów w Segunda División i nie zdążył posmakować smaku Primera – wybrał rozwój w Niemczech. Za 20-latka zapłacono 3,75 mln euro lecz raczej jest to melodia przyszłości, niż wzmocnienie pierwszego składu. Skupmy więc się na byłym koledze Messiego, od którego rozpoczął się ten tekst.
W samej Lidze Mistrzów wystąpił 22 razy, dwukrotnie zdobywając to trofeum. Nie jest to jego jedyna zdobycz z czasów gry w Hiszpanii: w kolekcji ma też pięć mistrzostw Hiszpanii, dwa Puchary Króla, dwukrotnie sięgnął po Superpuchar Hiszpanii i raz Klubowe Mistrzostwa Świata. Niezły dorobek jak na 25-latka. Trofea to jednak nie wszystko, szczególnie dla młodego piłkarza. Marc zbyt często był pomijany w wyborze pierwszej jedenastki, czasem nawet nie łapał się na ławkę. Pomimo tego kibice wspominają go jako solidnego, szybkiego i niedocenianego obrońcę. „Następca Puyola”, jak go określano, postanowił zmienić klimat, co z resztą pilotował jego menedżer… Carles Puyol.
To właśnie klub z Dortmundu stał się nowym miejscem pracy jedenastokrotnego reprezentanta Hiszpanii. Kwota odstępnego, która wyniosła 8 mln euro, może wydawać się śmieszna jak za zawodnika tej klasy, mając na uwadze kosmiczne kwoty wydawane w minionym okienku transferowym. Z miejsca stał się on podstawowym stoperem w układance Tuchela i znalazł to, czego szukał – gra od deski do deski i nie wygląda na to, żeby ta sytuacja miała ulec zmianie. Bez niespodzianek w pierwszej jedenastce wyszedł na murawę w Warszawie.
Przebieg spotkania sprawił, że cała formacja defensywna nie miała zbyt dużo roboty w tym meczu. Zadania ofensywne ograniczały się do wejścia w pole karne Legii przy stałych fragmentach gry, które stały się zabójczą bronią. Przy drugiej bramce Hiszpan minął się z piłką, lecz chwilę później, po dość kuriozalnej interwencji Malarza poza polem karnym i podyktowanym rzucie wolnym, stał tam, gdzie stać powinien. Po tym jak futbolówka w dość przypadkowy sposób odbijała się od zawodników trafiła wprost pod nogi Bartry, który skierował ją do pustej bramki. W ten sposób zdobył swoją pierwszą bramkę w Borussii oraz pierwszą w historii występów w Lidze Mistrzów. Mecz zakończył z piękną statystyką siedmiu odbiorów i 97% celności podań.
A same wrażenia z Ligi Mistrzów? Inny świat, aż trochę dziwnie, nieswojo czułem się chodząc po znanych mi korytarzach i pomieszczeniach dla mediów, obrandowanych w każdym miejscu tą magiczną piłką w gwiazdki. Piłkarze chyba podzielili moje uczucia i im też zmiękły nogi podczas hymnu. Tego wieczoru spełniły się marzenia wielu kibiców i piłkarzy Legii. Z tego snu wybudziła ich niemiecka precyzja i sześć straconych bramek.